Nie bez kozery mówi się: Boi się jak diabeł święconej wody. Znam wiele opowieści egzorcystów, które świadczą o niesamowitej mocy wody święconej.

– Proszę nacierać nadgarstek wodą święconą.
Taką terapię polecił pewnej kobiecie mężczyzna stosujący tzw. medycynę naturalną, rodem zresztą z Tybetu bodajże. Ów wyznawca jednej ze wschodnich religii przekonywał katoliczkę, że woda święcona ma zupełnie inny skład niż zwykła woda. Jak zapewniał, sam to zbadał w laboratorium. - Nie doceniacie tego, co macie – miał ponadto dodać.

Znam to zdarzenie z trzeciej ręki, szczegóły więc mogą być inne, ale woda święcona pozostaje tą samą wodą święconą. I oręż przy tym potężny, szczególnie w rękach egzorcystów. Nie bez kozery mówi się: Boi się jak diabeł święconej wody. Znam wiele opowieści egzorcystów, które świadczą o niesamowitej mocy wody święconej. Na przykład kilkanaście lat temu w jednym z łódzkich akademików jedna ze studentek została opętana przez złego ducha. Koleżanki, zaniepokojone zachowaniem „współspaczki”, wezwały księdza. Był to czerwiec, a więc sezon na truskawki. Któregoś dnia dziewczyny dorodne owoce spryskały wodą święconą i podały je opętanej. Po zjedzeniu pierwszej demon zaczął krzyczeć okropnym głosem, dochodziło do scen mrożących krew w żyłach. Jeden z księży opowiadał mi kiedyś o duszeniu go przez demona, który wszedł w drobnej postury dziewczynę. Ten ksiądz to naprawdę kawał chłopa. Mówi, że uratowała go tylko woda święcona. Po pokropieniu dziewczyna osunęła się na podłogę. Na tym koniec owych dramatycznych, ale prawdziwych historii. One jednak jakoś szczególnie mocno potrafią nas poruszyć i przekonać.

Woda święcona jest jednak na co dzień, a nie tylko na niedziele czy od wielkiego – kolędowego lub wielkosobotniego – dzwonu. Jest pod naszą ręką, kiedy wchodzimy do kościoła, na przykład. Wielu z nas przechodzi koło niej obojętnie albo rutynowo czyni znak krzyża, umoczywszy wcześniej palce w kropielnicy. Ja także – stwierdzam to z lekko wstydliwym rumieńcem na twarzy – należę do tych „wielu z nas”. Opowieść o Tybetańczyku polecającym obmywanie wodą święconą chorego nadgarstka bardzo mnie poruszyła. Szczególnie zdanie: „Nie doceniacie tego, co macie” sprowadziło wspomniany rumieniec na moje katolickie poliki. Ile raz zdarza się nam podchodzić do pokropień wyłącznie obyczajowo, rytualnie – a co tam, jeszcze jedno machnięcie kropidłem, jeszcze jeden nic nie znaczący obrzęd liturgiczny, wyłącznie tradycyjne pokropienie domu w czasie kolędy. Oczywiście przesadzić można i w drugą stronę, przypisując wodzie święconej moc czarodziejską bez żadnego odniesienia do wiary w Boga.

„Nie doceniacie tego, co macie” – czy długa jest lista tych niedocenianych przez nas prawdziwych skarbów Kościoła, po które przez wieki sięgali nasi wierzący przodkowie, a wobec których my dzisiaj przechodzimy czasami z przymrużeniem oka?

Wojtek Kułak SDB/bosko.pl