W Alei Objawienia się Świętych trwało potężne nabożeństwo różańcowe z udziałem przeszło dwóch milionów Filipińczyków. Zebrani nieustannie odmawiali różaniec, błagali Najświętszą Matkę o pomoc, kapłani odprawiali niepoliczone Msze św., a wszystkiemu towarzyszyły pieśni maryjne. Trwali tak przez cztery dni i cztery noce, wspomagani ustawiczną modlitwą leżących krzyżem zakonnic z kontemplacyjnych klasztorów.

Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, jak wiele ludzkość ma do zawdzięczenia modlitwie różańcowej. Owszem, zdecydowana większość podręczników opisujących historię stara się interpretować ludzkie dzieje kompetentnie i obiektywnie. Mimo to jednak czegoś w nich brakuje. Nie znajdziemy tam mianowicie żadnej wzmianki na temat tego, jak istotną rolę w bardzo wielu ważnych wydarzeniach, które składają się na losy świata, odegrała ta modlitwa. Widać to między innymi w zatrzymaniu muzułmańskiej inwazji podczas XVI-wiecznej bitwy pod Lepanto czy nieco późniejszej chocimskiej wiktorii Polaków nad wielokrotnie liczniejszą armią turecką.

Podobnie bywało w czasach bardziej nam współczesnych, dlatego warto by przypomnieć czytelnikowi jedno z takich pamiętnych wydarzeń, kiedy to modlitwa różańcowa pozwoliła Bogu tak zadziałać przez bezbronnych ludzi, że została pokonana potężna armia uzbrojona w samoloty, artylerię i czołgi.

Przenieśmy się zatem na kontynent azjatycki - na Filipiny, w którym to państwie większość mieszkańców stanowią katolicy, co jest niespotykane w żadnym innym kraju z tej części ziemskiego globu. Jest początek lat 70. XX wieku; Filipiny stały się państwem totalitarnym, rządzonym przez bezwzględnego prezydenta Ferdinanda Marcosa. Wciąż niesyty władzy despota, któremu konstytucja zabrania piastowania urzędu prezydenta w kolejnej - trzeciej już - 4-letniej kadencji, postanawia rozwiązać parlament. Jednocześnie likwiduje wolną prasę, a zaraz potem wydaje rozkaz uwięzienia wszystkich przywódców opozycji oraz kilku tysięcy "niepoprawnie myślących" żołnierzy i oficerów. Jest też bardzo bliski zaatakowania Kościoła, ale dzięki nieugiętej postawie abpa Manili - kard. Jaime'a Sina - dyktator wycofuje się ze swych zamiarów. Kardynał Sin zaś zaczyna głosić ostre w tonie kazania oskarżające i piętnujące reżim Marcosa, występując zarazem w obronie więźniów politycznych i nawołując wiernych do pokojowych działań na rzecz poprawy sytuacji w kraju.

A ta z każdym rokiem - wskutek ekonomicznego zastoju i rosnącej przepaści między bogatymi i biednymi obywatelami oraz nasilającej się korupcji organów państwowych, głównie policji - stawała się coraz bardziej nieznośna. Dodatkowe napięcie stwarzało uaktywnienie się komunistycznej partyzantki na terenach wiejskich.

Kroplą przepełniającą czarę goryczy stała się latem 1983 r. śmierć, z rąk zbirów nasłanych przez prezydenta, znanego działacza opozycji Benigna Aquina, członka parlamentu filipińskiego przed jego rozwiązaniem przez Marcosa. To popełnione z zimną krwią morderstwo obudziło Filipińczyków z trwającej około dziesięciu lat apatii. Wtedy to znów przypomniał o sobie nieoceniony duchowy przywódca narodu, kard. Sin, który skłonił wdowę po zamordowanym opozycjoniście, panią Corazon Aąuino, do zaangażowania się w politykę. Pozostająca dotychczas całkowicie w cieniu swego męża kobieta zdecydowała się - wprawdzie nie bez oporów wynikających z braku politycznych doświadczeń - na start w wyborach prezydenckich, które po kilkunastu latach dyktatury, w lutym 1986 r., ogłosił Marcos.

Zupełnie niedoświadczona w sprawach państwa pani Aquino teoretycznie stała na straconej pozycji w starciu ze starym politycznym wygą. Tak opisał ówczesną sytuację na politycznej arenie Filipin znany amerykański komentator James Reston: Panu Marcosowi wydawało się, że opracował idealny scenariusz polityczno-telewizyjny. Miał komunistów pod bokiem, dysponował posłusznym mu parlamentem i elitą wojskowych, jego przeciwniczką zaś w zmaskułinizowanym społeczeństwie była kobieta. Wszystko szło po jego myśli. Wszystko oprócz faktów. Dyktator nie wziął mianowicie pod uwagę tego, iż z osobą pani Aąuino, która mówiła swym rodakom o sprawiedliwości i uczciwości, podkreślając przy tym swą głęboką wiarę, a ponadto nie wywodziła się z darzonego powszechną niechęcią politycznego establishmentu, utożsamiały się miliony Filipińczyków. I kiedy filipińskie Zgromadzenie Narodowe po obliczeniu głosów ogłosiło, że większość obywateli poparła urzędującego prezydenta, Corazon Aąuino - wobec jawnego fałszerstwa ze strony tej sterowanej przez Marcosa instytucji - dała sygnał do zbojkotowania wyniku wyborów.

Wówczas to także minister obrony Ponce Enrile oraz zastępca szefa sztabu generalnego gen. Fidel Ramos wraz z kilkuset innymi wojskowymi, mając dość wieloletniego nadużywania władzy przez despotycznego prezydenta, otwarcie wypowiedzieli posłuszeństwo Marcosowi i zamknęli się w forcie Aguinaldo przy Epiphanio de Los Santos Avenue (Aleja Objawienia się Świętych), gdzie mieściło się filipińskie Ministerstwo Obrony. Otrzymawszy od dyktatora 24-godzinne ultimatum: bezwarunkowa kapitulacja albo śmierć przez rozstrzelanie, zatelefonowali po radę do kard. Sina; wiedzieli aż nadto dobrze, że wystarczyłoby kilka czołgów bądź eskadra śmigłowców, aby ich unicestwić.

Widząc, że krwawa konfrontacja wisi na włosku, kardynał zamknął się na 1,5-godzinną modlitwę w kaplicy, potem zaś z właściwą sobie energią przystąpił do działania. Zadzwonił najpierw do kilku zakonów kontemplacyjnych w Manili, wzywając mniszki do postu i modlitwy, a potem - za pośrednictwem katolickiego Radia Veritas, jedynego w tamtym czasie niezależnego medium na całych Filipinach - zwrócił się do mieszkańców stolicy z apelem: Proszę, wyjdźcie z waszych domów, bo musimy chronić życie tych żołnierzy. Odzew manilczyków był natychmiastowy i w ciągu kilku godzin na ulice wyległo ponad dwa miliony ludzi, którzy przyszli całymi rodzinami i otoczyli kryjówkę - już niemal całkowicie zdesperowanych - zbuntowanych wobec reżimu żołnierzy. Przyszli z różańcami w rękach oraz z modlitwą na ustach.

Wtedy to Marcos zadecydował o wysłaniu pięciu helikopterów, które miały zrzucić bomby na zebrany tłum. Kiedy jednak śmigłowce ze śmiercionośnym ładunkiem dotarły na miejsce, piloci zobaczyli przez chmury ogromny żywy krzyż, który utworzyła ponaddwumilionowa rzesza modlących się na różańcu ludzi. Ten widok tak ich zaszokował, że odmówili wykonania rozkazu i wylądowali. W Alei Objawienia się Świętych nadal więc trwało potężne nabożeństwo różańcowe z udziałem przeszło dwóch milionów Filipińczyków. Zebrani nieustannie odmawiali różaniec, błagali Najświętszą Matkę o pomoc, kapłani odprawiali niepoliczone Msze św., a wszystkiemu towarzyszyły pieśni maryjne. Trwali tak na posterunku przez cztery dni i cztery noce, wspomagani ustawiczną modlitwą leżących krzyżem zakonnic z kontemplacyjnych klasztorów.

Prezydent Marcos, dowiedziawszy się o niepowodzeniu misji lotników, zdecydował w końcu o wysłaniu czołgów przeciwko demonstrantom. Maszyn było 25, a towarzyszyła im kilkutysięczna armia. Krwawa jatka wydawała się nieunikniona. Kiedy jednak żołnierze dochodzili już do Alei Objawienia, nagle ich oczom ukazała się piękna kobieta, która rzekła do nich: Stop, kochani żołnierze! Nie posuwajcie się dalej! Nie krzywdźcie moich dzieci! Jestem królową ich serc. Dokładnie w tym samym czasie zebrani nieopodal ludzie - na klęczkach i ze wzniesionymi rękoma - głośno odmawiali różaniec; tak oto po raz kolejny moc różańcowej modlitwy pokonała wysłanników śmierci. Zaraz też wśród wojska pojawiły się dzieci z kwiatami; wciskały je w lufy żołnierskich karabinów, na których też wiązały żółte opaski - wyborczy znak pani Aquino, klerycy wychodzili naprzeciw żołnierzom i obejmowali ich w braterskim uścisku, kobiety zaś częstowały niedawnych agresorów naprędce przygotowywanymi kanapkami.

Niebawem jednak padł kolejny rozkaz dyktatora - tym razem tyran postanowił rozpędzić demonstrantów gazem. Do akcji tej Marcos skierował najlepszych fachowców, wielokrotnie wcześniej sprawdzonych w podobnych zadaniach. Jednakże i ta - powtórzona dwukrotnie - próba spełzła na niczym: nagle odwrócił się wiatr i to napastnicy zaczęli kaszleć i uciekać!

Despotyczny prezydent mimo wszystko nie chciał dać za wygraną i nakazał ostrzelać zamkniętych w budynku ministerstwa buntowników ogniem z moździerzy. Co z tego, skoro po dwóch godzinach od wydania tego rozkazu nie usłyszano ani jednego wystrzału, a fakt ten dowodzący oddziałem oficer tłumaczył Marcosowi słowami: Wciąż poszukujemy celu dla naszych baterii. Nie chcemy zabijać cywilów. I nawet kiedy już odpowiednio ustawiono działa, niczego to nie zmieniło - okazało się, że wszystkie znajdujące się w nich naboje to niewypały!

Prezydent Marcos próbuje w tej sytuacji ogłosić stan wyjątkowy w kontrolowanym przez rząd kanale telewizji, ale jest to już jego łabędzi śpiew: w trakcie przemówienia rebelianci przejmują stację, a następnego dnia Corazon Aąnino zostaje zaprzysiężona na prezydenta Filipin. I mimo że godzinę później podobną ceremonię urządza w swej rezydencji dotychczasowy przywódca Filipin Ferdinand Marcos, to nikt nie ma wątpliwości, że nie jest on już wystarczająco silny do dalszego sprawowania rządów. Do przejęcia władzy szykują się również komuniści. Filipiny stają w obliczu wojny domowej.

Wówczas to po raz kolejny niepospolitą odwagą i nadzwyczajną jasnością umysłu wykazuje się kard. Sin który powstrzymuje komunistyczne bojówki przed zabiciem Marcosa i skłania amerykańskiego prezydenta Reagana do udzielenia dyktatorowi azylu w USA. W ciągu trzydziestu minut amerykańskie helikoptery przetransportowały Marcosa i jego otoczenie do bazy Clark, a stamtąd samolot zawiózł go na Hawaje - jak wspominał po latach hierarcha. Władzę w kraju ostatecznie objęła pani Aąuino wraz ze swymi zwolennikami.

Kardynał Sin pytany o to, jak w ogóle była możliwa ta bezkrwawa rewolucja, niezmiennie odpowiadał: Nie ma odpowiedzi. To był cud. Kiedy zaś odbierał doktorat honoris causa Boston College, publicznie wyraził swoje przekonanie w następujących słowach: Myślę, że cały scenariusz tamtych wydarzeń był pisany przez samego Boga. Myślę, ze całością akcji kierowała Najświętsza Maryja Panna. Byliśmy tylko aktorami Ale nasza moc pochodziła od Boga. A w innym miejscu dodał: Jestem przekonany, że cała cześć, cale uznanie i cała wdzięczność powinny być oddane Najświętszej Maryi Pannie, a przez Nią Jej Synowi i z Nim Ojcu w niebie, bo Bóg naprawdę patrzył na nas łaskawym okiem, naprawdę błogosławił Filipiny i wszystkich nas dotknął swoją łaską.

Pan Bóg dokonał tego cudu, za pośrednictwem Matki Najświętszej, gdyż miliony Filipińczyków nieustannie modliło się na różańcu, otwierając swoje serca na działanie Jego wszechmocnej miłości. Podobne zwycięstwa w walce z siłami zła, grzechem, nałogami oraz wszelkimi słabościami będą się dokonywać również w naszym osobistym życiu, w rodzinach, w zakładach pracy, w naszej Ojczyźnie, gdy będziemy wierni modlitwie różańcowej, tak jak nas o to nieustannie prosi nasza Matka Przenajświętsza.

Kościół zawsze uznawał szczególną skuteczność tej modlitwy - pisze Jan Paweł II - powierzając jej wspólnemu odmawianiu, stałemu jej praktykowaniu, najtrudniejsze sprawy. W chwilach, gdy samo chrześcijaństwo było zagrożone, mocy tej właśnie modlitwy przypisywano ocalenie przed niebezpieczeństwem, a Matkę Bożą Różańcową czczono jako Tę, która wyjednywała wybawienie (RVM 39).

Robert Bil

"Miłujcie się", nr 1/2006