Małgorzata Maria Gosiewska opublikowała wstrząsające wspomnienie z dnia tragedii smoleńskiej na swoim Facebooku. Pisze m.in. „Włączyłam i zrozumiałam. Nie, nie zrozumiałam. Na chwilę mnie sparaliżowało. Straszliwie krzyknęłam. Z drugiego pokoju przybiegł zaspany Eryk. Klęczałam skulona przed telewizorem i nie byłam w stanie nic powiedzieć”...

Sześć lat... Ataki, kłamstwa, szyderstwa. Dziennikarze pełni agresji, tzw. eksperci obśmiewający nas i ustalenia Zespołu Macierewicza. Bezsenne noce. I ucieczka w pracę by nie myśleć.

Poranek 10 kwietnia 2010 roku. Telefon. Jacek, przyjaciel z Lublina:
– halo...
– ...
– halo?
– jesteś...włącz proszę telewizor
– dlaczego? co się stało?
– włącz telewizor...

Włączyłam i zrozumiałam. Nie, nie zrozumiałam. Na chwilę mnie sparaliżowało. Straszliwie krzyknęłam. Z drugiego pokoju przybiegł zaspany Eryk. Klęczałam skulona przed telewizorem i nie byłam w stanie nic powiedzieć. Zbierałam myśli. Próbowałam przypomnieć sobie listę, jaką widziałam jeszcze niecała dobę wcześniej w Kancelarii. Kto był w samolocie? Jarosław... O Nim pomyślałam w pierwszej kolejności.

To koniec – wyszeptałam...a może tylko pomyślałam.

Obok stał Eryk. Sztywny, jak sparaliżowany. Zapytał:
– mamo, kto był jeszcze w tym samolocie?

W tej sekundzie zrozumiałam. Pytał o Ojca. Przed oczyma stanęła mi ta potworna lista. I nazwisko Jego Ojca. Tak. Było tam. Przytuliłam mocno Syna i powiedziałam - nie wiem. Bo jak powiedzieć dziecku że zginął Jego Ojciec? A może nie zginał... Może jednak Go tam nie było... Chwyciłam za telefon i zaczęłam dzwonić. Ale telefony wybierane nie odpowiadały. Nie mogły. Leżały gdzieś tam na smoleńskiej ziemi. Chyba dopiero wtedy uzmysłowiłam sobie, co się stało. Od tego momentu działałam już jak robot, maszyna.

– Eryk, ubieramy się. Jedziemy do Pałacu.

Nie pamiętam jak dotarłam na miejsce, gdzie zostawiłam auto, jak do środka bez przepustki wprowadziłam Eryka. Z tego dnia pamiętam tylko chwile.

Pamiętam jak w Pałacu pojawił się Kote Kawtaradze, Ambasador Gruzji. Pamiętam, że próbowaliśmy ustalić ostateczną listę. Pamiętam gdy dowiedziałam się, że Jarosława tam nie było i odczułam ulgę. W chwilę potem potwierdziło się, że... że Przemek... Że Tata Eryka był w tym samolocie.

I ostateczna lista...nazwisko po nazwisku... Sławek, Olek, Władek, Basia, Paweł, Mariusz, Ola, Grażyna, Krzysztof... Czytałam po kilka razy, ale ciągle nie rozumiałam co czytam.

To było trochę tak jak Mona, mała dziewczynka w Strefie Gazy po ofensywie izraelskiej. Usiadła mi na kolanach z płachtą papieru, na którym wydrukowane były zdjęcia Jej rodziny. Dwadzieścia kilka osób. Wszyscy zginęli. A Mona przedstawiała mi Ich tak, jak by pokazywała album rodzinny – mama, tata, brat, siostra, drugi brat, wujek, ciocia... Jak by wszyscy żyli i za chwile miałam ich poznać. Żadnych emocji. Żadnych łez.

Bo jak umysł ludzki przyjąć ma coś, czego nie przyjmuje serce. Coś, co z pewnością serce by zabiło.

Nie wiem czy w tamtych chwilach zdałam egzamin jako matka. Niewiele pamiętam. Starałam się, ale czy wystarczająco? Czy mogłam wtedy zrobić więcej?

Ktoś powiedział, aby wyjrzeć przez okno. Zobaczyłam tłum ludzi, znicze, kwiaty. Zobaczyłam Polskę w rozpaczy, połączoną bólem. I tak było przez kolejne dni. Jak można było to zniszczyć?

Kolejne wspomnienie to droga do Smoleńska... Wylądowaliśmy w Witebsku na Białorusi. Dalej autobus. Szybka jazda do granicy z Rosją. Problemy zaczęły się w chwile po jej przekroczeniu. Nasz przejazd zaczęto spowalniać. Po jakimś czasie zrozumieliśmy dlaczego. Minęła nas kolumna samochodów z Premierem Tuskiem. Musiał być pierwszy. Pędził na spotkanie z przyjacielem. Pędził, by paść mu w ramiona.

Nas wożono jeszcze trochę po Smoleńsku a potem przetrzymano przed bramą wjazdową. Ktoś potrzebował więcej czasu... A może chodziło o dodatkowe upokorzenie? Nie wiem. Ale wtedy właśnie zaczęto nas dzielić.

Kiedy dotarliśmy na miejsce tragedii zobaczyłam fragmenty samolotu, porozrzucanej odzieży i... trzy ciała leżące w błocie, przykryte brudną szmatą. I sowieckich sołdatów w długich buciorach przechodzących nad nimi jak nad kłodami drewna. Nie było ochrony prezydenckiej, nie było Flagi mojego Kraju. W błocie na rosyjskiej ziemi leżał Prezydent mojego Kraju Lech Kaczyński, Prezydent Kaczorowski i Marszałek Putra. I chociaż od jakiegoś czasu była już tu delegacja rządowa, nie było państwa polskiego. Nie było go też w kolejnych dniach, gdy śledztwo oddano w ręce rosyjskie. Nie było go przez te wszystkie lata.

mko/Facebook