„Anglia miała wybór pomiędzy wojną i hańbą. Wybrała hańbę, ale i tak będzie miała wojnę” – te słowa premiera Wielkiej Brytanii, Winstona Churchila, idealnie pasują do sytuacji Polski od przeszło miesiąca bezpardonowo atakowanej przez Żydów, podważających reputację naszego kraju łgarstwami tak podłymi, że nawet kłamstwa Josepha Goebbelsa wydają się przy nich niewinną igraszką.

Mimo oczywistości kłamstw Żydów oskarżających Polaków o nazizm trudno oprzeć się wrażeniu, że decydenci naszego kraju utkwili w pozycji klęczącej i nie potrafią od niej odejść, tłumacząc się bez końca - jakby było z czego - i przepraszając nieustannie - jakby było za co - zamiast twardo stać na stanowisku obrony faktów i - bez względu na wszystko - obrony prawdy. Ta hańbiąca postawa polegająca na nieustannym tłumaczeniu się z niepopełnionych win spointowana wyprawą na klęczkach polskiej delegacji do Izraela i tak nie zapobiegła „zimnej wojnie” i jest absolutnie przeciwskuteczna.

Widać to doskonale nie tylko z perspektywy Polonii amerykańskiej i kanadyjskiej, z którą po raz kolejny miałem przyjemność spotkać się kilkanaście dni temu, a która widziała antypolskie machinacje Żydów od lat (czasem z daleka widać lepiej), ale widać to dziś jasno także w kraju - tak jasno, że nie trzeba już jaśniej.

Przyjmowanie z pokorą kolejnych ciosów, tolerowanie kolejnych oszczerstw, pouczeń i „mądrości” vide Anna Azari, która właśnie „odkryła”, że łatwo w Polsce obudzić demony antysemityzmu, ale nie raczyła zauważyć, że budzą je właśnie łgarze do niej podobni (pytanie: co to pani robi jeszcze w Polsce i dlaczego dotąd nie została określona, jako persona non grata?!), to dla nas droga przez ocean upokorzeń, w dodatku prowadząca w otchłań przypominającą tę ze słynnego obrazu Pietera Breughla „Ślepcy”: każdy kolejny trzyma rękę na ramieniu poprzednika i tak idą jeden za drugim bez świadomości, że za chwilę wszyscy spadną w przepaść.

Tą przepaścią, w którą popychają nas tchórzliwi decydenci z prezydentem Andrzejem Duda na czele (widać dziś, jakim błędem było następcze skierowanie ustawy o IPN do Trybunału Konstytucyjnego), będzie pozostanie na następne pokolenia w pozycji klęczącej, z opinią kraju na niby, z którym nikt nie będzie się liczył, w dodatku pogardzanym narodem nazistów i zbrodniarzy, który bez końca będzie ponosił konsekwencje (wizerunkowe, ale także te finansowe) nie popełnionych win – i o ile ulegniemy naciskom, to już nas nie ma. 


Polacy, z którymi spotkałem się w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie (ponad tysiąc osób na czterech spotkaniach autorskich), a którzy od lat znacznie lepiej, niż rodacy w Polsce, widzieli żydowskie kłamstwa o Polsce i Polakach, mieli radę dla naszych decydentów, zawartą w dowcipie, którego clou sprowadza się do tego, że premier Morawiecki dzwoni do premiera Nataniahu proponując sposób na zakończenie kryzysu polsko – żydowskiego: rozwiązanie jest proste – mówi polski premier - wy przestaniecie o nas kłamać, a my przestaniemy mówić o was prawdę. 


Ale dalej, już na poważnie – bo sprawa jest śmiertelnie poważna – moi rozmówcy za Oceanem dodawali, jakie mają oczekiwania do osób rządzących krajem, a oczekiwania te sprowadzały się w zasadzie do jednego: choćby wyło piekło i szatani, bez względu na to, co przyniesie los – żadnych zmian w ustawie o IPN i żadnych ustępstw przed kłamcami i oszczercami. 


Czy jednak państwo, które wciąż jeszcze jest państwem na niby, stać na taką odwagę?

Wojciech Sumliński

mod/salon24.pl