Przy okazji ostatniej medialnej afery z paleniem uznanych za duchowo szkodliwe książek (oraz talizmanów i amuletów) krytycy tej akcji posługiwali się argumentem w stylu: "Skoro nie podobało się wam, jak Nergal niszczył na swym koncercie Biblię, to dlaczego pochwalacie palenie książek, które wam się nie podobają. To jest istna mentalność Kalego". Choć na pierwszy rzut oka ów argument może wydawać się chwytliwy, to jednak tak naprawdę jest on zwodniczy i bezsensowny. Próbując bowiem wykazać swego rodzaju relatywizm zwolennikom publicznego niszczenia przedmiotów, które mają nas prowadzić do złego, w istocie rzeczy wskazane wyżej rozumowanie samo wypływa z relatywistycznego sposobu myślenia.

 

Po pierwsze bowiem, stawianie na jednej płaszczyźnie Pisma świętego i dajmy na to pism neohinduistycznego guru Osho (bo takowe też zostały spalone na słynnym gdańskim "stosie") jest de facto zrównywaniem ich obu. W istocie rzeczy mówi się bowiem wówczas albo, że "każdy ma swoją prawdę i nie istnieje jedna absolutna Prawda" albo też twierdzi się, iż "nie da się poznać prawdy i wszystko trzeba traktować w taki sam sposób". Przy przyjęciu takich założeń rzeczywiście nie byłoby żadnej różnicy pomiędzy niszczeniem Biblii a paleniem tych czy innych ksiąg tak, jak podobnie należałoby traktować wrzucenie do śmietnika zgniłych jabłek oraz świeżych pomarańczy. Traktowanie jednak w ten sposób Pisma świętego jest stawianiem go na jednej płaszczyźnie z wytworami ludzkiej wyobraźni oraz szatańskimi zwiedzeniami. Na coś takiego uczniowie Pana Jezusa nie mogą się zaś godzić.

 

Po drugie: tak jak istnieje Bóg i szatan, Prawda oraz kłamstwo, dobro i zło, tak też istnieją książki obiektywnie dobre oraz obiektywnie przynoszące więcej szkód niż pożytku. Nie odróżniać jednych od drugich to tak, jak nie robić różnicy pomiędzy jabłkami zdrowymi a jabłkami zgniłymi i robaczywymi. Czy ktoś ma pretensje do sadownika, iż zdrowe jabłka pakuje do kosza, zgniłe zaś i robaczywe wyrzuca do śmieci? Czy wreszcie można mieć za złe sędziom oraz policjantom, iż jednych ludzi wtrącają do aresztu albo więzienia, a innych zostawiają w spokoju? O ile jest to oparte o obiektywne normy moralności i sprawiedliwości nie można im robić z tego tytułu wyrzutu.

 

Po trzecie: choć analogia pomiędzy niszczeniem Biblii a paleniem złych książek jest zasadniczo rzecz biorąc fałszywa, tkwi w niej pewne ziarno prawdy. Otóż, owszem są normy moralne, których nigdy i nigdzie nie wolno jest łamać. Nie mamy np. moralnego prawa gwałcić ludzi, choćby i to byli najbardziej zwyrodniali pedofile w więzieniach. Podobnie, nawet w najszlachetniejszych celach nie wolno jest cudzołożyć, kłamać, fałszywie przysięgać, zabijać niewinnych, czcić bałwany. Są to przykłady absolutnych norm moralnych, których nie należy naruszać w żadnej sytuacji. Nie wymyślajmy sobie jednak moralnych absolutów na nowo, skoro śladu po nich nie ma ani w Piśmie świętym, ani nauce katolickiej. Nie ma żadnej normy moralnej w stylu: "Nigdy nie będziesz palił książek lub przedmiotów prowadzących do zła" – należy o tym pamiętać. Wręcz przeciwnie, tego rodzaju zachowanie ma swe mocne podstawy tak w Biblii, jak i Tradycji Kościoła, a sama czynność spalenia czegoś jest pięknym biblijnym symbolem całkowitego odcięcia się od potraktowanego w ten sposób zła.

 

Mirosław Salwowski