Spotkałem się z różnym opiniami o Żydach i polityce Izraela na Bliskim Wschodzie. Jedni głośno potępiają Żydów za „gnębienie palestyńskich dzieci”, głównie kobiety, inni negatywnie oceniają rolę Żydów w Polsce i na świecie, ale popierają Izrael ("lepiej żeby tam mieszkali niż w Polsce") i politykę tego państwa na Bliskim Wschodzie „za trzymanie krótko Arabów”. Jeszcze inni całkowicie potępiają syjonistów „za rządzenie światem i światową gospodarką”, a nawet domagają się likwidacji państwa Izrael, skoro już mają swoje jedno państwo - USA. Tylko pierwsi wypowiadają głośno swoje poglądy. Pozostali boją się zarzutu antysemityzmu.

Bardzo łatwo można w Polsce otrzymać piętno antysemity, nie tylko za faktyczne sianie nienawiści do Żydów, ale też za domniemany antysemityzm, wyrażający się w krytycznych słowach wobec Żydów. I łatwo trafić do więzienia po takim oskarżeniu, jak Krzysztof Kokowicz, zasłużony pracownik Muzeum na Majdanku, który istotnie przysłużył się do upamiętnienia Holocaustu, ale miał jedną „niewybaczalną wadę” w oczach lewactwa – prawicowe poglądy. Bowiem w Polsce antysemityzm, jak rasizm, to oręż polityczny i niektóre lewicowo-liberalne środowiska szczególnie w nim gustują, rzucając oskarżenia niczym błoto z nadzieją, że trochę przylgnie i pobrudzi osobę niewygodną, a może nawet zakończy jej polityczną lub zawodową karierę.

Czy ze względu na ryzyko otrzymania miażdżącego określenia „antysemita” należy traktować temat żydowski jako temat tabu? Najłatwiej krytykować Żydów w Izraelu z pozycji „palestyńskich”, upominając się o niepodległość dla Autonomii Palestyńskiej i krytykując prześladowanie Palestyńczyków przez Żydów. Trudno krytykować „Gazecie Wyborczej” poseł Iwonę Arent, przewodniczącą Polsko-Palestyńskiej Grupy Parlamentarnej i poseł Joannę Szczypińską, wiceprzewodniczącą grupy, gdy mówią głośno o dyskryminacji Palestyńczyków w Izraelu i ich niezbywalnych prawach.

O wiele bardziej niebezpiecznie jest krytykowanie Żydów z pozycji „polskich”. Pamiętamy niedawną aferę po niewygodnych pytaniach Stanisława Michalkiewicza, które zawarł w artykule publicystycznym ogłoszonym po zapowiedzi zorganizowania obrad Knessetu w Polsce 27 stycznia, w 69. rocznicę wyzwolenia niemieckiego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Wiemy o niesmaku tych, co „mówią i myślą Michnikiem” po nagłośnieniu w mediach pisma Rafała Gawrońskiego, prezesa Stowarzyszenia Ziemiańskiego w Polsce, który napisał do Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta, że obrady parlamentu izraelskiego są nielegalne i naruszają podstawowe zasady suwerenności Rzeczypospolitej, “(…) polegającej na tym, że na terenie suwerennego Państwa Polskiego dojdzie do niezależnych obrad konstytucyjnych instytucji Państwa Izrael”. Wielu prawicowych internautów podchwyciło ten argument.

Jednak głosy o potrzebie likwidacji państwa Izrael, jakie pojawiają się w środowiskach narodowych, są już bardzo groźne, bo skrajnie prowokacyjne. Sam byłem świadkiem opinii, że Izrael jest zarzewiem konfliktu w regionie, a gdyby nie było tego „sztucznego tworu” i izraelskiej agresji na sąsiadów, to Arabowie nie musieliby dziś tak tłumnie zasiedlać Europy. No tak, tylko co zrobić z Żydami po delegalizacji i likwidacji państwa Izrael? Na moje przewrotne pytanie, czy zaprosić ich wtedy do Polski czy może wysłać do Hiszpanii, nie otrzymałem odpowiedzi. Chyba narodowcy jeszcze nie mają koncepcji, nie tylko co zrobić z rodzimymi Żydami, ale też izraelskimi.

Cześć Polaków, pewnie mniejszość, nie lubi Żydów (słowo "nienawiść" jest zdecydowanie przerysowane) jednocześnie za to, za co ich podziwiają, choć oficjalne przyznawanie się do podziwu dla Żydów też nie jest w modzie. Wypominamy im egoizm i egocentryzm, ale zarazem zazdrościmy im, że tak dbają o siebie jako wspólnota, że trzymają się razem i wspierają, gdziekolwiek żyją na świecie, co zresztą tylko częściowo jest prawdą. (Często zresztą przeciwstawiany im podzielonych, skłóconych, nielojalnych, podgryzających się Polaków.) Nie lubimy ich za wszechwładzę, za wszechobecność, że co rusz ktoś wysoko postawiony w biznesie, polityce, mediach okazuje się z pochodzenia Żydem. Zazdrościmy im daleko idących wpływów i wręcz mitycznego bogactwa. Woleli byśmy zasiadać na ich fotelach prezesów, dyrektorów, ministrów i redaktorów naczelnych, niż być ich pracownikami. "Bo niby w czym jesteśmy gorsi od Żydów?" - czasem pada to retoryczne pytanie.

W stosunku Polaków do Żydów jest pewien paradoks. Jeśli osoba żydowskiego pochodzenia głośno o tym nie mówi, a sprawa się upubliczni, to pojawia się zarzut, że chciała to ukryć, oszukać, zmanipulować, że udaje Polaka, szczególnie, jeśli nazwisko ojca lub dziadka było klasycznie żydowskie, a delikwenta jest polskie. Jeśli zaś ktoś mówi otwarcie o swoich żydowskich korzeniach, przytacza żydowskie nazwiska przodków, chwali się swoim żydostwem, wzbudza niechęć, a nawet niesmak i - znów - nieufność. Owszem są "swoi" i "obcy" Żydzi. Lewicowy Żyd zawsze będzie "swój" dla lewicy, bo jest jego integralną częścią, ale zasymilowany, prawicowy Żyd to rzadkość. Mówi się, że architekt Czesław Bielecki przegrał wybory na Prezydenta m.st. Warszawy, niedostatecznie poparty przez centro-prawicowych wyborców, gdyż za bardzo eksponował swoje żydowskie pochodzenie i chwalił się żydowskimi nazwiskami przodków. Niby "swój" Żyd, a jednak dla wielu nielewicowych wyborców wciąż częściowo obcy.

Co jakiś czas krążą w odpisach, a w ostatnich latach w internecie różne "tajne" listy Żydów polskich, a to Lista prawdziwych żydowskich nazwisk tzw. polskiej elity, a to Lista znanych Żydów mających wpływ na rządy w Polsce czy Zakamuflowani Żydzi w polskiej polityce lub Żydzi w polskim Sejmie. Sprawdziłem, na żadnej z tych list nie figuruję...

Artur Górski, 
poseł Prawa i Sprawiedliwości