Ebola nie jest ani pierwszą, ani ostatnią epidemią, która pustoszy świat. Przed nią były – i to rzeczywiście dramatyczne – epidemie dżumy, czarnej ospy, cholery (w XIX wieku ludzkość była nimi regularnie pustoszona) czy tuż po I wojnie światowej epidemia hiszpanki. Jednocześnie – bez napadów epidemii – ludzie byli zabijani przez gruźlicę, która doczekała się nawet swoistej poezji... Odkrycia medycyny dawały wprawdzie nadzieję (przynajmniej wierzącym w postęp i radykalną zmianę), że uda się przezwyciężyć choroby i zyskać niemal wieczność. I choć niektóre z chorób rzeczywiście przezwyciężyć się udawało, to pojawiały się nowe, takie jak AIDS, albo wzmacniały się stare wzmocnione faktem, że żyjemy dłużej (tu wystarczy wymienić rozmaite nowotwory których prawdopodobieństwo zwiększa się wraz z wiekiem).

A teraz pojawiła się Ebola, która w pewnym sensie jest po prostu przypomnieniem, znakiem, że jesteśmy śmiertelni, że medycyna choć się rozwija nie jest w stanie zmienić fundamentalnego elementu ludzkiej natury, w zgodzie z którym czeka nas śmierć, i to często zupełnie niespodziewana. Lekarze i naukowcy, choć wykonują niezwykle ważną robotę, nie są w stanie przezwyciężyć entropii albo ujmując rzecz bardziej teologicznie przezwyciężyć skutku grzechu pierworodnego jakim jest śmierć. Trzeba sobie też powiedzieć zupełnie jasno: to się medycynie i nauce nigdy nie uda. Nawet jeśli zwycięży ona Ebolę, to i tak pojawi się nowy wirus, nowa choroba, która będzie zabijać, a przede wszystkim budzić zabobonny lęk.

Jeśli szukamy na to lekarstwa, to jest nim Jezus Chrystus. To On i tylko On jest silniejszy od śmierci i strachu, On może dać nam świadomość, że niezależnie od tego, co nas spotka czeka nas życie i to wieczne. On pozwala widzieć, że nawet jeśli dopadnie nas Ebola (hiszpanka, dżuma czy cokolwiek innego), to i tak nie musimy się lękać, bo On czeka po drugiej stronie. I warto o tym pamiętać, bo to jest nasza jedyna nadzieja na zwyciężenie cierpienia i śmierci. Medycyna (mimo wszelkich jej zasług) nam tergo nie zapewni.

Tomasz P. Terlikowski