Sprawa ma się jednak trochę inaczej, gdy matka jest osobą wierzącą, a przynajmniej podającą się za taką. Zapytana, czy dla niej największym szczęściem jest Bóg, odpowiada szeroką gębą, że oczywiście – Bóg jest jej największym szczęściem i tego szczęścia pragnie również dla swojego dziecka. Dla takiej rodzicielki sprawa jest prosta – robi wszystko, by dziecku ukazać Boga. Uczy pierwszych modlitw, czyni znak krzyża delikatną jak tłustoczwartkowe faworki rączką, pokazuje Bozię na obrazku, który pamięta jeszcze prababcię prababki.
 
 
Piękna postawa matek, które chcą dla dziecka po prostu Boga, stoi jednak w mocnej opozycji wobec zwyrodniałych religijnie opiekunek „nosicieli nazwiska męża”, jak usłyszałem od jednej mądrej matki. Na pierwszy rzut oka one także pragną dla swoich dzieci dobra. Co więcej, dla nich najważniejszy jest Bóg i tego Boga chcą dla swoich dzieci. I tu się robią schodki, bo wiele jest niestety matek, które rzekomo dla dobra dziecka nie ochrzczą go. Argumentując swoją decyzję mówią o rzekomej wolności dzieci, że one powinny same zdecydować o swojej religii. Niektóre wyposażone w Pismo Święte przytaczają wiele cytatów, rzucając po ścianach swej pustej głowy wyrwane z kontekstu słowa, jakoby nie można było chrzcić dzieci, bo takowej tradycji nie ma w Biblii. No cóż, samo w takiej sytuacji nasuwa się określenie postawy takiej matki, które powinno brzmieć tak, jak w temacie mojego wywodu, a którego po raz wtóry nie użyję, by nie zarzucono mi języka nienawiści. Przecież jeśli matka chce szczęścia dla swojego dziecka (a przecież każda da sobie głowę uciąć, że tak jest), to dlaczego odcinać dziecko od tego największego Szczęścia, którym jest Bóg, a które jest dla matki również rzekomo największym Szczęściem. Zasłanianie się stwierdzeniem, że gdy dziecko dorośnie, to samo zdecyduje o swojej przynależności religijnej, jest najwyższym objawem egoizmu matki, która obiera w takiej sytuacji postawę psa ogrodnika – sama nie zje, i komuś nie da. Sama zamyka się na Boga, który jest najwyższym szczęściem i dziecku również odbiera szansę poznania Go. W imię postępu i wolności zostawia dziecko na pastwę nihilizmu religijnego i sama brnie w pustkę egoizmu niczym radziecki pług na syberyjskich bezdrożach podczas zimy stulecia.
 
 
Na miłość Boską, nie potrafię sobie przetłumaczyć, skąd taki brak logiki i zwyrodnienie serca tej, która powinna dbać o życie wewnętrzne swojego potomstwa. Duchowa aborcja – to najlepsze określenie do rachunku sumienia dla matek tak postępujących. Co z tego, że nie dokonały aborcji w trakcie trwania stanu błogosławionego, skoro dokonały aborcji duchowej wycinając świadomie z serca dziecka Boga – jedyne źródło szczęścia.
W imię twojej wolności mówię ci, zwyrodniała matko, przestań jeść i pić – jesteś przecież wolna. W imię twojej wolności mówię ci, zwyrodniała matko – porzuć pracę i śpij pod mostem – jesteś przecież wolna. W imię twojej wolności mówię ci, zwyrodniała matko – nie kąp się i nie maluj – jesteś przecież wolna.


Trzeba przypomnieć na koniec, że chrzest dzieci miał już miejsce w czasach bardzo wczesnochrześcijańskich, wręcz apostolskich. Czytamy bowiem w Dziejach apostolskich o strażniku, który „natychmiast przyjął chrzest wraz z całym swoim domem” (Dz 16, 33). I choć te słowa powinny nam wystarczyć z uwagi na fakt, że w domu jego mogły się znajdować dzieci, to jednak warto sięgnąć również do historii różnych narodów, które całe przyjmowały chrzest. Najlepszym przykładem jest naród Ormiański, który jako pierwszy ochrzcił wszystkich swoich członków (K. Stopka, Armenia Christiana. Unionistyczna polityka Konstantynopola i Rzymu a tożsamość chrześcijaństwa ormiańskiego (IV-XV w.), Kraków 2002). Trudno teraz przyjąć za logiczny i uzasadniony argument zwyrodniałych matek, jakoby jest to wymysł dzisiejszego duchowieństwa, jak próbowała mi wmówić jedna „opiekunka nosiciela nazwiska swego męża”. Przecież ówcześni Ormianie musieli mieć małe dzieci. Do chrztu dzieci wraca Sobór Watykański II, który w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele mówi, że „Rodzice chrześcijańscy powinni uznać, że taka praktyka odpowiada także ich roli opiekunów życia, powierzonej im przez Boga” (za KKK 1251).
 
 
Powstaje zatem inny problem – co dzieje się z dziećmi, które umierają nieochrzczone? Przestrogą dla zwyrodniałych matek powinny być słowa czołowego dogmatyka polskiego, ks. Wincentego Granata, który cytując różne autorytety teologiczne w „Syntezie Dogmatyki Katolickiej” mówi, że „wspomniane dzieci zbawiają się przez wiarę rodziców” (W. Granat, Teologia Dogmatyczna, Synteza, Lublin 1967, s. 404). Trudno mówić o jakiejkolwiek wierze u takich matek. I chociaż tej tezy nie potwierdza oficjalne Magisterium Kościoła, to gdyby tak było, matka byłaby winna potępienia wiecznego swojego dziecka.
 
 
Należy zatem współczuć takim matkom, które porzucają dane im przez Boga zadanie, wybierając swoje zwyrodniałe i egoistyczne widzimisię. Trzeba modlić się za nie, by zrozumiały błąd i zmieniły swe serca, skierowały je na Boga, który jest prawdziwym Szczęściem.
 
 
 
Pozdrawiam i życzę zakochania w Jezusie :)


ks. Maciej Sroczyński


Teskt ukazał się na łamach Radia Rodzina we Wrocławiu.