Agacie Wysockiej - Studzińskiej, córce majora – w podziękowaniu za dobre słowo i niezbędne materiały

 

 

„Wandejczyk”

 

Gdy na portalu Fronda.pl opublikowałem artykuł „Polska Wandea”, w którym opisałem Północne Mazowsze jako odpowiednik francuskiego dystryktu, słynącego z obrony Wiary, wiele osób wyrażało zdziwienie, że z tak małym obszarem związanych było tylu wspaniałych Rycerzy Niepodległej. To nie koniec. Zaledwie kilka kilometrów od miejscowości Szyszki (w której urodził się Karol Biliński „Ego” i zginął Mieczysław Dziemieszkiewicz „Rój”), 16 marca 1907 r. we wsi Przewodowo na świat przyszedł Józef Wysocki, syn Jakuba i Rozalii z domu Andrzejewskiej.


Chociaż pochodził z rodziny chłopskiej, udało mu się zdobyć wykształcenie i w 1927 r. rozpocząć żołnierski rozdział swojego życia, wstępując do Szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej, którą ukończył trzy lata później. Uzyskał stopień podporucznika i został przydzielony do 30. Pułku Strzelców Kaniowskich w Warszawie (stacjonującego w koszarach w Cytadeli). Zapał Wysockiego do poszerzania swoich kwalifikacji był imponujący. W ciągu kilku lat przeszedł szereg kursów, co zostało dostrzeżone przez dowództwo, które wysłało go w 1938 r. na Kurs do Wyższej Szkoły Wojennej w Rembertowie. Już w wieku 31 lat został kapitanem! Był człowiekiem o niezwykle szerokich zainteresowaniach, czego przykładem może być chociażby podjęcie studiów w Szkole Nauk Politycznych w Warszawie. Według opowieści mojego pradziadka – Antoniego (brata Józefa) jeden z dowódców zdecydował się nawet osobiście pogratulować rodzicom utalentowanego syna. Poświęcenie służbie wojskowej i edukacji nie przeszkodziło mu jednak w założeniu rodziny. W 1935 r. ożenił się ze szkolną miłością Henryką Ciborowską z którą miał córkę – Agatę. Zawierucha wojenna sprawiał jednak, że niedługo cieszył się życiem rodzinnym…

 

 

 

Chłopcy idą na wojnę

 

Pułk, do którego należał Józef, wchodził w skład 10. Dywizji Piechoty (przydział do Armii „Łódź”) i już 25 sierpnia 1939 r. wyruszył do rejonu koncentracji. Wysocki pełnił funkcję dowódcy III batalionu 30. Pułku i na samym początku wojny przyszło mu stoczyć ciężki bój w rejonie Stoczewa i lasów Braszedwickich, wycofując się 3 września na pozycję obronną Sieradz – Stronsko nad rzeką Wartą i Widawką. Dwa dni później Józef został ranny i kontuzjowany. Jego wola walki przyćmiła jednak ból i zmęczenie. Po kilku godzinach oddechu i opatrzeniu ran, chwycił za broń i był gotowy do dalszej konfrontacji z najeźdźcą. Nic więc dziwnego, że jego heroiczna postawa znalazła uznanie w oczach dowództwa, które nadało mu Krzyż Walecznych.

 

/
Niestety prawo wojny wymaga ofiar. Po rozbiciu 30. Pułku pod Boginią, Wysocki otrzymuje rozkaz do stworzenia z żołnierzy, którzy zachowali zdolność do walki, oddziału i zatrzymania ścigających ich Niemców na pozycjach Cyrusowa Wola-Dmosin. W praktyce oznaczało to poświęcenie Wysockiego i jego ludzi w celu umożliwienia wycofania dowództwa pułku  taborami i resztą sprzętu wojennego, a także kilkudziesięcioma rannymi żołnierzami. Co ciekawe, czytając wspomnienia majora, nie znajdujemy ani cienia skargi na decyzję dowództwa! 9 września przyszedł czas największej z dotychczasowych prób, której celem nie była wygrana, ale godna śmierć. Słowiański temperament nie pozwolił jednak chłopakom z Mazowsza na zbyt łatwe oddanie Niemcom ostatniego skrawka polskiej ziemi. W wyniku rozpaczliwej walki  Wysocki, wraz z kilkudziesięcioma towarzyszami broni, został ciężko ranny. To cud, że przeżyli – przecież dowództwo do końca nie wydało rozkazu do wycofania! Wykrwawiony i nieprzytomny Józef leżał przez cały dzień na pobojowisku. Dopiero późną nocą Niemcy zdecydowali się przewieźć jeńców  do chłopskiej zagrody, przez kilkanaście godzin nie udzielając żadnej pomocy „niższym rasowo” Polaczkom. To właśnie za przetrwanie tej, z pozoru beznadziejnej, walki sprawiło, że Wysocki został odznaczony krzyżem Virtuti Militari 5. Klasy.



Rany wyeliminowały Józefa z dalszych walk. 14 września 1939 r. został przewieziony z niemieckiego szpitala polowego w Zgierzu do zorganizowanego przez Niemców w Łodzi Szpitala Jeńców Polskich. Do obrażeń z walk doszły skutki nieudanej operacji, przeprowadzonej przez niemieckiego lekarza prof. Wildegansa, który postanowił uczynić sobie z polskiego oficera… królika doświadczalnego! Wynaturzonych metod nazistowskiego naukowca,  Wysocki omal nie przepłacił życiem. Można złamać ciało człowieka, ale nie można złamać jego ducha. Zwłaszcza, gdy ma się do czynienia z urodzonym dowódcą. Wysocki, pomimo kiepskiego stanu zdrowia i braku możliwości podjęcia dalszej walki, zdecydował się prowadzić działalność konspiracyjną na terenie szpitala. Dzięki zaangażowaniu siostry Gordon, skontaktował się z płk. Świtalskim, który zaprzysiągł go do ZWZ i powierzył kierowanie pracą konspiracyjną na terenie szpitala. I właśnie tutaj objawiła się niezwykła charyzma Wysockiego, którego głównym zadaniem było podtrzymywanie na duchu załamanych i okaleczonych żołnierzy, przypominanie im, że walka jeszcze się nie skończyła, że nadal tli się iskra nadziei, która - przy odrobinie zaangażowania może – wywołać pożar. Rola starszego brata, w jaką brawurowo wcielił się Józef, bardzo pomogła młodym szeregowcom. Niebawem po szpitalu zaczęły krążyć pogłoski o ucieczkach żołnierzy ze szpitala. Nieudane próby kończyły się wzrostem represji wobec pozostałych pacjentów. Jednak 19 września 1940 r. rozeszła się wieść o udanym opuszczeniu murów szpitalnych, którego dokonało siedmiu polskich jeńców. Wówczas ppor. Zygmunt Chojecki poinformował Wysockiego, że już następnego dnia szpital ma być przeniesiony do Niemiec. Józef natychmiast zawiadomił ppłk. dypl. Janusza Horodeckiego o przygotowywanej ucieczce oficerów i uzyskał akceptację. Dzięki pomocy pielęgniarek, Wysockiemu i jego towarzyszom udało się opuścić szpital. Następnego dnia Łódź obiegły listy gończe z karykaturalnymi podobiznami uciekinierów. Pacjenci szpitala, niezwykle szczęśliwi, że polscy oficerowie uniknęli wywózki na Zachód, celowo podali mylne, zakrawające o żart, rysopisy. Ucieczka nie była pędem w nieznane, ale ścieżką na front. Wysocki dotarł do Rudy Pabianickiej, gdzie był ukrywany przez rodzinę Gałązków. Niebawem przekroczył granicę Generalnego Gubernatorstwa i poprzez Kraków, dotarł do stolicy. Ta podróż również mogła skończyć się utratą życia.

 

/
26 września 1940 r. Wysocki zameldował się u ppłk. dypl. Adama Świtalskiego w punkcie kontaktowym Związku Walki Zbrojnej. Zdecydowano o umieszczeniu go w Szpitalu Centrum Wyszkolenia Sanitarnego. Po dwóch tygodniach został zwolniony pod nazwiskiem Kowalik. W orzeczeniu polsko-niemieckiej komisji  lekarskiej stwierdzono inwalidztwo z osiemdziesięcioprocentową utratą zdrowia! Później ukrywał się pod nazwiskiem Michał Mazur. Po odbyciu stażu w Oddziale IV Komendy Głównej ZWZ w Warszawie został skierowany do Komendy Obwodu ZWZ, aby wesprzeć tamtejsze podziemie. Już wkrótce musiał, po raz kolejny, wziąć na siebie ciężar dowodzenia. Na skutek aresztowań i dekonspiracji , Wysocki do końca czerwca 1941 r. pełnił obowiązki Komendanta Obwodu ZWZ Sandomierz (był również Z-cą Komendanta Obwodu i szefem referatu III, który miał zadania operacyjno-szkoleniowe). Józef musiał zatem nie tylko odbudować struktury i dowodzić całym Obwodem, ale również kierować wyszkoleniem i działaniami bojowymi! To wszystko złożono na barki młodego człowieka, który dopiero co ocalił własne życie. Dzięki dobremu spełnieniu swojej misji, Wysocki już w styczniu 1942 r. został przeniesiony na stanowisko Komendanta Obwodu ZWZ-AK Radom (działał pod pseudonimem „Lange”), jednocześnie pełniąc funkcję Zastępcy Szefa Sztabu Okręgu Radomsko-Kieleckiego. Wysocki podjął się odtworzenia oddziałów wojskowych w powiecie radomskim. „Praca trudna i bardzo niebezpieczna” – tak podsumował swoją ówczesną działalność. Napisał to człowiek, który wielokrotnie stawiał czoła śmierci. Teraz musiał budować siatkę konspiracyjną pod nosem nazistów, bo właśnie Radom był siedzibą władz niemieckiego dystryktu Generalnego Gubernatorstwa.  To właśnie tu stacjonował silny garnizon Wehrmachtu i mocne struktury organów bezpieczeństwa, policji – porządkowej i bezpieczeństwa. Dochodziła do tego żandarmeria, liczne straże, ulokowane w mieście będącym ważnym ośrodkiem. Prędzej czy później, wróg Rzeszy musiał być namierzony… i został. 11 listopada 1942 r. policja bezpieczeństwa aresztuje Wysockiego i jego współpracowników. Wszyscy trafili do gestapowskiej katowni przy ul. Kościuszki. W ponurych piwnicach spotkał wielu znajomych, w tym zaledwie 19-letnią łączniczkę Komendy Obwodu. „Spotkanie z tak bliskimi ludźmi w miejscu kaźni i wieść o ich torturach nie mogły być dla mnie krzepiące na duchu, z góry wiedziałem co mnie czeka” – napisał w swoich wspomnieniach Wysocki.

 

Przesłuchanie żołnierza trwało aż pięć miesięcy. Pięć miesięcy tortur, szykan i ciągłych pytań nazistowskich katów. Po raz kolejny Józef pokazał siłę swojego charakteru. Znów dopisało mu szczęście. Niemcom nie udało się ustalić jego funkcji Zastępcy Szefa Sztabu Okręgu. Sam Wysocki uważał, że przeżył również dzięki stosunkowo niskiemu stopniowi wojskowemu – wówczas kapitana.

 

 

Droga do piekła

 

18 marca 1943 r. Wysocki został przewieziony do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Od tej pory miał być tylko numerem 109193. Po miesiącu pobytu w Auschwitz, żołnierza przeniesiono do obozu zagłady Mathausen-Gusen, położonego ok. 20 km od Linzu w Austrii. Obóz powstał w 1938 r. i był zaliczany do najcięższych w III Rzeszy. Był wzorowany na KL Dachau, a kierowano do niego głównie przeciwników politycznych faszystów (m.in. Niemców, Austriaków, Włochów), a z terenu Polski – inteligencję, bez względu na poglądy polityczne. „Około 3000 dogorywających męczenników, wśród których i ja się znalazłem, i około 500 zmarłych i zamordowanych w podróży – stłoczeni na rampie kolejowej utkwiliśmy wzrok na napisie nazwy stacji „Mathausen” – więc kamieniołomy, obóz zagłady… I tak zaczął się nowy rozdział życia „człowieka bez prawa” i trwał do maja 1945 r.” – tak Wysocki wspomina swoją drogę do piekła. Znów miał być tylko numerem. Jego imieniem miały być cyfry 44419 i 14605. Jednak to właśnie w tym miejscu, wielkiej katowni, gdzie - jak pisał więzień obozu Władysław Gębik - deptano na co dzień ludzkie człowieczeństwo", Wysockiemu znów przyszło pełnić rolę dowódcy. Bez munduru i karabinu, ale mając za atut własną charyzmę i odwagę, musiał podtrzymać dogasającą nadzieję w sercach, nie tylko swoich rodaków, ale wszystkich ludzi, którzy znaleźli się w nazistowskim piekle.

 

/
„Po kilku próbach i rozmowach orientacyjnych uwagę moją zwrócił kapitan Józef Wysocki, przywieziony do Gusen w kwietniu 1943 r. (…) O przeszłości wojskowej i doświadczeniach w pracy konspiracyjnej kapitana Wysockiego dowiedziałem się podczas rozmowy, jaką przeprowadziłem z nim w jesieni 1943 r. W wyniku tej rozmowy zaproponowałem kapitanowi Wysockiemu zorganizowanie Akcji Wojskowej jako ogniwa dopełniającego zręby organizacyjne istniejącego już w obozie podziemnego ruchu oporu. Do akcji przyjęliśmy kryptonim AW. (…) Zarówno mnie jak i kapitana Wysockiego dręczyła obawa przed „wsypą” i jej nieobliczalnymi następstwa, jak to się stało później z akcją Grubera. Po szczególnej analizie sytuacji i wzięciu pod uwagę konsekwencji ryzyka mającego zapewnić ocalenie życia tysiącom więźniów, kpt Wysocki przyjął powierzone mu obowiązki bojowe dowódcy” – tak początek działalności Wysockiego opisuje inicjator organizacji konspiracyjnej na terenie obozu, Władysław Gębik.

 

Celem Akcji Wojskowej miała być samoobrona  i autonomiczna działalność, którą miał pokierować właśnie Wysocki. Po zbadaniu sytuacji w obozie, postanowiono stworzyć kilkuosobową komórkę oficerów, ograniczając jej działalność do działań przygotowawczych takich jak zadania natury wychowawczej, rozpoznawanie wojskowych (ich kwalifikacji, specjalności i cech charakteru), wyszukiwanie źródeł zdobycia broni, materiału i sprzętu niezbędnego do walki, a także wymyślanie i sprawdzanie środków łączności między sobą i pomiędzy blokami obozowymi w wypadku wprowadzenia zakazu przemieszczania się. Zadaniem samego dowódcy – Wysockiego było zbieranie informacji od wojskowych na temat postawy i gotowości więźniów do podjęcia działań bojowych. Pierwszą jednostką organizacyjną Akcji Wojskowej była wcześniej wspomniana komórka sztabowa, złożona z pięciu oficerów: kpt. Władysława Korwin-Piotrowskiego, por. Stanisława Dyczkowskiego, ppor. Czesława Darkowskiego, ppor. Mariana Grzeszczyka i kpt. Zmarza. Dowodził jej kapitan Józef Wysocki. W jednym z najgorszych miejsc na ziemi garstka ludzi postanowiła wskrzesić w sobie, stłamszony traumatycznymi przeżyciami, heroizm i nie ograniczać się do roli baranów, bezwiednie prowadzonych na rzeź.

 

 

Żołnierze Wolności

 

Wśród zgliszcz i jęków mordowanych, rodziła się nadzieja. Jeśli nie na wygraną, to chociaż godną śmierć. Po stworzeniu podstaw organizacyjnych, przyszedł czas na zaprzysiężenie. Kierownictwo Akcji Wojskowej zdecydowało, że wobec żołnierzy Września i podziemia wystarczy samo uroczyste potwierdzenie wcześniej złożonej przysięgi. Po nim, w konspiracji, zazwyczaj bez świadków, zaprzysięgający kładł rękę na lewym ramieniu zaprzysiężonego i wypowiadał następujące słowa:

 

„Przyjmuję Cię w szeregi Żołnierzy Wolności, najwyższą nagrodą będzie dla Ciebie odzyskanie niepodległości Polski, zdrada będzie ukarana śmiercią”.

 

Wtajemniczając pierwszych żołnierzy, Wysocki przypominał treść przysięgi, po czym zadawał pytanie czy oświadczają, że nadal ich obowiązuje, po twierdzącej odpowiedzi, wtajemniczony stawał się pełnoprawnym żołnierzem Akcji Wojskowej – „Żołnierzy Wolności”.

 

/
Wtedy na dobre rozpoczął się szaleńczy danse macabre pod nosem nazistów. Teren obozu dla celów konspiracji podzielono na dzielnice, podległe im bloki, którym przyporządkowano dowódców. Żołnierze wykorzystywali miejsca swojej morderczej pracy w celu uzyskiwania materiałów, które mogły przydać się w późniejszej walce. Wysocki znów wziął na siebie wielkie ryzyko – otrzymał przydział pracy do kamieniołomów w charakterze „Eisentraegera”. Jego funkcja polegała na tym, że zabierał z baraków warsztatów kamieniarskich dłuta i szpikulce, a następnie zanosił je do kuźni w celu zaostrzenia. Narzędzia pracy stawały się potencjalną bronią. Dzięki dobrze zorganizowanej konspiracji, takiej broni własnej produkcji było coraz więcej. Akcja Wojskowa, również dzięki lojalności jej żołnierzy, stale się rozwijała. Do czasu…

 

 

Żywy Różaniec

 

20 kwietnia 1945 r. podoficer SS Kirschner – „zbir obozowy”, jak nazywał go Władysław Gębik, zatrzymał dwóch członków Akcji Wojskowej: Piotra Grzelaka i Władysława Woźniaka, gdy przekazywali sobie mapkę na której była zaznaczona aktualna linia frontu (informacje o sytuacji zewnętrznej były kluczowe dla działań organizacji). W śledztwie, jakie natychmiast wszczęto, Polacy, mimo tortur, nie wydali nikogo. Kilkadziesiąt godzin zadawania bólu nie zrobiło na nich wrażenie. Po dwóch dniach Niemcy, widząc, że nie zdobędą żadnych informacji na temat tajnej organizacji więźniów w obozie, zabili dwóch członków Akcji Wojskowej. Wiedząc, że skala działań konspiracji obozowej jest szeroka, naziści postanowili zwiększyć represje. Nasiliły się rewizje baraków i osobiste. Akcja Wojskowa odpowiedziała zwiększoną czujnością, jednak nie zapomniała o bohaterskiej postawie swoich żołnierzy. „Żołnierze Wolności” postanowili uczcić śmierć Grzelaka i Wodniaka, a także setek tysięcy innych więźniów, niezależnie od narodowości czy przekonań, przez wykonanie ok. 200 kostek o wielkości 1 cm 3 z kamienia – symbolizującego kamieniołomy, drewna z obozowej szubienicy – symbolu dominacji siły nad prawem i szkła amerykańskich samolotów, które hitlerowcy zestrzelili, a lotników, spadających na spadochronach zamordowali, co Władysława Gębik nazywa „ostatnim ujawnionym przez nas aktem narodowo-socjalistycznego barbarzyństwa”. Kostki napełniono prochami pomordowanych więźniów i zagipsowano. 200 maleńkich urn było dla Akcji Wojskowej stanowiło coś w rodzaju relikwii obozowej.

 

„Kostka miała praktyczne zastosowanie jako ziarnko żywego różańca. Otrzymało te kostki w Gusen 150 kolegów. (…) Każdy z posiadaczy tej relikwii obozowej zobowiązał się do oprawienia takiej kostki w metal, na jaki będzie go stać, ale według projektu jednego z obozowych artystów plastyków. Różaniec ten, złożony ze 150 urn, miał stanowić symbol, który zawieszony na potężnym krzyżu wykutym przez kolegów-kamieniarzy z gusenowskiego granitu, miał przypominać światu zbezczeszczenie człowieczeństwa przez ludobójców spod znaku swastyki. Surowy krzyż ten miał być jedyną ozdobą głównego ołtarza „Świątyni Męczenników” – centralnego pomnika wieloczłonowego wybudowanego przez wszystkie narody, których przedstawicieli zakatowano w obozach koncentracyjnych” – wspomina Gębik.

 

/

Religijność żołnierzy Akcji Wojskowej była niezwykłym zjawiskiem w obozie. Nie chodzi tylko o okoliczności, które wprawiały w stan poczucia beznadziei i załamania, ale również pozostałych więźniów. Niemcy, Austriacy, Włosi czy Hiszpanie, którzy trafili do obozu byli głównie lewicowymi aktywistami, którzy niewiele mieli wspólnego z Kościołem. Polscy więźniowie, którzy rekrutowali się po prostu z inteligencji, bardzo często byli gorliwymi katolikami. Wielu z nich wyniosło to jeszcze z rodzinnych domów. Tak samo było w przypadku Józefa Wysockiego. Pamiętam, że gdy jako dziecko odwiedzałem dziadka Antoniego - brata majora, zawsze żegnał mnie słowami „Niech Bóg ma Cię w swojej opiece”. To samo mówił do pozostałych (pra)wnuczków. Oczy starszego człowieka nabywały wtedy niezwykłego blasku, a uścisk stawał się mocniejszy, zupełnie tak jakby pobożne słowa dodawały dziadkowi energii. To wiele mówi o atmosferze w jakiej wychował się major Wysocki. Według relacji członków rodziny, Wysocki był bardzo pobożny i właśnie z tego czerpał swój niezachwiany spokój. W Gusen okazało się to decydujące…

 

 

Wolność!

 

Na początku maja dowództwo Akcji Wojskowej było postawione w najwyższy stan gotowości. Czuli, że niebawem nastąpi przełom. Jednak nie wiedzieli jak może zakończyć się dla nich samych, jak i tysięcy innych więźniów. Widzieli jak Niemcy palili akta i kartoteki, zacierali dowody zbrodni, a nawet rozstrzelali obsługę krematorium. Nie chcieli, aby świat dowiedział się o piekle, jakie zgotowali innym ludziom.

 

3 maja została wyłoniona Polska Rada Obozowa, do której wszedł również Józef Wysocki. Tamtej nocy nikt nie spał. Myśli wszystkich żołnierzy AW zaprzątał plan sprowokowania zajść przez kompanię Volkssturmu, co stanowiłoby pretekst do masakry więźniów. Jak udało ustalić się konspiratorom, SS-mani zaczęli sporządzać listę więźniów, których zgładzą w pierwszej kolejności jako świadków zbrodni. Był to wystarczający sygnał dla „Żołnierzy Wolności”, aby zachować gotowość do walki. Po nerwowej nocy przyszedł wreszcie 5 maja 1945 r. Ok. godziny 17.00  na horyzoncie pojawiła się amerykańska tankietka. To oznaczało jedno upragnione słowo: „Wolność!”. Przez tłum tysięcy więźniów przetoczyła się fala euforii. I właśnie w tym momencie Akcja Wojskowa musiała zdać egzamin do którego przygotowywała się latami, a którego charakteru do końca nie mogła przewidzieć. Owszem, obyło się bez większego rozlewu krwi i walki, ale teraz duży zagrożeniem byli sami więźniowie, a właściwie tłum, który tworzyli. „Żołnierze Wolności” nie mogli pozwolić, aby euforia przerodziła się w tragedię czy umożliwiła bezkarne opuszczenie obozu przez katów. Polska Rada Obozowa i Akcja Wojskowa po błyskawicznej naradzie, wydały rozporządzenia dotyczące zabezpieczenia obozu, najważniejszych obiektów, zdobycia broni i ubezpieczenia obozu przed napadem SS-manów. Akcja zakończyła się sukcesem.

 

/
Tak Józef Wysocki wspominał tamtą chwilę: „5 maja 1945 r. był najradośniejszym dniem mego życia, nie tylko dlatego, że był dniem uratowania życia kilkunastu tysiącom ludzi skazanych na zagładę – ale dla mnie osobiście był dniem duchowego uwolnienia od ciągłego lęku, przed dekonspiracją mojej pracy wojskowej. Jak bardzo trapiła mnie myśl, z którą zwierzałem się często koledze Władysławowi Gębikowi, jaką straszliwą klątwę rzucono by na nas gdybyśmy dopuścili do dekonspiracji naszych przygotowań i stali się powodem zdziesiątkowania masy kolegów – więźniów, z powodu wykrycia Polskiej Akcji Wojskowej w Gusen. Za precyzję działania tej niesłychanie bezprecedensowej konspiracji w znacznej mierze ja odpowiadałem, gdyż mnie to właśnie starzy, najbardziej doświadczeni Gusenowcy zaufali… Kiedy pamiętnego 5. Maja około godziny 17.00 na plac apelowy wjechał amerykański czołg, wyrosły jak z podziemia drużyny i plutony Polskiego Wojska w pasiakach i chwytali porzuconą przez SS-manów i żandarmów broń. W poczuciu żołnierskiego obowiązku zajmowali przewidziane stanowiska bojowe ubezpieczające obóz od zewnętrznych napadów SS-manów. Ten fakt jest niezaprzeczalnym dowodem, że podziemna AW znakomicie zdała egzamin w  Gusen, dało mi to pełną satysfakcję i uwolniło żołnierskie sumienie od męczącego lęku przed dekonspiracją”.

 

 

Epilog

 

6 maja żołnierze Akcji Wojskowej udali się do Linzu, gdzie stworzyli Polski Ośrodek Uchodźców z Polski. Wysocki leczył wówczas oczy i stawy biodrowe. Obozowe trudy dały o sobie znać. We wrześniu został powołany do II Korpusu Polskiego we Włoszech na stanowisko Z-cy Dowódcy Batalionu Wartowniczego „C”. Po raz pierwszy od kilku lat założył żołnierski mundur. Do tej pory swoje obowiązki chrześcijanina, Polaka i żołnierza pełnił w więziennym pasiaku.


/

1 stycznia 1946 r. rozkazem gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, w uznaniu zasług i przymiotów charakteru, mianowany został majorem w korpusie oficerów piechoty. Po niemal rocznym pobycie we Włoszech, został przewieziony ze swoim batalionem do Wielkiej Brytanii, a tam zdemobilizowany. W czerwcu 1947 r. powrócił do Polski. Ojczystej ziemi nie widział kilka lat! Znów zobaczył kobiety swojego życia: żonę i córkę. W trudnych czasach komunizmu próbował poukładać swoje życie zawodowe, a nawet udzielać się społecznie i popularyzować wiedzę na temat faktów z II wojny światowej. Niestety władza „ludowa” nie dała mu upragnionej swobody. Nieustannie był szykanowany, czuł na sobie oddech bezpieki, a dodatkowo dochodziły problemy z pracą, którą Wysocki musiał nieustannie zmieniać, choć był dobrze wykształconym człowiekiem. I tak komuniści, którzy podpisywali się pod zwycięstwem nad faszyzmem, próbowali zgnoić człowieka, który tej walce poświęcił wiele cennych lat swojego życia. Major jednak nie poddał się i mówiąc Herbertem, szedł wyprostowany wśród tych, co na kolanach. Z czasem jego heroizm został doceniony o czym świadczą chociażby odznaczenia: Krzyż Srebrny Virtuti Militari, Krzyż Walecznych, Krzyż Armii Krajowej czy choćby Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

 

Zmarł w Wigilię Bożego Narodzenia 24 grudnia 1984 w Warszawie. Jego życie najlepiej obrazują słowa Jerzego W. Więckowskiego: „Józef Wysocki – Żołnierz Niezłomny”.

 

 

Aleksander Majewski

 

 

Źródła:

 

1) Władysław Gębik „Z diabłami na ty”, Gdańsk 1972 r.

 

2) Jerzy Władysław Więckowski „Żołnierz Niezłomny. Major Józef Wysocki (1907-1984)” [w: „Zeszyty Sandomierskie. Biuletyn Towarzystwa Naukowego Sandomierskiego”, Sandomierz 2010 r.)