To było wiosną 1999. Skontaktował się ze mną Aleksander Gawronik, którego poznałem przez wspólnego znajomego – nazywał się Drecki – i powiedział, że chce otworzyć strefę wolnocłową, że nam to będzie pasowało, bo skupimy w swoich rękach cały handel papierosami w Polsce. Sprawa mnie przerastała, więc poszedłem z tym do „Pershinga”, ale on już znał temat i był sceptyczny. Uważał, że Gawronik jest niewypłacalny i nic sensownego z tego nie będzie. A powiedział tak, bo tak powiedzieli mu ludzie z wywiadu, którzy też już znali temat. Trudno zresztą, żeby nie znali, skoro Gawronik był jednym z nich – odstawionym na bocznicę, to fakt, ale jednak jednym z nich.

Historia pewnego senatora
 
Spotykając się i rozmawiając z Gawronikiem na różne tematy, musiałem wiedzieć, kim jest ten człowiek. Poprosiłem, kogo trzeba, dostałem z wywiadu jego skrótowe dossier – wszystko ściśle tajne, rzecz jasna – i już wiedziałem, co chciałem wiedzieć. Okazało się, że rozmowę werbunkową i opracowanie w charakterze kandydata na informatora przeprowadzał z Gawronikiem młody oficer Krajowej Rezydentury Departamentu I MSW podporucznik Leszek Krause. Osoba Krausego vel Krawczyka, bo pod takim nazwiskiem legalizacyjnym występował pełniąc służbę w jednostce wywiadu w Poznaniu, okazała się później być znamienną w życiu Gawronika, a w tle pojawiała się także postać Gromosława Czempińskiego, który pracował przed laty z Gawronikiem w Wydziale Śledczym KW MO w Poznaniu. Tak czy inaczej, kiedy jechałem na spotkanie z Gawronikiem, wiedziałem o nim całkiem sporo. Wiedziałem na przykład, że już w marcu 1982 znalazł się w zainteresowaniu Rezydentury Krajowej Departamentu I MSW, chodziło oczywiście o ekspozyturę wywiadu z siedzibą w Poznaniu, czyli jednostkę prowadzącą pracę agenturalną w Niemczech. Wiedziałem, że w Republice Federalnej Niemiec nawiązał kontakty nie tylko z osobami pozostającymi w zainteresowaniu wywiadu cywilnego, ale także z grupą polskich uciekinierów zajmujących się przemytem. No i wiedziałem wreszcie, że w 1991 Bank Handlowo - Kredytowy powierzył Gawronikowi zarządzanie spółką Art-B, którą wcześniej kierowali Bagsik i Gąsiorowski.
 
Z Gawronikiem spotkałem się na stacji w Morach. Przedstawił niesamowite perspektywy. Zaopatrzony w zezwolenia i koncesje, a także opinie prawne profesora Modzelewskiego – na wielu papierach widniały ministerialne pieczątki – był przygotowany w wiedzę od byłego wicepremiera w rządzie Hanny Suchockiej, Henryka Goryszewskiego i wspomnianego właśnie profesora. Pointa była prosta: za kilka miesięcy zwiększy się podatek akcyzowy, więc jeśli nie wykorzystamy nadarzającej się okazji, będziemy durniami większymi niż słoń. Gawronik zapewnił, że jeśli uruchomimy firmę, tylko w pierwszym kwartale 1999 oddamy do Skarbu Państwa miliard nowych złotych podatku. Rozumiałem, że chodziło o zobrazowanie skali przedsięwzięcia. Plan zakładał otwarcie firmy, która miała zajmować się sprzedażą papierosów bez akcyzy w strefie wolnocłowej w Słubicach. W skład rady nadzorczej miały wchodzić po cztery osoby wytypowane przez nas i Gawronika. „Pershing” i ja mieliśmy włożyć w firmę po milionie dolarów - Gawronik dawał firmę i wiedzę. Firma nazywała się ItalmarCa. Gawronik obiecywał, że będą nas chronić żołnierze z jednostki GROM. Wiedziałem, że dobrze znał się z Petelickim. Zadzwoniłem do „Pershinga” z prośbą, by pożyczył Gawronikowi sto tysięcy marek, potrzebne na łapówki dla Modzelewskiego i Goryszewskiego. Obsługę prawną i podatkową mieli zapewnić właśnie Witold Modzelewski i Henryk Goryszewski, poseł AWS, którzy mieli otrzymać udziały. Prezesem miał być człowiek od Gawronika, wspomniany Leszek Krause, a wiceprezesem człowiek od nas, psycholog z aresztu śledczego w Białołęce, Waldemar Wagner, z którym zaprzyjaźniłem się podczas odsiadki.
 
Machina ruszyła z miejsca.
Sami swoi
 
Nowy zarząd spółki – wprowadzony przez Gawronika, czyli Krause i Wagner – wziął kolejny kredyt, tym razem na „własną” działalność. W Kredyt Banku otworzono linię kredytową na dwadzieścia cztery miliony zł, z czego ItalmarCa w dwóch transzach zdążyła „wziąć” siedem milionów. Wszystko zostało ustalone i przygotowane: na „pokładzie” niedawny wicepremier, wpływowy profesor, wywiad reprezentowany przez generała Petelickiego i jego przyjaciela, generała Czempińskiego w tle, koncesje przyznane, kredyty otrzymane, w perspektywie miliardy – i wtedy przyszła wiadomość: „wszystko odwołane”. I tyle. Żadnego wyjaśnienia. Sądziliśmy, że to pomyłka. Kto rezygnuje z miliardów, gdy są w zasięgu ręki? Ale to nie była pomyłka.
 
Pojechaliśmy do Agencji Mienia Wojskowego, gdzie było „centrum decyzyjne” takich operacji, ale nikt nie chciał z nami rozmawiać. To nie miało najmniejszego sensu i nikt nie rozumiał, co się dzieje. „Starzy” się wściekli, „Pershing” zapowiedział, że to koniec współpracy z tym całym „wojskiem” i gdy już zaczęło się robić naprawdę nerwowo, „oni” – kimkolwiek są – nagle zareagowali. Zaczęło się od serii aresztowań i czarnego PR-u, a niedługo potem, dokładnie 5 grudnia 1999, zastrzelony został „Pershing”. Trzy tygodnie później zostałem aresztowany i było pozamiatane: „Pershing” w piachu, ja w więzieniu, „pułkownicy” wycofali poparcie, Goryszewski, Modzelewski, Czempiński i Petelicki w totalnej panice, firma w rozsypce – koniec wszystkiego. Żeby zrozumieć, o czym mówimy, trzeba pamiętać, kim wtedy byli ci ludzie. Generał, Petelicki, który odszedł z GROM-u, to szara eminencja salonów. Miał świetne kontakty po prawej i lewej stronie sceny politycznej, poparcie „pułkowników”, wiedzę z czasów, gdy pracował w wywiadzie, przyjaźń Leszka Millera, Donalda Tuska, ważnych ludzi z WSI, generałów Tadeusza Rusaka i Marka Dukaczewskiego. To samo Czempiński, który miał doradzać w ItalmarCe. Po przejściu w stan spoczynku w kwietniu 1996 założył firmę Doradztwo GC. Zasiadał w radach nadzorczych ponad dwudziestu spółek, między innymi zakładów lotniczych w Mielcu, PLL LOT i BRE Banku. Tacy jak oni i ci którzy za nimi stali, wtedy, mogli naprawdę wiele. A jednak gdy przyszło co do czego, wszyscy ci ważni ludzie okazali się za mali i w tle pojawiło się proste pytanie: dlaczego?
 
Tropami Pro Civili
 
Przez cały pobyt w więzieniu i później, już na wolności, zastanawiałem się, co się mogło stać. Odpowiedzi szukałem wszędzie, ale przez długi czas jej nie znalazłem. Żadna z osób, z którymi rozmawiałem, jej nie znalazła. Wszyscy byli przestraszeni. I gdy już dałem sobie spokój, uznając, że są rzeczy niepoznawalne, bariery nie do przebycia, zadzwonił kontakt „starych” z wywiadu, z Wiednia. Dopiero tam, na miejscu, dowiedziałem się, co się wtedy wydarzyło. Okazało się, że w taki czy inny sposób popsuliśmy komuś szyki – komuś ważnemu, na samej górze tego śmietnika, komu bardzo nie podobało się to, co robimy. Zadzwonił telefon, z tego samego źródła na Wschodzie, do którego via Cypr transferowano pieniądze z Pro Civili. Przesłanie było jasne: „koniec z tym pomysłem”. Wystarczył jeden telefon, by plany bardzo ważnych ludzi, z dostępem do jeszcze ważniejszych – tak naprawdę najważniejszych w tym kraju - i perspektywą wielomiliardowego szwindlu w tle, rozsypały się jak proch pod dotknięciem. Zaczęła do mnie docierać prawda, która była na wyciągnięcie ręki, ale której nie dostrzegałem, choć w głębi duszy jej się domyślałem: że to nie w Agencji Mienia Wojskowego czy wcześniej w hotelu Marriott było centrum decyzyjne. Dopiero w tym momencie zrozumiałem przerażenie Kubiaka, gdy do Bataxu przyszedł z bronią Oleg Biały, rozmowy „starych pruszkowskich” o „pułkownikach”, wezwaniach na konsultacje, nienaruszalną pozycję Igora Kopylowa z Pro Civili, któremu szef MON, późniejszy prezydent, Bronisław Komorowski, dał zgodę do zapoznawania się z pracami badawczymi i tajemnicami państwowymi na Wojskowej Akademii Technicznej. Zrozumiałem, w czym uczestniczę, jak niewiele znaczę w tej układance, jak niewiele znaczą inni i z czym naprawdę mamy do czynienia. I wtedy dopiero naprawdę się przestraszyłem. Nie na żarty.”
Cdn.

(Fragment książki Wojciecha Sumlińskiego, Tomasza Budzyńskiego i Jarosława Sokołowskiego pseudonim „MASA” pt. „To tylko mafia”.)

sumlinski.pl