Co Pana skłoniło do odbudowy ogromnego zamku? To przejaw patriotyzmu czy megalomanii?



Ja już się nawet nie obrażam jak ktoś próbuje wytykać mi megalomanię. Proszę nazywać megalomanią brak zgody na to, aby przechodzić do porządku dziennego nad faktem, że zwiedzając w przeszłości ruiny Zamku Bobolice stąpałem po gruzach, wchodziłem w to i owo skwapliwe przykryte kawałkiem gazety i potykałem się o puste butelki po wódce. Miałem z patriotyczną dumą nazywać te ruiny dziedzictwem narodowym? Do dzisiaj się wstydzę pytań przyjaciół z zagranicy którym pokazywałem Jurę, region z którego pochodzę: „czy ta kupa kamieni to jest królewski zamek”? Zamiast być dumnym z przepięknej polskiej historii, musiałem się wstydzić „dziadostwa”. Czy inni mogą szczycić się swoimi pięknymi, żyjącymi zabytkami, a my mamy mieć tylko ruiny?



Na wieży zatknął Pan flagę biało-czerwoną. Chyba nikt nie kwestionuje polskości tego zamku.



- Rekonstruowany zamek odwiedziła kiedyś grupa zagranicznych turystów. Zwiedzali województwo śląskie i zaglądnęli na Jurę i do Bobolic. Chodzili, oglądali, podziwiali, cmokali i gratulowali. A na koniec stwierdzili, że zamek na pewno zbudowali Krzyżacy, bo tak porządnie zbudowane są te mury. No i przecież poza tym, największy średniowieczny zamek w Polsce to Malbork, też krzyżacki. Omal mnie szlag nie trafił! Bo po pierwsze: Zamek Bobolice zbudował przecież polski król Kazimierz Wielki, który za swojego panowania postawił jeszcze kilkadziesiąt innych zamków. To on stworzył już w średniowieczu pierwszą w Europie, genialną linię obronną zwaną dzisiaj Orlimi Gniazdami. Po drugie: Malbork, jakim go dzisiaj znamy, został w 90 proc. zrekonstruowany przez Niemców przed 1939 rokiem. I to w sposób niespecjalnie poparty badaniami naukowymi. Ze średniowiecznym zamkiem ma on dzisiaj mało wspólnego. Jak więc nie reagować na tak skrzywiony przekaz historyczny? Zamek Bobolice krzyżackim zamkiem? Pomyślałem sobie: dość! Od tego dnia na najwyższym punkcie muru zawisła polska flaga. Aby nikt nie miał żadnych wątpliwości.



Było Pana stać na taki projekt, bo doszedł Pan do dużego majątku pracując jako manager dla wielkich koncernów, a potem budował Pan supermarkety w Polsce. Ile kosztowała odbudowa zamku?



W każdym z nas, Polaków drzemie niespotykana energia. Ileż to niezwykłych czynów dokonaliśmy w historii! Trzeba tylko tę energię wyzwolić i pozytywnie używać. Pieniądze są tylko środkiem do celu. Za czasów Kazimierza Wielkiego wybudowanie zamku kosztowało od pięciu do dziesięciu tysięcy grzywien srebra. Dzisiaj ze względu na bariery urzędnicze trzeba mieć pewnie trzy razy tyle i nie liczyć na żadne granty. Mimo iż pięciokrotnie staraliśmy się o dofinansowanie od konserwatora zabytków i innych urzędów państwowych, to nigdy nie dostaliśmy na rekonstrukcję zamku złotówki. Wszystko sfinansowaliśmy z prywatnych środków mojej rodziny.



Słynne stały się Pana przepychanki z konserwatorem zabytków z Częstochowy…



- Owszem. Świadczy o tym choćby wymiana korespondencji, która zajmuje dzisiaj ze 120 segregatorów. Jednego roku mój brat, z którym wspólnie rekonstruowaliśmy Bobolice, był 182 razy u Pani Konserwator. Przerobił w tym czasie całą gamę urzędniczego arsenału szykan. Jak przyjechaliśmy pierwszy raz do urzędu konserwatora to zamiast przywitać nas tam z otwartymi ramionami, za to, że chcemy ratować królewski zamek z własnych pieniędzy, Pani Konserwator zapytała: „Panowie, po co to Wam?”. W jej oczach można było zobaczyć paniczny lęk, bo odbudowa zamku to przecież kłopot dla konserwatora. Nie potrafię tego zrozumieć. W Niemczech czy Francji każdemu, kto zechce wydawać swoje pieniądze na ratowanie zabytków, konserwator jest obowiązany służyć nie tylko radą i pomocą, ale też finansami. Zobowiązany jako urzędnik państwowy!

 


Ta rekonstrukcja kosztowała mnie przede wszystkim 12 lat walki z urzędniczą niemocą i indolencją. Przecież lepiej, żeby się ruina kompletnie rozleciała, niż gdyby czasami ktoś z tak zwanego „środowiska” wyraził niepochlebną opinię o wydaniu takiej czy innej urzędniczej decyzji. Tak zwane „środowisko konserwatorskie” żyje swoim życiem. A więc pijemy kawę, komplementujemy się, nie podejmujemy decyzji i tak możemy dotrwać do emerytury. W poczuciu dobrze wypełnionej misji, że „konserwujemy” zabytki. Nie „odnawiamy”, nie „przywracamy do życia”, nie „ratujemy”, nie „oddajemy turystom do używania”, ale właśnie „konserwujemy”. Nie lubię tego słowa i nie lubię tych, którzy go celebrują.



Zadarł Pan z niezwykle wpływowym środowiskiem. Obowiązująca konwencja międzynarodowa o ochronie zabytków zwana  Kartą Wenecką mówi o tym, że restauracja zabytku powinna być przeprowadzana „tylko w razie konieczności”. Stąd wyciąga się najczęściej wniosek, że zamki powinny pozostać „romantyczną ruiną”.



To nieprawda, że Karta Wenecka zakazuje rekonstrukcji. Nie wiem ilu konserwatorów hołdujących zasadzie, że ruina jest dobrem najwyższym, czytało i zrozumiało zapisy Karty Weneckiej. Otóż w artykule 9 tejże Karty jest wyraźnie zapisane:

Restauracja …. ma … za cel zachowanie i ujawnienie estetycznej i historycznej wartości zabytku… Restauracja …. polega na poszanowaniu dawnej substancji i elementów stanowiących autentyczne dokumenty przeszłości. ... wszelkie, uznane za nieodzowne, prace uzupełniające mają wywodzić się z kompozycji architektonicznej…

I gdzie tam jest mowa o zakazie? Istnieje tam zapis o ujawnianiu estetycznej wartości i o pracach uzupełniających, czyli współczesnych, wywodzących się nie z przekazów, nawet nie z badań naukowych, a z kompozycji architektonicznej. Za granicą z pomocą Karty Weneckiej rekonstruują co się da z pomocą naszych konserwatorów-rzemieślników. Takim przykładem jest chociażby Kościół Marii Panny w Dreźnie. Za czasów komunistycznego DDR był on „trwałą ruiną” i właśnie z pomocą polskich fachowców został kompletnie zrekonstruowany w 2005 roku. Dzisiaj kościół ten jest niebywałą atrakcją turystyczną Drezna i symbolem nie ulegania klęskom. Pozostawienie w ruinie Zamku Bobolice, który zburzyli Szwedzi podczas Potopu i jeszcze „konserwowanie” jej jako „trwałej ruiny”, to tak naprawdę oddawanie hołdu najeźdźcom. Niemcy nie chcieli takiego hołdu oddawać Amerykanom.

Zarzucano Panu, że odbudował Pan zamek w kształcie niezgodnym z duchem epoki.



Zabytkiem jest nieruchomość lub jej część, która jest dziełem człowieka i stanowi świadectwo minionej epoki, a której zachowanie leży w interesie społecznym. Tyle definicja. Osobnym problemem zajmującym konserwatorów jest pytanie, czy obiekt rekonstruowany jest jeszcze tym samym zabytkiem czy nie. I tutaj ocieramy się o filozoficzny problem, który starożytni Grecy nazwali paradoksem statku z Theseus, według legendy opisanej przez Plutarcha. Otóż statek ten po długiej wyprawie powrócił do portu. W czasie tej podróży wymieniono wszystkie zgniłe części na nowe. Czy statek, który wrócił do portu jest tym samym statkiem? Odpowiedzi na to pytanie szukano przez wieki i w zależności od kręgów kulturowych różnie ona wyglądała. I w Polsce problem ten zajmował filozofów. Odpowiedź leży nie w ilościowym podejściu do rozwiązania, lecz jakościowym. Nie ilość pierwotnych kamieni czy cegieł jest ważna, a forma, funkcja, czy zgodność kompozycyjna zabytku. Czy Wawel, mimo, że wielokrotnie przebudowany i remontowany nie jest zabytkiem? Jest, bo zawsze był przede wszystkim Wawelem. Tak samo jak zamek bobolicki zawsze był zamkiem.


Zbudował go król Kazimierz Wielki w połowie XIV wieku, ale na przestrzeni wieków był on wielokrotnie przebudowywany. Te wszystkie przebudowy na przestrzeni wieków, dzisiaj także są zabytkiem. Czy należało te wszystkie przebudowy podczas rekonstrukcji usunąć? Przy udziale wybitnych polskich naukowców i chyba najlepszego castelologa Dr Waldemara Niewaldy z Politechniki Krakowskiej udało nam się rozczytać wszystkie etapy rozbudowy i przebudowy zamku. I po konsultacjach z wieloma naukowcami zdecydowaliśmy się na rekonstrukcję zamku z czasów w jakich został on najpoważniej uszkodzony, a więc w roku 1657, w czasie Potopu Szwedzkiego. Ale wątek średniowieczny jest wyraźnie czytelny w tej rekonstrukcji, a wszystkie elementy architektoniczne zostały wiernie zrekonstruowane na podstawie znalezisk archeologicznych. Zresztą nie ma zamku w Polsce, który bez żadnych przebudów i rozbudów przetrwałby do naszych czasów. Znane są przecież przykłady wielu rekonstrukcji, gdzie zrekonstruowana tkanka stanowi prawie 90 proc. całego zamku.
Na pewno niezgodna z duchem epoki jest elewacja Zamku Bobolice, bowiem zamek w przeszłości był tynkowany. I tutaj ciekawostka. W 1830 roku, w czasach powstania listopadowego, nie można było importować do Polski saletry potrzebnej do produkcji prochu. Powołano wtedy specjalną komisję pod wodzą kapitana Wincentego Nieszkocia i skuto tynki na jurajskich zamkach właśnie w celu pozyskania owej saletry. Dzisiaj jednak jurajskie zamki wszystkim nam kojarzą się z elewacją kamienną i tak też pozostanie w Bobolicach.

Teraz trzeba zebrać legendy zamkowe i uczynić z nich oręż marketingowy.



Tych legend jest sporo i żyją one własnym życiem. W okolicy wszyscy znają chyba legendę o Miru i Bobolu - dawnych panach Zamku Bobolice i Zamku Mirów. Bracia kochali się bardzo, żyli zgodnie i wielkie skarby, które przywozili razem z wypraw wojennych składowali w tunelu łączącym Zamek Mirów z Zamkiem Bobolice. Raz Bobol z dalekiej wyprawy przywiózł nie tylko złoto i srebro, ale także piękną białogłowę. W tej jednak Mir zakochał się bez pamięci i z wzajemnością. Młodzi spotykali się potajemnie w tunelu łączącym oba zamki, aż przyłapał ich tam Bobol. Zasztyletował on brata, a narzeczoną żywcem kazał zamurować w tunelu łączącym oba zamki. I od tego czasu duch Białej Damy snuje się po bobolickim zamku. Tyle legenda. Kiedyś spotkałem przed zamkiem parę starszych państwa. Po chwili rozmowy starsza pani, która nie znając mnie, a której coś zaczęło świtać w głowie, zapytała mnie: „Przepraszam, czy Pan jest tym, któremu brat uwiódł żonę?”

Wraz z bratem posiadacie Panowie także ruiny lepiej zachowanego Zamku w Mirowie, położonego nieopodal Bobolic. Co się z nim stanie?

Cztery lata temu poprosiliśmy konserwatora zabytków o pozwolenie na udostępnienie Zamku Mirów turystom. Wiedzieliśmy, że nie mamy szans na jakąkolwiek rekonstrukcję, gdyż po doświadczeniach z Bobolic wiemy, że dzisiejsze prawo budowlane narzuca całe mnóstwo wymogów takich jak: wygodne schody, poręcze, barierki, obciążenia stropów, instalacje przeciwpożarowe, alarmowe i inne. Zapytaliśmy tylko co trzeba zrobić aby zamek mógł być udostępniony do zwiedzania. I proszę sobie wyobrazić, że od czterech lat konserwator poszukuje rozwiązań i nie wydaje decyzji. Teraz jednak sprawy przejęła szefowa wojewódzkiego urzędu konserwatorskiego w Katowicach. Mamy więc nadzieję, że sprawy potoczą się szybko.

Podobno pielgrzymują do Pana inni śmiałkowie, którzy chcą rekonstruować zamki.



- Do Bobolic przyjeżdżają dzisiaj nie tylko szerokie rzesze turystów, ale także ci, którzy chcą dowiedzieć się jak odtwarza się zamki. W zeszłym roku gościliśmy mieszkańców Zborova na Słowacji. Przyjechali ze swoim burmistrzem i wojewodą, bo oni także chcą odbudować swój zamek Makovica. Zaprosili naszych kamieniarzy, aby ci pokazali im jak się muruje „dniówki” w średniowiecznym murze (warstwy płaskich kamieni wiążących mur). Bardzo byli nam wdzięczni. Przyjeżdżali do nas z prośbą o radę Czesi, Włosi, a nawet Portugalczycy i Niemcy. Podtrzymuję na duchu także wielu właścicieli zamków w Polsce, kiedy trzeba, bo tacy ludzie to skarb dla Polski. Przez nasz kraj przewaliło się zbyt wiele wojen, zbyt wiele rzeczy uległo bezpowrotnie zniszczeniu, by dzisiaj nie starać się ratować co się da. W te wakacje planuję odwiedziny na kilku zamkach, by powymieniać doświadczenia. A może też, aby namówić kogoś do następnej rekonstrukcji. Sam najchętniej odbudowałbym wszystkie zamki na Szlaku Orlich Gniazd.



Rozmawiał Rafał Geremek