"Jest takie powiedzenie, według którego człowiek, który zgadza się ze wszystkimi nie zasługuje na to, by ktokolwiek się z nim zgadzał. Abstrahując od oceny złożoności - absolutnie niełatwej - sytuacji, w jakiej znalazł się prezydent Polski Andrzej Duda i przy całym dla niego szacunku, w sprawie sporu o kształt polskiego sądownictwa postąpił właśnie, jak ów człowiek: wetując ustawy o SN i KRS i przyjmując ustawę o ustroju sądów powszechnych chciał zyskać zadowalając po trosze wszystkie strony sporu o polskie sądy, w efekcie nie zadowolił do końca nikogo" - pisze na łamach portalu Salon24.pl dziennikarz śledczy i publicysta, Wojciech Sumliński.

"Nie oznacza to, rzecz jasna, że w tej historii nie ma wygranych i przegranych i że obie strony sporu rozczarowane są w równym stopniu" - komentuje.

Zastanawiając się następnie, kto zyskał na prezydenckim wecie, Sumliński wyciąga smutne wnioski.

"Według informacji, jakie miałem z bliskiego otoczenia Jarosława Kaczyńskiego, zmiany w sądownictwie miały być pierwszym dużym kamieniem (m.in. obok zmiany Konstytucji), który uruchomi lawinę i w konsekwencji doprowadzi nie tylko do spointowania wielu kluczowych spraw przywracających Polakom najnowszą historię Polski w prawdzie (poprzez dokończenie najważniejszych spraw, jak np. w/w najgłośniejsza i zarazem najbardziej tajemnicza zbrodnia polityczna w PRL), ale też do prawnej oceny w duchu uczciwości i sprawiedliwości całej tej mafii państwowej: Bronisława Komorowskiego, Donalda Tuska, Pawła Grasia, Krzysztofa Bondaryka i dziesiątki innych łotrów podobnego autoramentu" - pisze autor.

"Dzisiejsze prezydenckie weto realizacji tych dążeń oczywiście nie przekreśla, ale z pewnością ich nie ułatwia i odsuwa w czasie" - stwierdza.

"Na dziś oczywiste jest jedno: Bronisław Komorowski et consortes - póki co - mogą spać spokojnie" - dodaje Sumliński.

mod/salon24.pl