Chociaż nigdy nie zwątpiłam w Boga, jednak z powodu trudnych doświadczeń weszłam w pewnym momencie mojego życia w „ciemną dolinę”, z której nie wiedziałam jak wyjść.

Pierwsze umarł mój mąż, a potem po pięciu latach, mój syn i tak zostałam sama na świecie z moim drugim dzieckiem. Jednak razem z nimi umarło coś we mnie. Całe moje życie stało się jedną, wielką żałobą. Nie potrafiłam niczym się cieszyć, nie wiedziałam, co to śmiech, na mojej twarzy zawsze widniał grymas bólu. Chodziłam do różnych lekarzy i zażywałam środki antydepresyjne. Wszyscy byli bezradni wobec mojego bólu związanego z przedłużającą się żałobą. Jedna lekarka po rozmowie ze mną stwierdziła, że po dziesięciu latach po śmierci mojego dziecka jestem w takim stanie jak inne osoby po dwóch miesiącach po takim wydarzeniu. Inny lekarz powiedział, że chyba trzeba by mi było zrobić przeszczep mózgu, abym mogła zacząć nowe życie. I tak toczyły się kolejne moje dni, w których czułam taką ciężkość jakbym  przechodziła przez dziurkę od klucza. Nie odeszłam od Boga, ale wielokrotnie się z Nim sprzeczałam zarzucając Mu, że zostawił mnie na świecie, podczas gdy życie wydawało mi się nieznośne. I z głębi serca krzyczałam do Niego w bólu: „Boże, każesz mi żyć, ale jak ja mam żyć? Jeżeli zostawiłeś mnie na świecie to pokaż mi jak mam żyć, jak mam wytrwać!”.  I wtedy zaczął się przełomowy moment w moim życiu. Jedna znajoma zaprosiła mnie na rekolekcje. Nie miałam nic do stracenia, więc pojechałam. Tam pierwszym cudem była spowiedź u niesamowitego kapłana. W konfesjonale wypowiedziałam cały mój ból, to jak ciężko mi się żyje, że nie mogę pogodzić się ze śmiercią mojego dziecka, chociaż minęło już wiele lat, a życie wydaje mi się nieznośne. Kapłan spokojnie słuchał, a potem zaczął się nade mną gorąco modlić.  Jednocześnie zachęcał mnie, abym także modliła się oddając moje dziecko w Boże ramiona. Przemogłam mój opór i zaczęłam to robić . Wtedy powolutku gdzieś odchodziła ta rozpacz, odczułam w moim sercu więcej wolności i więcej pokoju. Po tej spowiedzi potrafiłam już inaczej podejść do śmierci moich bliskich, zrozumiałam, że są oni już w najlepszych rękach, w jakich mogą być i tam są bezpieczni, dlatego ja też nie powinnam już więcej rozpaczać.. Wtedy w końcu doświadczyłam pewności, że są szczęśliwi i nic im nie grozi. To był pierwszy etap mojego uzdrowienia, ale niestety depresja nadal trwała.

I tak minęło trochę czasu i nadszedł okres Zielonych Świąt.  Z tej okazji we wspólnocie, w której rekolekcjach uczestniczyłam  odbywało się czuwanie w związku z Zesłaniem Ducha Świętego. Postanowiłam się na nie wybrać. Była tam bardzo radosna atmosfera, ludzie śpiewali i spontanicznie uwielbiali Boga, widziałam jak wiele osób było głęboko poruszonych. Niektórzy mieli spoczynek w Duchu Świętym, inni otrzymywali dar języków, jeszcze inni śmiali się. A ja w tym wszystkim czułam się pominięta przez Boga. Modliłam się, ale nic nie czułam. Wydawało mi się jakby ta łaska przechodziła obok mnie. I z tego powodu znowu zrodził się we mnie żal i pytanie: „Boże, wszystkich dotykasz, a mnie nie! Dlaczego mnie pomijasz?” Wróciłam z czuwania do domu z taką ogromną pretensją do Boga i poczuciem zawodu, że niczego nie doświadczyłam. Ponieważ byłam bardzo  zmęczona „rzuciłam się” na fotel i wtedy stało się coś nieprawdopodobnego. Rozpłakałam się. Łzy płynęły strumieniami. Jednak to nie był to zwykły płacz. To był  potok, który oczyszczał moje serce i emocje. Nagle poczułam radość, a w mojej głowie usłyszałam cichy głos: „Już nie potrzebujesz tych lekarstw”. Potem budziłam się jeszcze kilkakrotnie i znowu płakałam. Po tym wydarzeniu postanowiłam odrzuciłam wszystkie leki antydepresyjne. Od tamtej chwili, a minęło już trzynaście lat, niczego już nie musiałam zażywać, nawet środków ziołowych. To było niesamowite, że Bóg dotknął mnie w tak nieoczekiwany sposób. Minęły te wszystkie żale i pretensje, i w końcu znowu mogłam się uśmiechnąć. Dzisiaj cieszę się życiem, mogę śmiać się i żartować. Pan Bóg wyzwolił mnie z żałoby, a zamiast tego dał mi szatę radości, jak mówi jeden z psalmów. To, czego nie mogli dokonać lekarze, ani lekarstwa uczynił Pan Bóg. I to wtedy, kiedy straciłam już nadzieję na to, że kiedykolwiek będę wstanie się cieszyć i normalnie żyć. Dzisiaj za wszystko dziękuję Bogu, za wszystko. Każdy dzień rozpoczynam od dziękczynienia. Nawet już za wiele nie proszę, co za wszystko dziękuje, ponieważ Bóg dokonał tak niesamowitej przemiany. I za to Jemu chwała, że wydobywa nas z wszelkich naszych grobów rozpaczy i beznadziei, i pozwala na nowo zobaczyć światło!

Jadwiga, 58 lat

oprac. Natalia Podosek