Portal Fronda.pl: Spada liczba uczestników niedzielnych mszy. Jak podaje Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, do kościoła w niedziele przychodzi zaledwie 39 proc. wiernych. „Po raz pierwszy od trzydziestu lat odsetek uczestniczących we mszach spadł poniżej 40 proc.”- podkreśla ksiądz Wojciech Sadłoń, dyrektor ISKK. Z czego wynika ten spadek?

Br. Marcin Radomski OFM Cap: Trudno powiedzieć, skąd bierze się spadek liczby katolików. Tak naprawdę, tę liczbę należałoby jeszcze pomniejszyć o każdego człowieka, który nie chodzi na mszę świętą czy w ogóle nie uczestniczy w życiu Kościoła. Ludzie, którzy nie uczestniczą w życiu Kościoła nie mogą czuć się członkami wspólnoty, bo to byłby fundamentalny, eklezjologiczny błąd. Oni traktują Kościół, jako instytucję, która ma im coś dawać, oferować, a jeśli to coś im nie pasuje, to przestają do niego przychodzić. To totalny brak zrozumienia, czym jest Kościół. Dramat.

Publicyści i eksperci twierdzą, że ten spadek to efekt ostrego języka i zachowań części księży oraz katolików.

To mi wygląda na szantaż emocjonalny. Widzę tu pewną analogię z aktualną sprawą prof. Bogdana Chazana i problemem aborcji. Ci publicyści stawiają sprawę tak – jeśli my, katolicy zmienimy swój język, podejście do pewnych spraw, to nie będzie problemu.

Ale takie głosy pojawiają się nawet po stronie katolików.

Sam słyszałem wypowiedź posła Stefana Niesiołowskiego, który dzieli katolików. Według niego, są katolicy popierający aborcję i katolicy przeciwni aborcji. Ci drudzy są oczywiście źli, a ich postawa niby nie ma nic wspólnego z miłością. To kompletne bzdury!

Brata jakoś specjalnie nie martwi ten spadek.

Według mnie, dobrze się dzieje, że ta liczba katolików jest mniejsza, bo w Kościele w Polsce dokonuje się proces radykalizacji. Niestety, jest on bolesny, bo wiąże się z tym, że część ludzi przestanie utożsamiać się ze wspólnotą Kościoła i odejdzie z niego.

Dlaczego tak się dzieje?

Ci ludzie nie utożsamiają się z Kościołem, bo ich pragnienia, sposób życia odbiega od tego, czego nauczał Jezus Chrystus. Jeśli ktoś opowiada się za aborcją, a jednocześnie chce być w Kościele, funkcjonować jako katolik, to wyklucza sam siebie. Mam tu na myśli na przykład Hannę Gronkiewicz-Waltz, która kiedyś była we wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym, a nagle podjęła decyzję, która intelektualnie i moralnie wyklucza ją z Kościoła. Jasne, prawo to prawo, ale człowiek wiary ma nieco inną hierarchię. Wystarczy spojrzeć na pierwszych chrześcijan – oni byli gotowi umrzeć za to, że nie przestrzegali prawa, które nie było zgodne z ich wiarą.

Cieszy się Brat z radykalizacji katolików w Polsce. To znaczy, że tak ma właśnie wyglądać wspólnota Kościoła? Ma się składać z samych radykałów albo być pusta?

Katolik ma być gorący, albo zimny. Dziś jesteśmy naocznymi świadkami tego, że Słowo Boże się realizuje. A realizuje się, bo jest czymś prawdziwym, autentycznym. Nie można być letnim katolikiem, bo to jest obrzydliwe. Księga Apokalipsy wprost mówi, że mamy być zimni, albo gorący, a ktoś letni zostanie zwymiotowany (Pismo Święte mówi tu jeszcze dosadniej).

Dlaczego bycie letnim jest złe?

Bycie letnim jest wręcz obrzydliwe, bo mamy do czynienia z kimś, kto przedstawia samego siebie jako katolika, ale jego decyzje są obrzydliwymi decyzjami.

Tyle, że nawet niektórzy katoliccy publicyści czy księża krytykują zbyt ostry język czy zbyt radykalną postawę, proponując nam coś w rodzaju Kościoła instant, Kościoła, w którym każdemu będzie miło, wygodnie i przyjemnie.

To przykład manipulacji językowej. Rzeczywiście, nauka Jezusa Chrystusa jest dla wszystkich. Ale trzeba pamiętać o tym, że Jezus wyraźnie powiedział: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje”. To powinno być jasne. Nie może być tak, że ktoś przychodzi i mówi: „Panie Jezu, to mi nie pasuje, w tym nie dam rady, a to mi się nie podoba. Dostosuj Ewangelię do mojego życia, to wtedy porozmawiamy”.

Mentalność supermarketu, biorę to, czego potrzebuję.

A relacja z Jezusem nie odbywa się na zasadzie politycznej koalicji. Jest albo-albo. Jeśli ktoś chce, to Jezus go zaprasza, a jeżeli nie – trudno. Z Ewangelii znamy takie przypadki – choćby młodzieńca, który odchodzi od Jezusa zasmucony. Miał dużo posiadłości, ale Jezus powiedział: „Jeśli chcesz, sprzedaj swoje posiadłości i pójdź za Mną”. Rozstań się ze swoim życiem, takim, jakie ono jest w tej chwili. To jest też wezwanie skierowane do tych wszystkich „katolickich” publicystów. Mówię „katolickich” w cudzysłowie, bo to nie są katoliccy publicyści. To obrzydliwi publicyści, którzy zmiękczają naukę Pana Jezusa. Te słowa są do nich. Jeśli chcą być katolikami, ludźmi wiary, niech zostawią to życie. Nie można służyć dwóm panom jednocześnie. Ewangelia pokazuje, jaka jest droga, będąca naturalną konsekwencją naszych wyborów.

Na samo słowa „radykalny” niektórzy dostają gęsiej skórki…

A ja się cieszę z tej radykalizacji. Niech w Polsce będzie 20 proc. katolików, ale niech to będą ludzie, którzy wiedzą, czym jest wiara, Kościół. Niech będą prawdziwymi uczniami Jezusa, którzy się z Nim utożsamiają, a nie biorą jedynie to, co dla nich wygodne.

Bo cały świat nie musi się składać w 100 proc. z katolików?

Jezus powiedział, że mamy być solą ziemi, światłem świata. To fundament. Soli nie musi być dużo, aby potrawa smakowała, miała sens, była wyrazista. W Polsce nie musi być 90 proc. katolików, żeby to miało smak. Dodam jeszcze, że dziwi mnie fakt, iż dziś przed ratuszem w Warszawie nie ma tłumów, które zawstydzałoby panią prezydent, podejmującą skandaliczne decyzje i każącą kogoś za to, że uratował życie. Oczywiście, zwolennicy aborcji powiedzą - co z tego, że prof. Chazan uratował dziecko, skoro ono zmarło. Ale przecież dzięki temu, że nie odbyła się aborcja, dziecka miało szansę na normalną śmierć! Dziecko urodziło się w sposób naturalny i w sposób naturalny mogło umrzeć. Rodzice mieli też szansę, żeby pokochać swoje dziecko. Jeżeli ktoś tego nie rozumie, to niech nie zasłania się nauką Pana Jezusa, bo to byłoby barbarzyństwo.

Czy takie stawianie sprawy, nie wyklucza sensu ewangelizacji? Skoro katolików nie musi być wielu…

Bynajmniej! Wręcz przeciwnie, to czyni postulat ewangelizacji jeszcze bardziej aktualnym. Dlaczego? Pan Jezus mówił „Jeśli chcesz, pójdź za mną”. Ewangelizacja polega na składaniu propozycji, pokazywaniu Prawdy. Nie może być tak, że my sobie odpoczywamy, a ten kto chce, niech szuka Prawdy. Ewangelizacja polega na pokazaniu tego, że życie z Chrystusem jest piękne, ma sens. To oczywiście odbywa się na zasadzie propozycji. Możesz to przyjąć lub odrzucić, ale jeśli się decydujesz, to wchodzisz w formację, która jest bardzo konkretna. Przecież to zupełnie tak, jak z każdą radością życia. Jak urodzi Ci się dziecko, to będziesz o nim mówić, pokazywać je, a nie zamykać w domu na cztery spusty. Będziesz się z niego cieszyć, więc chęć podzielenia się tą radością będzie naturalna.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk