Kilka najbliższych dni będzie jednym wielkim aktem medialnego uwielbienia dla Donalda Tuska. Będą oklaski, okrzyki, zachwyty i zapewnienia, jak to Europa doceniła naszego wspaniałego premiera. Politycy PO już zapewniają, że to wydarzenie niemal na miarę tysiąclecia. Ale z tych okrzyków, tak jak i z tego stanowiska nic dla Polski nie wynika. Prezydent UE może niewiele, a władzę w Europie i tak sprawuje kanclerz Niemiec, a nie brukselski biurokrata. Realnie władzę miałby Tusk gdyby został kanclerzem, a tak będzie miał tylko wyższą pensję i mniej (jeszcze) roboty.

Ale, wbrew pozorom, jest też dobra informacja. Wyjazd Tuska z Polski oznacza wojnę o wpływy i władzę w PO, a także na szczytach władzy. Teraz dopiero zacznie robić się ciekawie i będzie szansa na zmiany. Tę partię, poza wspólnymi interesami i kryciem swoich przewałek, trzyma tylko Donald Tusk. Bez niego będzie ona na najlepszej drodze do destrukcji. Jeśli więc mimo to premier dezerteruje, to znaczy, że ma świadomość, że jest już bardzo źle, i że nawet on nie uratuje PO i swojej władzy. To daje nadzieję na zmianę. Oby, jak najszybszą.

Tomasz P. Terlikowski