- Trzeba utrzymać dynamikę przemian, bo każde opóźnienie może spowodować załamanie się całego procesu – mówi dawny opozycjonista Krzysztof Wyszkowski.

Prof. Jadwiga Staniszkis mówi w wywiadzie opublikowanym przez tygodnik „Wprost”, że twardy kurs przyjęty przez PiS po wyborach odstrasza ludzi od tej partii, a część działaczy - od prezesa. Zgodzi się pan z tym?

Znam Jadwigę Staniszkis jeszcze z czasów Sierpnia 1980 r. Wówczas zachowała się bardzo odważnie, występując z zespołu ekspertów w proteście protestując przeciwko zgodzie na wprowadzenie do porozumienia „kierownicy”, czyli zapisu o kierowniczej roli partii. Trzeba powiedzieć, że w sensie indywidualnym było to piękne zachowanie, z którym w duchu się zgadzałem. Jednocześnie jednak grupa działaczy Wolnych Związków Zawodowych, która kierowała strajkiem uznała, że dla osiągnięcia głównego celu, czyli powołania wolnych związków warto tę cenę zapłacić. Myślę, że obie strony miały rację. Moralnie zgadzaliśmy się z Jadwigą i byliśmy raczej po jej stronie, niż po stronie zespołu doradców z Mazowieckim i Geremkiem na czele. A jednak w praktyce przyjęliśmy stanowisko odmienne, można powiedzieć: realistyczne.

Dzięki temu przez półtora roku Solidarność zdobyła szacunek narodowy i szacunek całego świata. Mówię to po to, żeby pokazać, że pryncypializm indywidualny, ta obrona czystych wartości politycznych jest w jakimś sensie obowiązkiem intelektualisty. Jadwiga zachowuje się tutaj bardzo uczciwie. Szczerze mówi to, co myśli, nie oglądając się na jakość polityczną swojego stanowiska. Jednak przy całym szacunku dla Jadwigi Staniszkis jako intelektualistki, nie jest ona politykiem i nie potrafi nim być, co zostało udowodnione. Czym innym jest dokonywanie analiz politycznych, czym innym zdolność oceny dynamicznie biegnącej sytuacji. Tutaj Jadwiga wyraźnie się gubi. Ja się z jej ocenami nie zgadzam i uważam, że nie polegają na prawdzie. To znaczy: nie ma takiego rozłamu i zagrożenia z tej strony. Przeciwnie, jakieś kunktatorstwo, którego można się było spodziewać po przejęciu przez Prawo i Sprawiedliwość władzy doprowadziłoby do sytuacji podobnej do tej z czasów rządów Jana Olszewskiego. Wtedy Jan Olszewski, też typ raczej intelektualisty niż pragmatycznego polityka dał przeciwnikom czas na przygotowanie buntu całego aparatu państwowego przeciwko rządowi (pamiętajmy, że jego sytuacja była trudniejsza, nie miał większości w parlamencie).

Dokładnie to samo, co ówczesny aparat robią obecnie ci, którzy utracili 25 października władzę. Jadwiga tego nie docenia, mimo że ludzie układu postkomunistycznego publicznie wzywają do takiego właśnie paraliżu państwa. Wzywają do obywatelskiego nieposłuszeństwa i mówią do PiS: co prawda macie swoich ministrów, ale my jesteśmy w stanie zablokować wszelkie działania administracji. Tego Jadwiga nie docenia. Zachowując szacunek dla jej intelektualnej uczciwości i szczerości, zasadniczo nie zgadzam się z jej ocenami bieżącej sytuacji i wnioskami, które wyciąga. W moim przekonaniu rząd, większość parlamentarna i prezydent stoją wobec absolutnie cynicznego stanowiska opozycji, która gotowa jest podważyć już nawet bezpieczeństwo Polski i zakłócić normalne funkcjonowanie państwa, byle tylko kompromitować nowe władze. Na to nie wolno się zgodzić. I trudno, nawet jeśli klerkowie, tacy jak Staniszkis narzekają, to w moim przekonaniu nie ma innego wyjścia. Trzeba utrzymać dynamikę przemian, bo każde opóźnienie może spowodować załamanie się całego procesu, na co liczy opozycja.

Not. KJ