W ubiegłym tygodniu sąd hrabstwa Hamilton podtrzymał decyzję dwóch niższych instancji o zamknięciu zakładu w Cincinnati. Zabijano tam poczęte dzieci, także w trzecim trymestrze ciąży. Dyrektor placówki Martin Haskell, (który znany jest z przeprowadzania tzw. późnych aborcji) poinformował, że nie będzie składał apelacji od wyroku. Haskell jest jeszcze właścicielem placówki w Dayton, zatem orzeczenie sądu nie oznacza całkowitego ukrócenia procederu aborcyjnego w regionie.

Niemniej jednak obrońcy życia mają po wieloletniej walce ogromny powód do radości. To jest wielkie zwycięstwo tych wszystkich, którzy szanują życie, a także literę prawa – ocenił Troy Newmann, przewodniczący jednej z największych amerykańskich organizacji pro-life Operation Rescue. To m.in. dzięki współpracy jego organizacji z lokalnymi oddziałami Right to Life udało się nagłośnić liczne nadużycia, jakich dopuszczał się Haskell. Skutkiem tych działań, zbrodnicza działalność placówki znalazła się pod lupą Departamentu Zdrowia. – Wcześniej Haskell wykazywał, iż stoi ponad prawem, że powinien być traktowany na innych zasadach niż pozostali. Dziś jednak prawo zapanowało – kwituje Newmann. Podkreślił, że dziś niezwykle skutecznym sposobem walki z przemysłem aborcyjnym jest wykazywanie, iż placówki, w których zabija się nienarodzone dzieci, nie spełniają standardów bezpieczeństwa i zagrażają życiu pacjentek. Trybunały zazwyczaj nie przejmują się losem poczętych dzieci.

W styczniu Departament Zdrowia Ohio ogłosił, że należy zamknąć placówkę Haskella, ponieważ jej zarząd nie dopełnił procedur formalnych w porozumieniu z lokalnym szpitalem. Według amerykańskiego prawa, każdy placówka aborcyjna musi współpracować ze szpitalami.

Dzięki działaniom obrońców życia przez ostatnie 18 miesięcy udało się doprowadzić do zamknięcia niemal połowy centrów aborcyjnych w Ohio.

ed/ Nasz Dziennik