Relikwie od zawsze otaczał nimb tajemnicy, ale oszustwa i nadużycia były bardzo częste. Już w średniowieczu po całej Europie krążyły setki falsyfikatów, wykorzystywanych do kupczenia odpustami. Dlatego nawet wierni wykazywali coraz to większe powątpiewanie w autentyczność szczątek świętych, czy związanych z nimi przedmiotów. Reformacja oraz epoka oświecenia, stopniowo przesuwały wiarygodność wystawianych relikwiarzy od oddawania czci, w kierunku zabobonu. Papież i biskupi obecni na Soborze Laterańskim IV w 1215 r. wydali dekret mówiący, że kto handluje relikwiami dopuszcza się świętokradztwa i symonii. Sytuację zmienił dopiero rozwój nowożytnej techniki, umożliwiający naukowe zbadanie pochodzenia poszczególnych pamiątek i analizę cech mogących świadczyć o ich nadprzyrodzonym pochodzeniu.

Tajemnica Całunu

Gdy w 1902 r. na nadzwyczajnym posiedzeniu Francuskiej Akademii Nauk w Paryżu miał wystąpić Yves Delage wybitny profesor anatomii porównawczej, spodziewano się, że ten agnostyk i znany antyklerykał, bezlitośnie rozprawi się z mitem, jak ówcześnie osądzono, Całunu Turyńskiego. Jednak ku zaskoczeniu naukowców, profesor stwierdził, że wyniki jego badań świadczą jednoznacznie, że na płótnie widnieje prawdziwy obraz Jezusa z Nazaretu. Prawdopodobieństwo pomyłki ocenił na 1 : 10 000 000 000.

Historia z tajemniczym płótnem, w które miał być owinięty Chrystus złożony do grobu, nie wydarzyłaby się w ogóle, gdyby nie zainteresowanie nowo rozwijającą się technologią fotografii, uwielbianą przez szacownego turyńskiego prawnika Secondo Pia. To właśnie ten włoski adwokat 28 maja 1898 r. postanowił swoim aparatem zrobić zdjęcie Całunu. Na fotografiach z tego okresu widzimy niepozornego mężczyznę z wąsikiem w kapeluszu, stojącego obok aparatu na trójnożnym statywie, bawiącego się zegarkiem. Jakież musiało być jego zaskoczenie, gdy w swoim domowym laboratorium zobaczył wyłaniającą się na kliszy ludzką postać.

Wkrótce powstała nowa dziedzina wiedzy badająca relikwię – syndologia. Całunowi zrobiono wiele dokładniejszych zdjęć. Płótno poddano badaniom ekspertów z innej rozwijającej się dziedziny nauk – medycyny sądowej. Na konferencji w 1939 r. wypowiadali się także lekarze. Jeden z francuskich chirurgów dowiódł, że obraz zawiera wszelkie anatomiczne i fizjologiczne szczegóły człowieka w stanie agonii.

Autentyczność zabytku badali następnie nie tylko fotografowie, którzy wykluczyli, że obraz jest malowidłem, gdyż nie tylko nie posiada żadnych pigmentów, ale niemożliwe byłoby odzwierciedlenie takiej ilości szczegółów. Swoje dodali także materiałoznawcy, fizjolodzy i biolodzy. Zarówno ekspertyzy prowadzone w Belgii, jak i we Francji, dowiodły jednoznacznie, że materiał pochodzi ze Środkowego Wschodu i utkany został na krosnach używanych przez Żydów.

Włoski lekarz prof. Pierlugi Baima Bollone zidentyfikował grupę krwi ofiary - AB, bardzo rzadkiej w Europie, ale popularnej wśród narodu wybranego. Amerykański chemik prof. Alan D. Adler, znalazł w niej obecność bilirubiny, świadczącej o męczeńskiej śmierci zawiniętego w tkaninę. Spośród 58. różnorodnych pyłków roślinnych znalezionych na płótnie, aż 38 z nich było charakterystycznych dla regionu Judei. Określone typu cierni czy kapara występują jednak wyłącznie w Ziemi Świętej.

Problemem okazało się datowanie znaleziska. Metoda rozpadu węgla C-14 nie dała zadowalających rezultatów. Odkryto jednak fotografię monet umieszczonych w oczodołach ofiary i okazały się być nimi leptony bite za Poncjusza Piłata. Nowe technologie co prawda potwierdziły prawdopodobną datę powstania płótna na I w. n. e., ale nigdy nie pozwoliły dokonać rzeczy kluczowej dla eksperymentu: skopiowania oryginału. To, co przerosło ludzkie siły ostatecznie uznaje się za nadprzyrodzoną wartość pamiątki.

Kłamstwa reformacji

Już Erazm z Rotterdamu, twierdził, że okręt handlowy nie wystarczyłby, aby pomieścić wszystkie rozsiane po świecie części Krzyża Świętego. Te same kłamstwa powielał Marcin Luter, który twierdził z kolei, że ze wszystkich relikwii Krzyża można by wybudować duży dom. Tymczasem prawda ujrzała światło dzienne dzięki m.in. benedyktyńskiej pracy historyka Charlesa Rohault de Fleury. – Wyniki swoich poszukiwań opublikował w swej pracy z 1870 r. Otóż obliczył on, że całkowita objętość Krzyża Świętego wynosiła około 36 tys. centymetrów sześciennych. Tymczasem objętość wszystkich jego fragmentów rozproszonych po świecie osiągała zaledwie 4 tysiące centymetrów sześciennych. Oznaczało to, że wszystkie znane i oficjalnie czczone kawałki tej relikwii na kuli ziemskiej nie stanowiły nawet jednej dziewiątej jego pierwotnej całości – tłumaczy Grzegorz Górny, który przez wiele lat prowadził dziennikarskie śledztwo w sprawie autentyczności relikwii Chrystusowych.

Za autentyczne można uznać z pewnością różne fragmenty znajdujące się uprzednio w Rzymie, Konstantynopolu i Jerozolimie. Właśnie z nich przez wieki odłupywano mniejsze części. W Bazylice św. Krzyża znajdują się tylko trzy małe fragmenty w relikwiarzu datowanym na 1803 r. Jeden z najcenniejszych relikwiarzy w Polsce, znajdujący się w kolegiacie w Tumie pod Łęczycą został zrabowany przez hitlerowców w 1939 r. W 1960 r. z kolei zrabowano relikwię Krzyża Św. z kościoła Odnalezienia Krzyża Świętego na Kalwarii Wileńskiej. Złodziej – mieszkaniec Białorusi – przyznał się do winy i oddał  skradziony skarb w 2002 r.

Jeszcze większy problem dotyczył Świętych Gwoździ, którymi miał zostać przybity do Krzyża Jezus Chrystus. Niemiecki historyk sztuki Franz Xaver Kraus obliczył w 1868 r., że w Europie znajdują się aż 36 miejsca przechowywania tych bezcennych pamiątek. W sukurs badaczom przychodzą znaleziska archeologiczne i przekazy historyczne. Za głównego znalazcę relikwii Krzyża Św. uważa się bowiem świętą Helenę. Gdy w 1968 r. archeologowie znaleźli w Jerozolimie groby czterech mężczyzn ukrzyżowanych przez Rzymian mniej więcej w tym samym okresie, gdy miała miejsce Męka Pańska, możliwe okazało się porównanie tam znalezionych gwoździ ze zgromadzonymi dotychczas relikwiami. Okazały się nimi czworokątne gwoździe stolarskie o długości kilkunastu centymetrów. Łatwiej było więc wskazać falsyfikaty np. wiedeński gwóźdź wykonany ze… srebra, i prawdopodobne oryginały np. relikwia z rzymskiej Bazylika Świętego Krzyża w Jerozolimie. Trudno za to określić autentyczność innych znalezisk przechowywanych po dziś dzień we Włoszech, Francji, Niemczech czy na Wawelu.

Wiedza kontra zabobony

Nowożytna wiedza pozwoliła także wypowiedzieć się naukowcom odnośnie innych relikwii Męki Pańskiej takich jak chusta z Oviedo, suknia z Trewiru, chusta z Manoppello czy tunika z Argenteuil. Chusty z Oviedo i Manopello to dwa płótna, na których zachował się wizerunek Chrystusa, mające jednak różne pochodzenie. Ta z Oviedo to tzw. sudarion, którym owinięto głowę Zbawiciela bezpośrednio po śmierci, gdy wisiał jeszcze na Krzyżu. Natomiast ta z Manopello ma być Chustą św. Weroniki, czyli tą, którą ta odważna kobieta otarła twarz Chrystusowi podczas Drogi Krzyżowej.

Zaskakujące, że gdy dzięki współczesnej technologii komputerowej zestawimy oba obrazy z tym znanym z Całunu, okazuje się, że pokrywają się i należą do tego samego mężczyzny. Badania nad Sudarionem z Oviedo rozpoczęto już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i prowadzili je specjaliści z takich dziedzin jak hematologia, palinologia (nauka o budowie ziaren pyłku i zarodników roślin) czy matematyka. Relikwia cudem ocalała, gdy w 1934 lewicowi terroryści chcieli wysadzić kryptę św. Leokadii w katedrze. W 1942 r. restaurację miejsca nadzorował sam generał Franco.

Potwierdzenia, że Sudarion może być chustą pośmiertną Jezusa szukał już w latach 60. włoski syndolog ks. Giulio Ricci. W kolejnych latach palinolodzy doszli do podobnych wniosków, co ich koledzy podczas badań w Turynie, z tym, że potrafili już określić nawet datę kwitnienia niektórych zarodników, która zbiegała się z czasem Paschy. Następnie analizy kryminalistyczne potwierdziły tożsamość Chrystusa. Hematologowie zaś ustalili prawdopodobną przyczynę zgonu – śmierć przez uduszenie w wyniku ukrzyżowania.

Z kolei fakt, że Chusta z Manoppello może być tą znaną z kart Ewangelii, dowiedziono dopiero trzy dekady temu. Zawdzięczamy to siostrze Blandynie, niemieckiej trapistce, która zauważyła podobieństwo wizerunku z podobizną znaną z Całunu. Syndolodzy potwierdzili te przypuszczenia.

Niezwykłe losy ma za sobą Suknia z Trewiru w Zachodnich Niemczech. Suknia miała być tuniką należącą do Chrystusa. Fakt, że znajduje się ona w kraju protestanckim doprowadzał do wściekłości Lutra, który wyzywał tamtejszy kler od sług szatana i oszustów. Trewirska tunika ma być szatą tkaną w jednym kawałku, bez szwów, co jest charakterystyczne wyłącznie dla jednego regionu w Izraelu – Galilei. Już w 1810 r. obejrzało ją 230 tys. pielgrzymów, a w 1891 r. około dwa miliony. Międzyczasie musiała zostać poddana gruntownej rekonstrukcji, zanim wystawiono ją na widok publiczny. Szwajcarka dr Mechthild Flury-Lemberg, która w latach 70. ubiegłego wieku badała tkaninę i stwierdziła, że jest ona charakterystyczna dla okresu imperium rzymskiego. Część naukowców kwestionuje jednak, aby należała ona do Chrystusa. Dlatego nie mając pewności hierarchia kościelna uznaje ją za „relikwię dotykową drugiego stopnia”, nie będącą jednak odzieniem Zbawiciela.

Prawdopodobna jest za to autentyczność tuniki z podparyskiego Argenteuil. Zachowane we fragmentach płótno ma być tym, o które losy rzucali kaci Chrystusa. Według tradycji rzymscy żołnierze mieli sprzedać szatę apostołom. Relikwia trafiła do Francji w IX w. za sprawą cesarza Karola Wielkiego. Cudem uniknęła dewastacji, gdy francuscy rewolucjoniści palili kościoły i niszczyli przedmioty kultu. Pod koniec XIX w. obiekt przeszedł gruntowne prace konserwatorskie. Zszyto go w całość z mniejszych zachowanych fragmentów. Poddana badaniom, rzeczywiście nie posiadała ani jednego szwu. O starożytnym pochodzeniu tkaniny świadczyły użyte barwniki. W latach 90. ubiegłego stulecia przeprowadzono dalsze badania optyczne. Potwierdzono ich zbieżność z odkryciami z Całunu. Plamy krwi okazały się tożsame zarówno ze względu na ich umiejscowienia, ja i grupę krwi. To drugie odkrycie potwierdzili wybitni genetycy.

Znak zmartwychwstania

Wśród innych relikwii związanych z Męką Chrystusa są m.in. kolumna biczowania umiejscowiona w rzymskiej Bazylice św. Praksedy czy korona cierniowa z katedry Norte Dame w Paryżu. W Bazylice św. Piotra znajduje się ponadto Włócznia Longinusa, którą rzymski żołnierz miał ugodzić w bok konającego Zbawiciela. Przybywający do Jerozolimy mogą także od niedawna podziwiać kamienny pierścień na skale Golgoty, który mógł przytrzymywać Święty Krzyż. Ale co ze zmartwychwstaniem, czy jedynym dowodem w sprawie ma być pusty grób?

Sceptykom dają odpowiedź znów badacze Całunu Turyńskiego. Potwierdzili ono „tajemnicze zniknięcie ciała”, które było oplecione płótnami. Badacze oznajmili, że musiało nastąpić ogromnej siły nieznane dotąd promieniowanie, które spowodowało, że „nowe ciało” przeniknęło przez tkaninę nie naruszając jej pierwotnej struktury. Owa niezwykła erupcja energii o natężeniu dziesięć do potęgi szesnastej elektronów na centymetr kwadratowy, spowodowała, że na materii odbił się znany nam obraz o niespotykanie grubej głębokości zabarwienia, którą mógłby współcześnie wytworzyć jedynie laser ultrafioletowy. Współcześnie nikt przecież nie jest w stanie przeprowadzić podobnego eksperymentu. Czyżby nauka ostatecznie udowodniła, że taki cud może uczynić tylko Bóg?

 Tomasz Teluk

Przy pisaniu artykułu korzystałem z książki Grzegorza Górnego i Janusza Rosikonia pt. „Świadkowie Tajemnicy. Śledztwo w sprawie relikwii Chrystusowych”, Rosikon press, Warszawa 2013