Prokuratura Okręgowa w Gliwicach postawiła ostatnio zarzuty karne osobom uczestniczącym w słynnych już "urodzinach Hitlera", które odbywały się w maju 2017 roku, w lesie pod Wodzisławiem Śląskim. Akt oskarżenia w tej sprawie został postawiony sześciu organizatorom i uczestnikom tego haniebnego wydarzenia. Zarzuca się im, między innymi w ten sposób mieli oni dopuścić się "publicznego propagowania nazistowskiego ustroju państwa". Choć nazizm mnie szczerze brzydzi i nie jestem zwolennikiem absolutnej lub prawie nieograniczonej wolności słowa, tak sformułowany akt oskarżenia budzi na płaszczyźnie prawnej moje pewne wątpliwości.

Otóż, o ile inne z zachowań, które zarzuca się niektórym z oskarżonych istotnie można by uznać za "publiczne propagowanie nazizmu" (np. "hajlowanie" na koncercie, w którym uczestniczyła spora ilość osób), o tyle jest dość kontrowersyjne stwierdzenie, iż nienagłaśniana publicznie impreza w faktycznie raczej odludnym miejscu lasu z udziałem kilku osób spełnia to kryterium. Słowem kluczem w tym zarzucie karnym jest wszak wyrażenie "publicznie". Jak wszak brzmi paragraf 256 Kodeksu karnego, którego złamanie zarzuca się sześciu uczestnikom "urodzin Hitlera": "Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2". Nie stanowi zatem złamania polskiego prawa "niepubliczne" propagowanie wymienionych w paragrafie 256 rzeczy. Czy jednak mianem "publicznego" należy nazwać wydarzenie, w którym uczestniczy kilka osób w miejscu, do którego na co dzień przybywa mało ludzi (jeśli w ogóle ktokolwiek)? Przypomnijmy wszak, iż wedle uchwały Sądu Najwyższego z dnia 20 września 1973 roku: "działanie “publicznie” (…) zachodzi wówczas, gdy bądź ze względu na miejsce działania, bądź ze względu na okoliczności i sposób działania sprawcy jego zachowanie się jest lub może być dostępne (dostrzegalne) dla nieokreślonej liczby ludzi, przy czym sprawca mając świadomość tej możliwości co najmniej na to się godzi". Owszem, jeśli ktoś się uprze, może powiedzieć, że przecież las też jest "miejscem publicznym", ale czy w sensie faktycznym należy za takowy uznać zakątek do którego piechotą trzeba było iść 30 minut? Czy naprawdę można powiedzieć, iż takowe miejsce w lesie w sensie praktycznym "jest lub może być dostępne (dostrzegalne) dla nieokreślonej liczby ludzi"? Przypominam wszak, że w sprawie Adama "Nergala" Darskiego jego niszczenie egzemplarza Pisma świętego w czasie udzielanego przez niego koncertu zostało uznane przez sąd za działanie "niepubliczne" mimo, że świadkiem tej sytuacji było o wiele więcej osób niż uczestników osławionych "urodzin Hitlera". Ten czyn owego skrajnie antychrześcijańskiego muzyka został w ten sposób zakwalifikowany dlatego, iż mimo tego, że odbywał się w zwykle publicznie dostępnym miejscu, wstęp na jego koncert był biletowany.

Oczywiście, wszystko powyższe nie oznacza, że jestem przeciwnikiem karalności propagowania nazizmu. Wręcz przeciwnie, uważam, że rozprzestrzenianie tej bezbożnej i zbrodniczej ideologii powinno być prawnie zakazane nie tylko w przypadkach, gdy dzieje się to publicznie. Sęk jednak w tym, że póki co obowiązujące w naszym kraju prawo wyraźnie zastrzega, iż takie zachowania są kryminalizowane wówczas, gdy mają one charakter publiczny. Niech właściwy sąd rozstrzygnie, czy chwalenie Hitlera w odludnym miejscu lasu mieści się w definicji "miejsca publicznego", ale ja osobiście mam ku temu poważne wątpliwości. Chyba jednak lepiej jest zmienić poprzez jego zaostrzenie prawo, które zabrania propagowania pewnych ideologii i ustrojów (usuwając z odpowiedniego paragrafu słowo "publicznie") niż przyjmować kontrowersyjne założenie, iż impreza grupki kilku znajomych w odludnym zakątku lasu miała charakter "publiczny".

Na sam koniec, warto się zastanowić nad granicami wolności słowa. Słusznie, zakazuje się i karze propagowanie nazistowskiej ideologii, ale czy w takim razie nie byłoby logiczne penalizowanie propagowania, pochwalania i usprawiedliwiania (również "niepublicznego") innych ewidentnie szkodliwych społecznie zachowań takich jak: niewierność małżeńska, akty homoseksualne, pornografia, pijaństwo czy też zabijanie nienarodzonych dzieci? Przecież np. z powodu pijaństwa rokrocznie zostaje w obecnym czasie zabitych lub poranionych więcej ludzi niż za przyczyną aktywności neonazistów.

Mirosław Salwowski