Tekst „Tatomama” jest, i nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości, wstrząsający. Historia zgwałconej dziewczyny (prawnie chłopaka), która prawie cztery lata temu zmieniła płeć na męską, ale nie wysterylizowała się i nie przeprowadziła operacji na dolnych narządach, i która potem zaszła w ciążę wyciska łzy. I nie ma się, czemu dziwić, dziennikarze „Polityki” takimi historiami chcą nas oswoić z patologią zmiany płci i współczuciem wymusić akceptację dla niegenetycznej i niebiologicznej koncepcji płci. Tyle, że jeśli w ten tekst się wczytać, to jest on raczej dowodem na to, jak wielką hucpą jest procedura „zmiany płci”.

A powodów są przynajmniej dwa. Po pierwsze biologiczny. Mężczyzna, a właśnie mężczyzną według polskiego prawa, jest Konrad, nie może zajść w ciążę. Nie może więc także korzystać z usług ginekologa, ani tym bardziej rodzić. Ale będzie to robił, i właśnie jako Konrad zostanie przyjęty na porodówkę. Absurd? Oczywiście, ale właśnie do takiego absurdu prowadzi zaakceptowanie procedury zmiany płci. Idąc dalej nie wiadomo, przynajmniej według polskiego prawa, jak zakwalifikować Konrada. Biologicznie jest ona matką, ale prawnie – jako mężczyzna – matką być nie może. Ale nie można go też zapisać jako ojca, bo wtedy matka byłaby nieznana, a to jest niemożliwe, wedle prawa.

Po drugie nawet czysto psychologicznie widać – i to z tekstu z „Polityki”, że w istocie, Konrad jest kobietą, skrzywdzoną przez najbliższych, niepewną własnej tożsamości, ale kobietą. Gdy ktoś pokazuje jej dziecko (a ma już – jako ojciec jedno przyjęte i przysposobione), to się w nim natychmiast zakochuje, i chce się nim opiekować. To jednak bardzo macierzyńskie podejście, z ojcostwem niewiele mające wspólnego... Ojciec też kocha swoje dzieci, ale uczy się tego stopniowo, powoli...

I już tylko te dwa argumenty pokazują, jak gigantyczną chucpą, jest procedura zmiany płci. Owszem dziewczyna, o której mowa, przeżywa dramat, trzeba jej pomóc, ale pomocą nie jest prawna zmiana płci, która w istocie niczego nie zmienia, a jedynie okalecza i rodzi nowe problemy. Tekst w „Polityce” pokazał to aż nadto wyraźnie.

Tomasz P. Terlikowski