Kiedy lud Paryża zdobywał Bastylię, broniło jej zaledwie kilku emerytów i rencistów, w jej archaicznych lochach siedziało zaś kilku rzezimieszków, do których nijak pasowałaby łatka więźniów politycznych. Podobnie zdobycie Pałacu Zimowego w Petersburgu dalekie było od heroicznej wizji z filmu Eisensteina.

Historia kocha mity, a raczej my uwielbiamy je tworzyć patrząc na dzieje. W tym wyraża się użytkowa funkcja przeszłości, która tworzy fundamenty tożsamości. A ta przecież nie może być oparta na czymś błahym i niepozornym, odartym z podniosłości czy ograniczonym do pospolitego cwaniactwa. Wartości wyższych nie sposób przecież budować na codziennym banale.

XVIII wiek był dla wielu państw czasem przełomu. Proces wychodzenia ze średniowiecznego feudalizmu, który rozpoczął się wraz z Renesansem, w wieku światła przybrać miał charakter wyrazisty i radykalny. Wtedy powstały przecież podstawy teoretyczne, aby stary ład wreszcie runął ustępując wyimaginowanej nowoczesności.

Koniec XVIII stulecia dzielił historię postantyczną na pół. Tak jak na gruzach rzymskiego imperium wyrósł uniwersalistyczny świat średniowiecza, tak rewolucja miała go zburzyć tworząc coś zupełnie nowego. Rzeczywistość oparta o polityczne twory zapoczątkowane przez monarchie patrymonialne miała stać się rzeczywistością wyrastającą z woli ludu, być pokłosiem osobistych wolności i ambicji. Rodziło się nowoczesne państwo, którego akuszerką był już nie despotyczny władca, ale wyemancypowane społeczeństwo świadome swoich praw i obowiązków.

Tak oczywiście było w teorii, bo przecież szczegóły tego procesu często daleko odbiegają od idealistycznego opisu. Tym niemniej właśnie ze względu na ideał przełom wymagał symboli wyrazistych, aby najlepiej oddać ten wielki rozłam w historii świata. Każdy jednak potencjalny symbol skażony był zwyczajnością i złożonością, który odzierał go z sacrum. Trzeba było więc tą świętość stworzyć, tworząc mity skrzętnie chowające to co mogłoby ową legendę dekonstruować.

Majowy początek nowego świata

W Polsce środkiem historii miała być Konstytucja 3 maja. To ona kończyć miała okres staropolski i otwierać coś zupełnie nowego, choć nawiązującego historycznie do państwa Piastów i Jagiellonów. Obalać miała ustrój zanarchizowany, z narośniętymi patologiami i nijak niepasujący do zastanej rzeczywistości, a budować coś zupełnie nowego, będącego – przynajmniej u fundamentów – zaprzeczeniem dotychczasowych tradycji.

Decydować o tym miały dwa elementy – spojrzenie na naród już nie tylko z perspektywy przywilejów stanowych, ale wspólnoty etniczno-kulturowej, oraz traktowanie państwa jako jednolitego tworu, którego mieszkańcy są przejściowymi dzierżawcami. W polskim przykładzie przełomu chodziło jeszcze o coś więcej – o pokazanie, że własnymi siłami Polacy są w stanie podnieść swoją ojczyznę z gruzów, odbudować ją na nową modłę, silniejszą i sprawniejszą.

Dlatego późniejszy upadek Rzeczpospolitej nie zniszczył mitu konstytucji, a wręcz go uwypuklił. Ustawa Rządowastała się z jednej strony doskonałym alibi, usprawiedliwieniem, relanium po traumie utraty państwowości, z drugiej zaś nadzieją, że kiedyś państwo uda się odbudować na własnych zasadach. Idealistyczne spojrzenie na dokument majowy pozwoliło przetrwać tęsknocie za Rzeczpospolitą, a co za tym idzie karmić nastroje niepodległościowe.

Mit pierwszy – naród zjednoczony

Oczywiście jak każdy mit w historii, narracja o konstytucji składała się z kilku haseł, które mielone przez lata wpłynęły na to jak na to wydarzenie patrzymy. Pierwszym z nich jest rzekoma jedność narodu w obliczu uchwalenia Ustawy Rządowej. Trudno o czymś takimi mówić, skoro sami jej twórcy i propagatorzy poczynili wiele starań, aby wprowadzić ją w życie nie oficjalnym głosowaniem, czy najuczciwszą z dróg parlamentarnej debaty, ale kruczkami prawnymi, presją umówionego tłumu, czy wreszcie wojskowym orężem. Wreszcie już po samym jej przyjęciu chwytano się wszelakich metod, aby jej uchwalenie zalegalizować, ciągle żyjąc z wyrzutem sumienia quasi zamachu stanu.

Przekonanie, że majowa konstytucja nie jest elementem zgody narodowej było silne. W propagandzie antykonstytucyjnej dominowała dychotomia warszawskiej elity i prowincjonalnej szlachty, wbrew której – rzekomo – konstytucja miała być wprowadzona. I choć wyniki tzw. referendum lutowego wskazują, że społeczność szlachecka przyjęła Ustawę Rządową przychylnie, to oczywiście zawsze powstaje pytanie o to na ile było to zachowanie czysto koniunkturalne, biorące pod uwagę, że opozycja znajduje się w rozsypce, a na ile wynikało z faktycznego entuzjazmu. Nie można też ignorować głosów zdystansowanych, bądź też braku informacji o tym czy temat konstytucji w ogóle podjęto. Przecież ich liczba stanowiła blisko ¼ głosów sejmikowych, świadcząc o tym, że postawy sceptyczne nie był wcale zjawiskiem marginalnym.

Mit drugi – dzieło Sejmu Wielkiego

Konstytucja 3 maja została oczywiście przyjęta na sesji Sejmu Wielkiego. Sejm Wielki przygotował też pod nią fundament, przyjął wiele praw, które stały się jej elementem składowym, wreszcie po samym jej uchwaleniu zajął się pracami nad szczegółowymi regulacjami wypełniającymi ogólną treść zapisów konstytucyjnych, samej konstytucji nie był jednak twórcą.

Choć sejmową Deputację do Poprawy Formy Rządu powołano jeszcze we wrześniu 1789 roku i to ona sformułowała pierwsze konstytucyjne tezy, to jej prace szybko wykazały niewydolność ówczesnych demokratycznych instytucji. Kolejne zapisy utykały na bezowocnych sejmowych debatach, usychając w żarze politycznych sporów i waśni.

Ignacy Potocki, jeden z głównych autorów konstytucji (domena publiczna).4 grudnia 1790 roku, po długiej rozmowie Stanisława Augusta Poniatowskiego z Ignacym Potockim, właściwym miejscem powstawania Ustawy Rządowej stała się wąska grupa myślicieli skupiona wokół króla i późniejszego marszałka wielkiego litewskiego. Hugo Kołłątaj, Aleksander Linowski, Pius Kiciński, Scipione Piattoli – to przecież zaledwie kilka nazwisk, ale to oni byli właściwymi twórcami majowego dokumentu. To im przypisywano potem niezbyt chlubny tytuł „grupy gotowej na wszystko” i „salonu warszawskiego”, to oni oskarżani byli o zamach na wolności i wprowadzenie dyktatury.

Konstytucja powstawała nie tylko w ograniczonej grupie osób, ale w głębokiej tajemnicy, zupełnie poza oficjalnymi instytucjami parlamentarnymi. Wniesiona została pod obrady nagle, z zaskoczenia na tyle dużego, że wielu spośród posłów – zwłaszcza opozycyjnych – kompletnie jej nie znało. Nie do końca znali ją zresztą także zwolennicy i to pomimo prezentacji w Pałacu Radziwiłłów 1 i 2 maja. Dopiero w trakcie późniejszych obrad okazywało się, że niektóre zapisy – zwłaszcza z tzw. części społecznej – wzbudzają kontrowersje nawet wśród tych, którzy wcześniej Ustawę poparli bez zastrzeżeń.

Mit trzeci – patrioci nie potrzebowali pomocy z zewnątrz

Trzeci mit powstał w kontrze do późniejszej Targowicy, która aby obalić ustrój pomajowy skorzystała z pomocy Katarzyny II (zgodnie zresztą ze zobowiązaniami wynikającymi z gwarancji ustrojowych jakimi caryca była związana). Twórcy konstytucji mieli być niezależni, nieszukający pomocy u państw ościennych. Sytuacja była zaś zupełnie odwrotna. To sytuacja geopolityczna pozwoliła na rozpoczęcie prac nad reformą państwa i wyrwanie z protektoratu rosyjskiego.

Istotna była tu postawa Królestwa Pruskiego, które od początku w oczach reformatorów uchodziło za cennego sojusznika na drodze do odbudowy Rzeczpospolitej. Sojusz z Prusami miał być zabezpieczeniem dla przemian i to nie tylko symbolicznym, ale realnym. Stronnictwo Patriotyczne, a potem przyjaciele konstytucji wyraźnie oczekiwali od Prusaków interwencji zbrojnej w przypadku zagrożenia dla dzieła reform. Bezkrytyczna miłość okazała się zresztą naiwna. Reformatorzy dali się wpuścić w bezwzględną grę dyplomatyczną, której stali się ofiarami.

Królestwu Pruskiemu kwestia protektoratu rosyjskiego nad Rzeczpospolitą od początku się nie podobała. W ich interesie było powolne i systematyczne rozgrywanie dziedzictwa Piastów i Jagiellonów i wyciąganie z tego doraźnych korzyści. Na domiar złego wizja potężnego sojuszu wojskowego Rosji, Austrii i Rzeczpospolitej mogła Prusom realnie zagrażać. Racją stanu było więc wspieranie antyrosyjskiej opozycji w Polsce, podsycanie nastrojów rewolucyjnych i ich pielęgnowanie, a koniec końców porzucenie w momencie, w którym reformatorzy najbardziej pomocy potrzebowali. Interesem pruskim był bowiem ferment, nie reforma, ten bowiem wyrywał Polskę z rąk rosyjskich, zmiana mogła zaszkodzić wszystkim.

Mit czwarty – przekupiona Targowica

Bezsprzecznie ludzie związani z Targowicą i opozycją byli finansowani przez carycę. Nie odbiegało to od nowożytnych zwyczajów płacenia swoim stronnikom na obcych dworach. Od Francuzów pieniądze brał już przecież Jan Sobieski, a i wcześniej nie stroniono od groszy wypłacanych chociażby z habsburskiej kiesy.

Jednak nie tylko przekupstwo legło u podstaw antykonstytucyjnego buntu. Argumenty obozu hetmańskiego były silnie legalistyczne, odwołujące się nie tylko do wad proceduralnych przy uchwalaniu, bądź też narzucaniu konstytucji, ale także do przerywania ciągłości dziedzictwa Rzeczpospolitej. Nie bez racji obawiano się zerwania z liberum veto, które – pomimo destrukcyjnego wpływu na ustrój – nadal było jedynym gwarantem, że każdy z posłów mógł się czuć członkiem parlamentarnej wspólnoty, że wolny głos wolność będzie ubezpieczał i chronił przed dyktaturą większości. Skoro wspólnotę uważano za istotę demokracji, to uprzywilejowanie większości demokrację rozbijało, tak jak wykluczało mniejszość z kręgów decyzyjnych.

Nie ulega też wątpliwości, że Targowica była w gruncie rzeczy formacją antyrewolucyjną i antyoświeceniową, wychodzącą z założenia, że tradycja przodków jest najlepszym gwarantem przetrwania. Zwolenników konstytucji nazywano jakobinami, zarzucając, że czerpią z obcych wzorców, niezgodnych z polskim duchem i zwyczajem.

Doskonale dostrzegali to dygnitarze kościelni, których stosunek do konstytucji był ambiwalentny. Z jednej strony entuzjazm pomajowy kazał stać koniunkturalnie po stronie zwolenników Ustawy Rządowej, z drugiej jednak wyraźne wpływy rewolucyjne, a wręcz masońskie, kazały zachowywać wobec niej daleko idący sceptycyzm przeradzający się w niechęć. Może dlatego papież Pius VI potrafił z jednej strony zezwolić w 1792 roku na jednorazowe przeniesienie wspomnienia św. Stanisława na 3 maja, aby zespolić to święto z rocznicą uchwalenia konstytucji, a z drugiej słać ciepłe słowa i błogosławić Targowicę.

Mit piąty – konstytucja nowoczesna

Oczywiście konstytucja 3 maja była ustawą nowoczesną w tym sensie, że oparła swoje założenia o oświeceniowe idee suwerenności narodu, umowy społecznej czy trójpodziału władzy (choć niezależność władzy sądowniczej jest wysoce dyskusyjna), ale w gruncie rzeczy była w swojej treści dość zachowawcza i konserwatywna. Widać było, że stanowi kompromis między obozem regalistycznym, a republikanami, że pragnie zaprzeczyć dziedzictwu staropolskiemu, czerpiąc z niego jak najwięcej.

Wynikało to oczywiście z okoliczności w jakich ustawa powstawała. O ile we Francji zrywano ze znienawidzonym absolutyzmem, zamieniając go na ustrój demokratyczny, o tyle w Polsce całkowite zerwanie z tradycją republikańską nie było możliwe. Szlachta doskonale zdawała sobie przecież sprawę, że sarmacki republikanizm był źródłem inspiracji zachodnioeuropejskich myślicieli, a naszą anarchię postrzegano jako krok do ideału. Poza tym sama – pomimo świadomości wad – była ze swojego ustroju dumna. Nie można było więc stawiać na gruntowny przewrót, ale raczej łagodne przejście, zmieniające może fundamenty, ale nie demolujące murów.

Dlatego konstytucja 3 maja ustanawiała ustrój pokraczny i nie do końca wydolny. Niezrozumiałe były różnice kompetencyjne między Strażą Praw i Komisjami, kłopotliwa interpretacja prerogatyw królewskich, a wreszcie kompletnie nieczytelne deklaracje społeczne. Z tej pokraczności najpewniej twórcy Ustawy Rządowej zdawali sobie sprawę. Zapowiedź, że po 25 latach może dojść do jej rewizji wynikało przecież nie tylko z mądrości przodków zdających sobie sprawę ze zmienności świata, ale także z tego, że doskonale wiedzieli w jakich okolicznościach powstawał ten dokument i ile ostrożności wymagało jego tworzenie, aby nie zrazić kręgów szlacheckich tkwiących przecież podświadomie w podziwie dla osiągnięć minionych pokoleń.

Kiełbasa a historia

Otto von Bismarck powiedzieć miał kiedyś, że im ludzie mniej wiedzą o robieniu kiełbasy i ustanawianiu praw, tym lepiej przesypiają noc. Podobnie jest z mitami historii. Konstytucja 3 maja jest oczywiście mitem i nie ma co tego faktu ukrywać. Wartości legenda ta nabrała jednak w czasie rozbiorów, kiedy ten anachroniczny akt stał się jednym z podstaw pamięci o przeszłości i tęsknoty za dawną Rzeczpospolitą. Czemu więc ma służyć jego dekonstrukcja? Przede wszystkim temu, aby to wydarzenie nie było traktowane instrumentalnie, rozgrywane w bieżących sporach, w których łatwo przypisuje się role Targowicy i reformatorów, choć te szufladki mają absolutnie nikły związek z historią.

Sebastian Adamkiewicz

histmarg.org

 Wolna licencja