Wandea - kraina położona na zachodzie Francji, granicząca od północy z Loarą, a od zachodu z Oceanem Atlantyckim. Wandea - to miejsce, gdzie na oczach całego świata prysł mit, że Rewolucja Francuska była robiona z inspiracji ludu i dla ludu. Mieszkańcy Wandei odczuli na sobie, co w rzeczywistości oznaczały pięknie brzmiące hasła "Wolność - Równość - Braterstwo".

Kiedy w styczniu 1793 roku doszła do Wandejczyków wiadomość o zamordowaniu w Paryżu króla Ludwika XVI, w krainie tej zawrzało. Wandea nie należała do bogatych rejonów królestwa Francji. Pozbawiona była wielkich, bogatych miast. Ludność trudniła się przede wszystkim rolnictwem. Mimo swojego ubóstwa materialnego, Wandea była bogata swoim duchem i swoją mocną wiarą. Synem Wandei był Święty Ludwik Maria Grignon de Montfort (1673-1716), który wyrósłszy w środowisku żywej wandejskiej pobożności przekazał swoim ziomkom wielkie umiłowanie i cześć dla Matki Bożej. To on jest autorem zawołania do Maryi: "Cały twój!", które stało się papieską dewizą Jana Pawła II. Katolicka Wandea nie mogła więc życzliwie przyjmować coraz to bardziej nasilających się ataków Rewolucji na Kościół i wiarę chrześcijańską. Wandejczycy zastosowali najpierw bierny opór. Nie chodzili na msze odprawiane przez tzw. zaprzysiężonych księży (tzn. tych, którzy zaprzysięgli swoją wierność schizmatyckiej konstytucji cywilnej kleru), uczęszczając w ukryciu na msze i korzystając z sakramentów udzielanych przez kapłanów pozostających w jedności z Ojcem Świętym (takie postępowanie, przypomnijmy, było surowo karane przez rewolucyjne prawo, do kary śmierci włącznie). W chwili jednak, gdy rewolucjoniści przelali krew króla Francji, dla Wandejczyków miara się przebrała. Króla poważano w Wandei nie tylko jako głowę państwa. Szanowano go, ponieważ był Pomazańcem Bożym, namaszczonym świętymi olejami dla ukazania, że królewskie panowanie jest misją zleconą od Boga i jako taka oznacza nie tylko przywileje, ale i obowiązki. Uważali, że król był odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za powierzonych mu przez Pana poddanych. Takie rozumienie roli króla jako Bożego Pomazańca było powszechne w Wandei, było przyjmowane jako coś naturalnego. Uważali tak nie tylko duchowni czy szlachta, ale i prosty lud. Bo to właśnie lud Wandei był najbardziej wzburzony ekscesami i zbrodnią królobójstwa popełnioną przez Rewolucję.
Wandea chwyciła za broń w obronie prześladowanego Kościoła i wiary. Chłopi chwycili kosy postawione na sztorc i ruszyli do walki. Jednym z bardziej znanych przywódców wandejskiej kontrrewolucji był chłop o nazwisku Chouan (stąd wzięła się późniejsza spolszczona nazwa powstańców - szuani). Na swoich sztandarach wandejczycy wymalowali prosty i piękny zarazem symbol - czerwone serce z wyrastającym zeń krzyżem, zwane odtąd sercem wandejskim. Napisy na sztandarach były różne, ale najczęściej powtarzały się " Pour Die et Roi" - " Za Boga i Króla" i "Christus Rex" - "Chrystus Król".        

Oto stała się rzecz dla wszystkich rewolucjonistów niebywale gorsząca. Lud stał się inspiratorem powstania przeciw "ludowej" Rewolucji. Powstanie w Wandei było klasycznym powstaniem chłopskim. Potwierdzają to wszystkie źródła historyczne, również te pochodzące od samych rewolucjonistów (np. akta procesów wytaczanych uczestnikom powstania). Nie było to więc w żadnym wypadku powstanie arystokratów bojących się o swoje majątki i inne dobra materialne. Mało tego, dochodziło nawet do takich wypadków, że Wandejczycy w poszukiwaniu dowódców dla tworzących się spontanicznie oddziałów, zmuszali wręcz okolicznych szlachciców (arystokratów), aby stanęli na ich czele. Tak było na przykład z Franciszkiem de Charette (1763-1796), którego chłopi wyciągnęli spod łóżka, gdzie się ukrył przed powstańcami. De Charette, chociaż początkowo głośno wyrażał swoje wątpliwości (podobnie jak znakomita większość wandejskiej szlachty) co do celowości wszczynania powstania, stał się później jednym z legendarnych przywódców powstańczej Wandei. To on był autorem tych pięknych słów, w których streszcza się heroizm jego i całej Wandei: Walczyć - często, dać się pobić - czasami, dać się zniszczyć - nigdy!

O bohaterstwie i o rycerskości przywódców powstania: Henryka de la Rochejacquelin (1772-1794), Maurycego d`Elbée (1752-1794), Karola de Bonchampsa (1760-1793) czy Jakuba Cathelineau (1759-1793) niech zaświadczą słowa de la Rochejacquelina, który powiedział do swoich powstańczych oddziałów: "Jeśli będę szedł naprzód - idźcie za mną, jeśli się cofnę - zabijcie, jeśli umrę - pomścijcie" oraz tzw. "Ojcze Nasz" d`Elbée`go. Oto bowiem, gdy jego ludzie po wygranej ciężkiej bitwie z wojskami Republiki, rozjuszeni oporem wrogów, chcieli wymordować kilkuset jeńców - Maurycy d'Elbée, dowódca zwycięskich powstańców, nakazał swoim oddziałom uklęknąć i odmówić "Ojcze nasz". Przy słowach "I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom" d`Elbée zawołał do swoich żołnierzy: "Jakże to ośmielacie się prosić Boga o wybaczenie, kiedy sami nie potraficie wybaczyć?" Tym sposobem jeńcy zostali uratowani i obdarzeni wolnością. W podziękowaniu za ten akt łaski d'Elbee został później przez rewolucjonistów rozstrzelany.

Apogeum swoich sukcesów powstanie wandejskie odniosło 18 czerwca 1793 roku, kiedy to powstańcom udało się zdobyć Angers, jedno z większych miast w zachodniej Francji. Stanęła wówczas przed nimi niepowtarzalna szansa marszu na Paryż i położenia kresu krwawej Rewolucji. Jednak powstańcza armia była armią chłopską i armią ochotniczą. W tym decydującym momencie zabrakło żelaznej dyscypliny (bo odwagi z pewnością nie brakowało), która by powstrzymała wandejskich chłopów przed udaniem się do swoich domów na żniwa. Sytuację tę wykorzystała armia Republiki, by pozbierać się po doznanych porażkach i przejść do kontrataku. Przewaga była po stronie rewolucyjnej Republiki, która rzuciła do walki z niezbyt dobrze uzbrojonymi wandejskimi chłopami swoje najlepsze oddziały. Wandejczycy wygrywali jeszcze bitwy, ale wojny już nie mogli wygrać. Ostatnim akordem była klęska Wielkiej Armii Katolickiej i Królewskiej (jak nazywali się powstańcy) 23 grudnia 1793 roku pod Savenay. W czasie walk zginęła większość dowódców. Bezbronna Wandea stanęła w obliczu zwycięskiej Republiki. Jeśli ktoś miał nadzieję, że Republika głosząca hasła "wolności, równości i braterstwa" odwzajemni rycerskość Wandejczyków, to uchwała najwyższej władzy rewolucyjnej Francji - Komitetu Ocalenia Publicznego - z 1 sierpnia 1793 rozwiała w tym względzie wszelkie wątpliwości. Komitet nakazał zniszczenie Wandei. Nie tylko jej mieszkańców, ale i bydła, roślinności, domostw, kościołów. Wszystkiego. Okrucieństwa popełniane w średniowieczu przez Mongołów Czyngis-chana bledną w porównaniu z tym, co pod koniec XVIII wieku Francuzi, omamieni rewolucyjną ideologią, uczynili innym Francuzom.

Rewolucjoniści zaplanowali ostateczne rozwiązanie kwestii wandejskiej. Zapowiedzią barbarzyństwa były słowa napisane przez republikańskiego generała Westermanna z pola bitwy pod Savenay do władz w Paryżu: "Obywatele republikanie, Wandea już nie istnieje! Dzięki naszej wolnej szabli umarła wraz ze swoimi kobietami i dziećmi. Skończyłem grzebać całe miasto w lasach i bagnach Savenay. Wykorzystując dane mi uprawnienia, dzieci rozdeptałem końmi i wymordowałem kobiety, aby nie mogły dalej płodzić bandytów. Nie żal mi ani jednego więźnia. Zniszczyłem wszystkich. Litość nie jest rewolucyjną sprawą!" Miał czym się chwalić "bohaterski" generał Westermann. Sam jednak przyznawał, że działał według nowej, rewolucyjnej moralności. Nie znała ona nie tylko kodeksu rycerskiego i wskazań płynących z Dekalogu i Ewangelii, ale odrzucała zwykłe poczucie przyzwoitości, odróżniające człowieka od zwierzęcia. Bo czyż człowiek mógł pisać słowa, które znajdujemy w oficjalnych raportach z Wandei, pisanych przez republikańskich generałów do władz Republiki w Paryżu: "Cały czas poluję. Każdego dnia moi myśliwi przynoszą mi co najmniej 10 głów bandytów, by mi sprawić przyjemność... ilość zwierzyny jednak się zmniejsza" albo: "Zabijamy ich dwa tysiące dziennie" lub na innym miejscu: "Wolę podcinać gardła, by oszczędzać naboje". Republikański generał Grignon po wymordowaniu koło Cerizay 300 bezbronnych ofiar, napisał z dumą do Paryża: "Paliłem i ścinałem głowy jak zwykle". Natomiast jego kolega, generał Huch, po wymordowaniu w miejscowości La Gaubrétiére 700 osób, pisał z żalem: "Było ich zbyt mało, by urządzić prawdziwą rzeź!"

Eksterminacja Wandei była akcją zaplanowaną i systematycznie realizowaną. Celem było unicestwienie całej populacji, a więc ludobójstwo. Dokonywały tego od 21 stycznia 1794 roku tzw. piekielne kolumny generała Turreau, czyli wojska Republiki podzielone na 20 kolumn, które koncentrycznym ruchem poruszały się w głąb Wandei niszcząc wszystko (dosłownie) po drodze. Rozkaz gen. Turreau nie zostawiał żadnych wątpliwości: "Obnoście wszystkich na ostrzach bagnetów. Wsie, zagrody, lasy, zagajniki, w ogóle wszystko, co może spłonąć, będzie wydane płomieniom". 6 lutego 1794 roku ten rozkaz został wsparty autorytetem rewolucyjnego parlamentu, Konwentu, który polecił generałowi: "Eksterminować bandytów co do jednego - oto twoje zadanie". Rozkazy władz rewolucyjnych były skrupulatnie wykonywane.

Skończyła się epopeja walczącej Wandei, rozpoczęła się epopeja Wandei męczeńskiej. O tym męczeństwie nie można i nie wolno zapomnieć. Nie można zapomnieć o 700 ofiarach z Loroux-Botterau, 1500 zamordowanych w Vezins i o wielu, wielu innych. Nie wolno zapomnieć o wydarzeniu, które miało miejsce 28 lutego 1794 roku, kiedy to wojska Republiki zajęły miasteczko Lucs-sur-Boulogne. Zaczęło się systematyczne mordowanie mieszkańców w ich domach. Reszta pozostałych przy życiu, głównie starcy, kobiety i dzieci chronią się do miejscowego kościoła. Republikańscy żołnierze wdarli się do środka masakrując bezbronnych. By zaoszczędzić na czasie, decydują się bombardować kościół z armat. Pod gruzami ginie wtedy 564 osoby, w tym 110 dzieci w wieku poniżej 7 lat! Najmłodsza ofiara, Luiza Minaud, miała zaledwie 15 dni. Nie do wiary, ale bezpośrednio po tej masakrze gen. Cordelier, dowódca rewolucyjnego komanda, napisał do Konwentu: "Dzień męczący, ale owocny". Taka była "rewolucyjna moralność", taki był "nowy człowiek". W 1794 roku (w czasie działań "kolumn piekielnych") wojska Republiki wymordowały w mieście Angers około 2 tysiące ludzi, w większości prostych chłopów (w tym również starców, kobiety i dzieci), których jedyną winą było to, że byli podejrzani o sprzyjanie stłumionemu powstaniu wandejskiemu. Republika jednak sądziła i skazywała ich na śmierć także za to, że po kryjomu uczestniczyli we mszach świętych odprawianych przez tzw. niezaprzysiężonych księży (czyli trwających w jedności z Następcą św. Piotra w Rzymie).

19 lutego 1984 roku Ojciec Święty Jan Paweł II beatyfikował 99 z tych męczenników z Angers. Wśród beatyfikowanych znalazło się 12 księży, 3 zakonników i aż 84 świeckich (w tym 80 kobiet). Jan Paweł II w swojej homilii z okazji tej beatyfikacji wyjaśnił na czym polegało ich męczeństwo. Słowa Ojca Świętego mają jednak zastosowanie do wszystkich męczenników krwawej Rewolucji Francuskiej: "Trwali mocno przy Kościele katolickim i rzymskim. Kapłani - oni odmówili złożenia przysięgi schizmatyckiej, nie chcieli porzucić swojego duszpasterskiego powołania. Świeccy - oni pozostali wierni swoim kapłanom w czasie mszy odprawianych przez nich, poprzez znaki swojej czci dla Maryi i świętych. Bez wątpienia, w kontekście wielkich napięć ideologicznych, politycznych i militarnych spoczęło na nich podejrzenie niewierności ojczyźnie, oskarżono ich o «sprzyjanie siłom kontrrewolucyjnym». Dzieje się tak w przypadku prawie wszystkich prześladowań, tych wczorajszych i tych dzisiejszych. Ale dla mężczyzn i kobiet, których imiona zostały przechowane - z pomiędzy wielu innych z pewnością równie zasłużonych - sądząc z tego, czym rzeczywiście żyli, co wyznawali na sądowych przesłuchaniach - nie ma żadnej wątpliwości co do ich determinacji, nawet pod groźbą utraty życia, pozostania wiernymi temu, czego wymagała od nich Wiara. Nie ma również wątpliwości co do motywu ich skazania: nienawiści wobec tej Wiary, którą ich sędziowie pogardliwie określali jako «fanatyzm»".

Pisząc o męczeństwie Wandei nie można nie wspomnieć o najbardziej może wstrząsającym aspekcie wandejskiej martyrologii i jednocześnie najbardziej odrażającym obrazie rewolucyjnej Republiki. Oto bowiem rewolucjoniści stwierdzili, że eksterminacja Wandei przez "kolumny piekielne" idzie zbyt powoli. Trzeba było, ich zdaniem, mordować więcej ludzi w krótszym czasie. Zbrodnia musi być efektywniejsza. Stary problem wszystkich totalitarystów. W XX wieku Eichmann głowił się, jak najlepiej skoordynować czasowo pociągi wiozące Żydów z całej Europy do obozu w Auschwitz. Podobne problemy miał Beria z "efektywnym" wykorzystaniem siły roboczej łagierników za kołem polarnym. Ich poprzednikiem, poprzednikiem wszystkich sowieckich politruków i hitlerowskich gauleiterów, był w XVIII wieku Jean Carrier, komisarz Republiki na Wandeę. W dokumentach z tamtego czasu zapisane są jego słowa, sumujące podejście Rewolucji do człowieka: "Uczynimy z Francji cmentarz, jeżeli nie odrodzi się na naszą modłę". Carrier nie skończył tylko na deklaracjach słownych. Był prawdziwym technologiem zbrodni, menadżerem ludobójstwa. Aby usprawnić i zwiększyć masowość zbrodni, zaproponował masowe wytrucie ludności wandejskiej: "Arszenik! Do studni, do żywności, wszędzie!" Zdecydował się w końcu na opracowanie własnego sposobu ludobójczej praktyki, tzw. noyade. Noyady polegały na umieszczaniu setek ludności cywilnej (kapłanów, kobiet, dzieci, starców) w barkach na Loarze. Barki były wcześniej celowo przedziurawione, a gdy wypłynęły na środek rzeki wyjmowano z nich tymczasowe zabezpieczenie, tak aby szybko zatonęły z ludźmi na pokładzie. Źródła historyczne (m.in. raporty samego Carriera) podają, że w przeciągu trzech miesięcy od 16 listopada 1793 do 13 lutego 1794 odbyły się 23 noyady. Dla zobrazowania ogromu zbrodni przytoczmy konkretne liczby: 23 grudnia 1793 roku utopiono w ten sposób 800 osób, dzień później (Wigilia) 300 osób, 25 grudnia - 200 osób, 27 grudnia - 400 osób, 5 stycznia 1794 - 400 osób, 17 i 18 stycznia - utopiono po 300 osób. Po jednej z noyade komisarz Carrier z dumą donosił do Paryża: "Wydarzenie, które już nie jest niczym nowym. Oto ostatniej nocy 53 księży zamkniętych na barce zostało zatopionych w rzece. Cóż za rewolucyjna rzeka z tej Loary!" Carrier wymyślił także tzw. małżeństwa republikańskie w Loarze. Ta barbarzyńska praktyka polegała na związywaniu razem nagich chłopców i dziewcząt i następnie wrzucania ich związanych do Loary, gdzie tonęli. Przypomnijmy, komisarz Carrier głosił hasła o "wolności, równości i braterstwie". Carriera i innych mu podobnych katów chowu Rewolucji odróżniła od sowieckich i hitlerowskich oprawców tylko niemożność korzystania z osiągnięć technicznych XX wieku. Gdyby bowiem mieli do swojej dyspozycji gaz Cyklon - B czy pistolet "Nagan", ich ludobójstwo szłoby w miliony. I tak jednak liczby są zastraszające. Ocenia się, że w ciągu półtora roku w Wandei zamordowano ok. 120 tys. osób, a więc 15% całej ludności tego rejonu.

Wolność, równość, braterstwo"? Czy trzeba pisać o tych wszystkich okrucieństwach? Czy trzeba ciągle wracać do przeszłości? Trzeba, bo nie wolno zapomnieć o tysiącach znanych z imienia i bezimiennych ofiar prostego ludu Wandei, który zapłacił ogromną cenę za trwanie przy Bogu i Kościele. Tak, męczeństwo Wandei to przede wszystkim historia męczeństwa zwyczajnych ludzi. Tak, jak męczeństwo siedemnastoletniej Marii Papin, wieśniaczki z Poitou. Gdy szła z koszykiem jedzenia dla wandejskich powstańców, natknęła się na oddział "kolumn piekielnych". Republikańscy żołnierze dopytywali się, gdzie podąża. Gdy ta zaprzeczyła jednak, że idzie do "bandytów", zagrozili jej rozstrzelaniem. Dziewczyna odpowiedziała na to: "Wolę raczej umrzeć niż zdradzić moich braci". "Puścimy cię wolno, gdy nas zaprowadzisz do tych łajdaków" - zachęcali żołnierze. "Nigdy" - odpowiedziała Maria. W chwilę po tym została przewrócona na ziemię, zgwałcona i przywiązana do drzewa. Następnie żołnierze cieli ją szablami. Podczas tych tortur dziewczyna modliła się, co jeszcze bardziej rozwścieczało jej katów. Gdy umarła, jej ciało zostało poćwiartowane. Ivan Gobry, jeden z francuskich historyków badających zbrodnie Rewolucji Francuskiej, napisał te piękne słowa:        

"Takich, jak Maria Papin, było wiele na zachodzie Francji.
Na szczęście dla honoru ludzkości.
Były one jak gwiazdy świecące w nocy,
jak nadzieja pośród ruin"


Grzegorz Kucharczyk

adalbertus.katowice.opoka.org.pl