"W ostatnią sierpniową noc 1939 r. o. Klimuszce przyśnił się dziwny sen. Przed jego oczyma przesuwały się sceny bitew. Widział rozstrzeliwanych polskich żołnierzy i ludzi uwięzionych w obozach zagłady. Na koniec ukazał mu się zakrwawiony polski oficer i pokazał mu, jak wojska nazistowskie niszczą całą Europę. Ojciec Andrzej potraktował to jak senny koszmar, ale z każdym niemal dniem wojny przekonywał się, że jego sen spełnia się na jawie.

 

Z okupowanej Warszawy uciekł do klasztoru w Kaliszu. Tam jednak po pewnym czasie dopadło go gestapo. Został aresztowany. Po jakimś czasie zwolniono go, nakazano nie opuszczać miasta i pozostać do dyspozycji gestapo. Kiedy wyszedł z aresztu, poszedł prosto na dworzec i wsiadł do pierwszego lepszego pociągu, bez dokumentów i pieniędzy. W ten sposób udało mu się dotrzeć do Wierzbicy, w pobliżu Radomia. Tam postanowił zatrzymać się na kilka dni. Było lato 1940 r. Któregoś poranka do wsi wtargnął oddział Niemców z zamiarem ukarania mieszkańców za niedostarczony kontyngent drewna. Wszystkich mężczyzn - łącznie z o. Klimuszką - spędzono na rynek. Tam kolejno ich chłostano i kłuto bagnetami. Klimuszce, jako księdzu, kazano się temu przypatrywać. Na koniec hitlerowcy postanowili zrobić sobie widowisko: kazali franciszkaninowi pozować do zdjęć przy ofiarach. Gdy odmówił, zmuszano go, by biegał wokół rynku. Gdy i tego nie chciał zrobić, bito go, kopano i kłuto. To było dla niego doświadczenie graniczne, w dosłownym rozumieniu. Właśnie wtedy po raz pierwszy przekroczył granice swojej świadomości: „Świadomość doznanej krzywdy oraz widok wynaturzenia człowieka z trupią główką na czapce, cały ten splot wypadków wywołał w mojej jaźni silny wstrząs, który z kolei wyzwolił we mnie drzemiące nieznane siły psychiczne, poruszył jakiś mechanizm w ośrodkach mózgu, obudził nadświadomość, dzięki której zacząłem przenikać psychofizyczną strukturę człowieka. Zacząłem dostrzegać w pewnych momentach za niektórymi ludźmi ciągnący się jakby film ze scenami ich przeżyć i przeszłości. Czułem wyraźnie, że w mojej sferze psychicznej nastąpił jakiś przełom, zaistniało coś, i to coś nie jest anormalne, lecz raczej ponadnormalne" - pisał o tym wydarzeniu o. Klimuszko w swoich wspomnieniach.

 

Tuż po tym wydarzeniu o. Andrzej poczuł, że patrząc na fotografie, również widzi wypisany na nich życiorys człowieka. Postanowił spróbować swych sił. Prosił ludzi, by pokazywali mu swoje fotografie, i opowiadał im, co na nich widzi. Był ciekaw, czy odpowiada to rzeczywistości. Odczytywał z fotografii nie tylko przeszłość, ale też stan zdrowia, uzdolnienia, upodobania itp. Traktował to jak rodzaj rozrywki, ale rosnąca liczba odgadniętych ludzkich losów dawała mu coraz częściej do myślenia.

 

W tym czasie również kilkakrotnie udało mu się uniknąć śmierci dzięki pojawiającemu się przeczuciu, ostrzeżeniu przed niebezpieczeństwem. Budził się np. w środku nocy, wsiadał na rower i jechał przed siebie, by następnego dnia dowiedzieć się, że jacyś bandyci napadli na dom, w którym spał. Innym razem, tknięty podobnym przeczuciem, uciekał z jakiejś wioski, zaczepiał spotkanych ludzi i ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Uznano go jednak za wariata. Kilka dni później wszystkich mieszkańców wioski rozstrzelano" - pisze Marta Wielek.

 

Cały artykuł o o. Andrzeju Klimuszce

 

JW/List/Opoka.pl