Jak to się okazało wczoraj, rynek książki nie służy temu, o czym myślą przychodzący nam czytelnicy. Ja sam do wczoraj sądziłem, że służy po większej części propagandzie, przez co właśnie obecne są na nim takie freaki jak Twardoch i Bonda. A tu niespodzianka, może być gorzej, jedna pani za pomocą książek sprzedaje markowe ciuchy w drugim obiegu. Czy to nie jest coś niesamowitego? I jeszcze wspomaga ją w tym prezydentowa Kwaśniewska. Ludzie przychodzą na targi i wydaje im się, że jedynym powodem istnienia tych książek są emocje czytelników. Chodzą pomiędzy straganami, robią mądre miny i wdają się w dyskusje.

Sprzedawcy, w przeważającej większości, nie mają świadomości tych spraw, o których my tu piszemy i w zasadzie, gdyby ich nagle ktoś chciał wymienić na ortodoksyjnych żydów mówiących jedynie kilka słów po polsku, nie byłoby problemu. Ludzie waliliby jeszcze tłumniej, bo gdzie spotkać tylu facetów w chałatach, w dodatku czarnych, a książki i tak wybieraliby według klucza podsuwanego przez media. Jesteśmy więc w tej sytuacji, w jakiej znajdowaliśmy się przed wojną. Rynek książki służy czemu innemu niż się zdaje nawet najmędrszym profesorom od książek, wiedza na ten temat jest łatwa do uzyskania, ale wszyscy udają głupiego, bo prawda zdegradowałaby ich do poziomu już nie pośrednika nawet, ale wręcz kundla, co siedzi przed budą i robi hau, hau. Jest ów rynek zarządzany centralnie z kilku miejsc, a ci co podają książki klientom mają wdrukowane w głowy co powinni mówić. O to, by tekst był prosty, czytelny i trafiał do serca dbają tak zwane autorytety. Na targach książki są to zawsze ci sami ludzie: Kisielewski, Przybylik, Bakuła, Rylski i Bralczyk.

Ludzie, którzy karmią się na takich targach złudzeniami, czyli wierzą, że książka jest do czytania i można ją – nie ryzykując katastrofy – wydać za darowane pieniądze, widzą, że coś się dzieje, ale jedyny ratunek w ich mniemaniu to ciche porozumienia pomiędzy wydawcami, dotyczące wspólnej sprzedaży książek. To nic nie da, bo impreza jest ustawiona odgórnie i odgórnie zarządzana. Także przez dotacje. Tak to się dzieje zawsze i na każdym rynku. Z książką jest o tyle dobrze, że pieniędzy w naszej branży jest mało, a przez to niewielu jest tu gangsterów chcących się wzbogacić kosztem innych.

Mechanizm opisywany tu tyle razy przecież dotyczy także rynku komunikatów emocjonalnych. Jest taki rynek wierzcie mi. On się ujawnia za każdym razem kiedy dochodzi do jakichś manifestacji ulicznych. Dysponentami treści sprzedawanych na tym rynku są wyznaczone osoby, nie mówiące co prawda w jidisz, ale gadający tak dziwnie, że trzeba do nich przykładać inną zupełnie miarkę niż do normalnych ludzi. Mam tu na myśli Terlikowskiego. Pan ten porusza się po pewnych, wyznaczonych przez nie wiadomo kogo liniach i zawsze wie co powiedzieć i jak zareagować, żeby wszyscy jednogłośnie uznali go za irytującego głupka, który przeszkadza siłom postępu zatriumfować nad światem. Jeśli ktoś myśli, że siły te i tak by zatriumfowały, bez takich Terlikowskich, ten się myli. Triumf bowiem, rozumiany jako finał działań celowych i długotrwałych, nie jest wcale pożądany. To po pierwsze. Po drugie, Terlikowski nie jest w istocie człowiekiem działającym pod wpływem impulsów płynących z serca i umysłu, jest jedynie narzędziem służącym do zarządzania rynkiem komunikatów emocjonalnych. Takie narzędzia, nazwijmy je ideologicznymi są stosowane zawsze, albowiem nie da się produkować niczego, nie dając jednocześnie ludziom w produkcji zatrudnionym poczucia jedności i wspólnoty. Tak działa produkcja wielkoprzemysłowa i każda. Tak działa mechanizm zarządzania każdym ludzkim stadem, które bez tego mogłoby zacząć aspirować do jakichś własnych celów. Musi być z jednej strony kapitalista, który śrubuje normy dzienne i liczy zyski, a z drugiej działacz związkowy, który chce te zyski obniżać i domaga się skrócenia czasu pracy. Obaj są częścią tego samego systemu, bez którego nie ruszyłaby żadna produkcja, bo ludzie by się po prostu rozeszli. Tak działała herezja i tak działa zarządzanie treściami pompowanymi w poszczególne narody dzisiaj. Musi być wróg i musi być sojusznik, którego słuchamy. Ten ostatni zaś ma być na tyle nieskuteczny, na tyle głupkowaty, by w ostatecznym rozdaniu łatwo było się z nim uporać. Ktoś powie, że z socjalistami i heretykami nie było łatwo. Powtórzę jeszcze raz to, co napisałem w książce „Kredyt i wojna” – prawdziwe konflikty wybuchają wtedy kiedy mnożą się nakładcy i zaczynają realizować swoje indywidualne cele. Spokój gwarantuje dopiero powołanie centralnie zarządzanego konsorcjum. Ono kreuje narzędzia do dyscyplinowania stada i pilnuje by wszystko szło jak trzeba. My właśnie znajdujemy się na takim etapie. No, ale bywają w tym projekcie miejsca słabe, bo nawet największy głupek wyrwie się czasem z czymś nieprawdopodobnym z punkty widzenia planów zarządu. I tak właśnie zrobił Terlikowski. Chciał powiedzieć coś dowcipnego i umieścił na fejsie czy twitterze wiadomość dla tych co się wybierali na czarny marsz. Powiedział im, żeby się przebrali w czarne mundury SS. Na drugi dzień zrobiła się chryja, bo ludzie z marszu zadzwonili gdzie trzeba i powiedzieli, że z czym, jak z czym, ale z esesmanami porównywać się nie pozwolą. To jest poważne zaburzenie głównego nurtu narracji, w którym faszystami mogą być jedynie ci drudzy. Nie można pozwalać na takie obsuwy. No i Terlikowski przestraszył się nie na żarty i napisał samokrytykę. Zawarł w niej wszystkie otrzymane od swoich szefów deklaracje, podkreślające jego lojalność oraz potwierdzające, że on nadal rozumie o co chodzi, nie zwariował i będzie znów pracował uczciwie, tylko żeby mu jeszcze raz dali szansę. Wagę swojej samokrytyki podkreślił powołując się na kontakty z Jezusem, swoją żoną Małgorzatą oraz Tomaszem Rożkiem. Nie wiem dlaczego z nim akurat, ale pewnie zajmuje on jakieś ważne miejsce w hierarchii, tak więc wymienienie jego nazwiska jest z punktu widzenia oceniających samokrytykę ważne.

Terlikowski już nigdy nie nazwie ludzi protestujących przeciwko zakazowi aborcji faszystami, choć tym oni są w istocie, domagają się bowiem ochrony tylko tych bytów, które są istotne dla różnych rodzajów produkcji, to znaczy mają ręce, nogi i przyswajają proste teksty pisane i mówione, potrzebne do odczytania jakiejś instrukcji czy hasła na transparencie. Dla wszystkich innych nie ma litości. Faszyzm jak wiemy jest jedną ze skrajnych form socjalizmu i jak cały socjalizm wymierzony jest wprost w człowieka, takiego jakim stworzył go Pan Bóg, a dąży sam do stworzenia człowieka, który będzie – z punkty widzenia interesów konsorcjum – najbardziej przydatny. Stąd się bierze między innymi kult siły, kult fizyczności w ogóle i kult szybkich i drastycznych nieraz decyzji. Na przykład dotyczących likwidacji różnych osób. Stąd bierze się także kult kolektywu, zwanego też czasem komuną, gdzie rządzą, najsilniejsze samce i najbardziej zdecydowane i podstępne samice. Okoliczności te nazywane są przez socjalistów sprawiedliwością społeczną.

Terlikowski napisał ważną rzecz. Napisał mianowicie w tej swojej samokrytyce, że wszyscy zgadzamy się co do tego, że faszyzm jest przez wszystkich jednoznacznie utożsamiany ze złem i nikt nie będzie faszyzmu usprawiedliwiał. Kojarzenie zaś kogoś, szczególnie aborcjonistów z faszyzmem jest po prostu skandaliczne. I Terlikowski to rozumie, rozumie swój błąd i przeprasza.

Czy aby na pewno wszyscy kojarzymy ten faszyzm jednoznacznie? Ktoś ostatnio wrzucił na fejsa film z uroczystości wspominkowej we Lwowie, gdzie defilowali młodzi ludzie pod znakami SS Galizien. Tak więc jak widać Terlikowski nie ma do końca racji, bo niektóre formy faszyzmu są dziś dopuszczalne i można się z nimi afiszować. Trzeba tylko uzyskać odpowiednie pozwolenie. Gdzie? No pewnie w tym samym miejscu, do którego nasz bohater adresuje swoją samokrytykę. Wspomniał też pan Tomek, trochę mimochodem, że komunizm też był złem i że takie jak on oszołomy stawiają jedną i drugą formę socjalizmu na równi. No, ale o tym napisał już na koniec swojego oświadczenia. Czym z punktu widzenia Terlikowskiego i ludzi, którzy go wynajęli jest faszyzm? To jest taki socjalizm bez żydów. A wręcz w tych żydów wymierzony. Nie może być więc dla niego żadnego pobłażania, no chyba, że sami żydzi wyrażą na to zgodę – patrz demonstracje we Lwowie upamiętniające żołnierzy, było nie było, z formacji SS.

Krytyka komunizmu jest na razie dopuszczalna, ale jak widać w oświadczeniu Terlikowskiego, musi pojawić się na odpowiednim miejscu. Niebawem zaś dojdziemy do momentu, w którym po prostu się tej krytyki zaprzestanie. I to już widać w programach Pawlickiego i w czasie demonstracji ulicznych. Zostanie nam już tylko hasło – niszcz faszyzm, którym bardzo lubi się posługiwać Toyah. Jeśli na osi poglądów zwanych socjalistycznymi odkreślimy grubą krechą faszyzm, zostanie nam jeszcze sporo miejsca. Można je jakoś zagospodarować, póki jeszcze wolno. Jak wiemy różni ludzie dzielą zjawisko zwane socjalizmem pod względem jego praktycznego zastosowania. I tak mamy socjalizm utopijny, który nie nadaje się w żaden sposób do eliminacji ludzi słabszych i bezbronnych, a także socjalizm naukowy, z którego wypączkowały wszystkie inne, zbrodnicze formy socjalizmu. Ja zaś mam do zaproponowania inny podział. I w dodatku taki, w którym nie zachodzi potrzeba ujmowania w osobne ramy faszyzmu. Oto socjalizm dzieli się na operetkowy i syndykalny. Skrajną formą socjalizmu operetkowego jest faszyzm, mamy tam różne przebrania, jest ich wielka mnogość, ludzie mają mnóstwo ról do odegrania, od roli niewolnika w pasiaku począwszy, na roli wielkiego łowczego Rzeszy paradującego w mundurze koloru lila skończywszy. Szczególne miejsce w socjalizmie operetkowym zajmują sztuki piękne – muzyka, film, rzeźba. Stosunek faszyzmu do żydów jest jasny i oczywisty, ale – co ważne – faszyzm mógł zaistnieć tylko w warunkach permanentnej fascynacji żydów socjalizmem en masse, a także ich fascynacji narodem niemieckim. Kolejną formą socjalizmu operetkowego jest socjalizm a la II RP. Szczególnie zaś jego forma schyłkowa. Mamy to samo – całą hierarchię ról do odegrania, mnóstwo przebrań, rytuałów i wtajemniczeń. Jeśli zaś idzie o stosunek do żydów, w tym obszarze, a także żydów do tej formy socjalizmu, jest on łatwy do opisania. To jest ta forma socjalizmu operetkowego, w której żydzi udają gojów. Granicę socjalizmu operetkowego II RP wyznaczyła wojna, która wybuchła pomiędzy socjalistami z operety o nazwie III Rzesza, a socjalistami z syndykatów, wśród których najważniejszy nosił nazwę ZSRR. Czym socjalizm syndykalny różni się od opisanych wcześniej? Przede wszystkim żydzi nie muszą tam nikogo udawać. Wszystkie hierarchie są tajne, na pierwszy rzut oka nie wiemy więc kto jest rozgrywającym, a decyzje zapadają po cichu. Koszt utrzymania syndykatów ponoszą niewolnicy, oni też giną na wojnie, a misja takiego socjalizmu skierowana jest wprost ku umasowieniu produkcji, co gwarantują rzecz jasna odpowiednio niskie koszta pracy. Te zaś można uzyskać tylko poprzez syndykaty.

Jeśli prześledzimy rozwój socjalizmu w XX wieku, jeśli przyjrzymy się postaci Józefa Piłsudskiego zauważymy, że jego podstawowym problemem było kwestia następująca – jak stworzyć syndykat i nie likwidować jawnych hierarchii? Jednym słowem – jak zachować operetkowe formy przy jednoczesnym zarządzaniu tajnym. Czym to się skończyło wszyscy wiemy. I nie możemy do tego wracać. Tak nam dopomóż Bóg i wszyscy święci razem wzięci.

Dodam jeszcze tylko, że stosunek do żydów wewnątrz socjalizmu jest ważnym symptomem, który mówi nam na jakim etapie się właśnie znajdujemy. Im gorzej się traktuje żydów, tym bardziej operetkowy jest socjalizm, a jego przeznaczeniem jest zagłada. Pełnić ma on bowiem inną rolę niż najważniejsza – syndykalna forma socjalizmu – czyli nie służy do obniżania kosztów pracy na dużych obszarach. Po zużyciu, socjalizm taki wyrzuca się na śmietnik albo daje do zabawy demonstrantom przeciwko zakazowi aborcji, żeby wymachiwali nim jak cepem, w kierunku swoich aktualnych przeciwników. Czy już zorientowaliście się kto jest zawsze tym najważniejszym przeciwnikiem i najgorszym wrogiem ludzkości? Tak, ci którzy usiłują – wbrew logice i wytycznym – pogodzić socjalizm syndykalny z operetkowym. A to są od stu lat ci sami ludzie, nazywa się ich czasem polskimi patriotami i tępi bez litości, nawet jeśli w pewnych okolicznościach pozwala się im na pewną swobodę. Oni niczego nie rozumieją i próbują tę swoją utopię realizować. Tymczasem poruszamy się cały czas w te i nazad po krótkim odcinku, od operetki do gangu i na odwrót. Musimy to wreszcie zrozumieć. I musimy się z tego wyzwolić.

ARTYKUŁ POCHODZI Z SERWISU CORYLLUS.PL

dam/coryllus.pl