„To było na początku lat 90., kiedy razem z Kiełbińskim ochranialiśmy Wojciecha Paradowskiego. Kubiak i Paradowski znali się dobrze, zresztą to były czasy, gdy wszyscy w Warszawie, mający pieniądze, znali się dobrze. Balowali w Marriotcie i popisywali się pieniędzmi, jak szczeniaki, grając w kasynie. Ci ludzie w białych skarpetkach i czerwonych garniturach, stanowili widok, który trudno zapomnieć.

TAJEMNICA HOTELU MARRIOTT
- Interesy z Wiktorem Kubiakiem robił Paradowski i to on głównie się z nim kontaktował. Ale nie odstępowaliśmy Paradowskiego i byliśmy przy dużej części rozmów. Później, gdy zorganizowaliśmy w Katowicach „Zielone bingo”, Wiktor dołączył do nas na stałe. Bezpośrednie kontakty stały się jeszcze bardziej systematyczne.
- Często spotykaliście się w jego biurze?
- Często. Przez pewien czas codziennie. Systematycznie spotykaliśmy się też w lobby i hotelowej restauracji.
- Czy Paradowski mówił, na czym Kubiak dorobił się majątku?
- Dla nas nie było to tajemnicą. Wiedzieliśmy, że chodził w wywiadzie i że jest pod ochroną „zielonych”. Wiedzieliśmy też, że inkasuje prowizje z różnych przedsięwzięć, na przykład od Amerykanów i LOT za uruchomienie w Marriotcie pierwszego legalnego kasyna w Polsce. Koło Wiktora zawsze kręcili się „dziwni” ludzie.
- „Dziwni”?
– Wiktor niechętnie o tym mówił, Paradowski zresztą też, a my nie dopytywaliśmy. Ale przebywając z nimi stale siłą rzeczy wiedzieliśmy to i owo. Na przykład, że to ludzie z WSI.
- Wtedy jeszcze nie było Wojskowych Służb Informacyjnych – była Wojskowa Służba Wewnętrzna.
– Jak zwał, tak zwał. Mówię o ludziach wywiadu wojskowego, którzy wszystkich znali i wszystko mogli. Przychodzili do Kubiaka codziennie, oglądaliśmy ich sobie dokładnie w sekretariacie, a oni oglądali nas. Niekiedy zamieniliśmy parę zdań, taka gadka szmatka, o wszystkim i o niczym. Parę razy pojawiły się jednak konkrety i to bez pośrednictwa „starych”. Na przykład w kwestii przemówienia komuś do rozsądku – ale z pewnych względów nie chcę tego rozwijać.
Kubiak nie krył się ze znajomością z Żemkiem. Widywałem go z Wiktorem dziesiątki razy, w biurze, na lunchach w Marriotcie. Żemek też chodził w wojskowym wywiadzie i to też nie było dla nas tajemnicą. Razem ukręcali duże pieniądze, przy których to, co nam wpadało z haraczy, „tirów”, prostytutek, czy narkotyków, to drobne. W tamtym czasie imponowało nam, że trzymamy z takimi ludźmi. Było poczucie przynależności do kasty rządzącej, najwyższe kręgi. Mieli haki na wszystkich i trzęśli tym całym bagnem. „Starzy” pracowali pod ich dyktando, a oni wyświadczali przysługi.
- Przysługi?
- Tak, przysługi. Na przykład, gdy trzeba było uzyskać wielomilionową dotację, wyprać pieniądze, zrobić w mediach trochę propagandy, coś lub kogoś wykreować albo napiętnować, wyciągnąć z aresztu, załatwić świadectwo lekarskie, immunitet albo korzystny wyrok. Robili takie rzeczy setki razy i byli w tym naprawdę świetni. Przez długi czas, właściwie do końca lat 90. wszystko szło dobrze. Później bywało z tym różnie - ale gdy zależało im naprawdę, nie było problemu także później.
- Wiedzieliście, na co Kubiak i Żemek przeznaczają te „gigantyczne pieniądze”, które ukręcali?
– Kubiak wspominał że „pułkownicy” – nie chodziło o rangę, tak w swoim żargonie nazywaliśmy tych z wywiadu i kontrwywiadu wojskowego - a było to już po „Okrągłym Stole” szykują zmiany polityczne. Planowali uruchomić finansowanie kilku partii i przedsięwzięcia medialne. Mówili o telewizji i gazecie, ale szczegółów nie znam. Pamiętam za to dokładnie, że jeden z tych gigantycznych kredytów pozyskany przez „Batax” z Banku Handlowego miał być niespłacony. Planowano, że kilka miesięcy po jego pozyskaniu firma Kubiaka zbankrutuje, a bank wpisze zobowiązanie w straty. Chodziło o kilkanaście milionów dolarów.
– Czy to były jedyne kontakty biznesowe Kubiaka i Żemka, o których wtedy wiedziałeś?
- Nie. Wcześniej przecież był FOZZ. Koło Żemka kręciło się wiele osób, nie tylko Kubiak i Paradowski. Biznesmeni, politycy, wojskowi. Kubiak miał głowę do interesów, ale musiał dzielić się z wojskowymi, utrzymywać zgraję polityków. Paradowski dostał świra na punkcie inwestycji w nieruchomości, a pieniądze z nieruchomości tak szybko się nie zwracają. Pieniędzy mieli multum, ale im cały czas było mało. I na to wszystko nakłada się historia z FOZZ. To było autentycznie groźne i mogło pogrzebać wszystko.
- I dlatego zginął Falzmann?
- Oczywiście.
- Nie poskąpisz nam szczegółów?

NIETYKALNI
- Widywaliśmy się wtedy z Wiktorem codziennie. Falzmann był typem bystrzaka. Jeden z tych, co to jak złapią trop, to już nie odpuszczą. Nie musze tłumaczyć, jakie zamieszanie powstało w kuluarach władzy, gdy zaczął szumieć o tych przekrętach w FOZZ. Przecież za tym numerem stali nietykalni, z wywiadu. Falzmann nie wiedział, na co się porywa. Może liczył, że poruszy pierwszy kamień? Jeśli tak, to był naiwny, ale jedno trzeba mu przyznać: miał więcej jaj, niż na fermie niosek. Koniec końców uzyskał tyle, że wiele osób się wkurzyło. Pamiętam, co wtedy mówił Kubiak, Paradowski, ale też wszyscy pozostali, „pułkownicy”: „rozwiążmy to jakoś” i takie tam. Urywane zdania, niedopowiedzenia, ale przecież było oczywiste, o czym mówią. Pojedyncze tryby, dopiero połączone w całość pokazują, jak działa mechanizm. Ale w tamtym czasie nie widziałem zainteresowanych, żeby je łączyć. Dlatego jak później przeczytałem o jego zawale, zrozumiałem, że preparują tę historię. Zastanawiałem się nawet, dlaczego nie rozwiązali tego inaczej, jak wiele razy wcześniej czy później. Śmierć takiego ważniaka, stojącego na świeczniku, w dodatku w takim kontekście, zawsze wzbudza uwagę. Skompromitować, oskarżyć, postawić przed sądem, zamknąć w więzieniu, w którym może potem się powiesi – tak to działało. Zniszczyć reputację, odebrać wiarygodność, a dopiero na końcu życie pozorując samobójstwo – wszystko w takiej kolejności, to rozumiem. Ale „zawał serca”? Smród kłamstwa czułem na odległość. Najwyraźniej musieli dojść do wniosku, że nie ma innego wyjścia. Gdy jednak zapadła decyzja, to już nie mógł ujść z życiem. Nic w tej sprawie nie zostawiono przypadkowi. Pamiętam, że Kubiak z Paradowskim śmiali się później, że wszyscy kupili ten „zawał” i że w sumie nawet „zgrabnie” to wyszło. Jeśli idzie o mnie, to o nic nie dopytywałem i nic nie chciałem wiedzieć, bo mówiąc szczerze balem się tej sprawy. Później też nie pytałem o śmierć Dębskiego, Sekuły, czy Sutora, dyrektora z banku od Pro Civili. Niektóre prawdy są zbyt prawdziwe, by o nie pytać i czasami lepiej nie wiedzieć. Ale jedno na swój prywatny użytek wiedziałem na pewno: śledztwa we wszystkich tych sprawach i dziesiątkach innych były fikcją. Bo za każdą z tych spraw kryło się coś więcej. Pomówimy o tym później.
- Powiesz nam coś jeszcze? Teraz. - Co chcecie wiedzieć?
- To pismo, które nam dałeś…
- Słucham?
- Było też o politykach.
- Tusk i reszta. Mieli ambitne plany. I całkiem realne.

DOŻYWOCIE
- Kubiak z Paradowskim mówili, że mieli wsparcie finansowe z Niemiec, ale to nie wystarczało do przejęcia władzy – a do tego przecież sprowadzały się ich zamiary. Na realizację byli jednak za mali, nie mieli wystarczających pieniędzy, a bez nich mogli co najwyżej rozbłysnąć jasnym, lecz krótkotrwałym płomieniem i dobrze o tym wiedzieli. Dlatego w 1989 pojawili się u Wiktora – by przekonać do swojej wizji ludzi, którzy planowali dziesięć ruchów naprzód. Kubiak i ci z WSI rozumieli dobrze, że to szansa także dla nich. „Zieloni” mieli pieniądze i haki na tysiące osób, ale i tak planowali oddolną budowę nowej partii politycznej, może nawet nie jednej, a kilku. Pojawienie się w Marriotcie młodych liberałów z Gdańska, którzy mieli polityczną wizję, ale nie mieli nic ponadto – siedziby w Warszawie, infrastruktury w terenie, czy nawet samochodów - i nie byli przygotowani do walki o swoją wizję, było „pułkownikom” na rękę. Co ciekawe, liberałom nie przeszkadzała ani przeszłość Wiktora, ani przeszłość jego mocodawców. Mówiąc krótko - każdy w tym gronie wiedział, kto jest kto i od kogo, a także z jakich źródeł pochodzą pieniądze, o których mówili. Przy akceptacji „pułkowników” Wiktor zapewnił im wszystko, co trzeba. Na początek biuro ogólnokrajowe w siedzibie „ Bataxu” w Marriotcie, do tego samochody i nieformalną „linię kredytową”, najlepsze trunki, cygara - to był dla nich nowy, nieznany świat, bo przecież niedługo wcześniej ci ludzie malowali kominy w stoczniach.
– Kto najczęściej bywał w biurze Kubiaka w Marriotcie?
– Donald Tusk, Janusz Lewandowski, Jan Krzysztof Bielecki, Paweł Piskorski, cała późniejsza polityczna elita. Był to w 1989, a już w styczniu 1991 prezydent Wałęsa powołał rząd Bieleckiego. Bez pieniędzy Kubiaka i „pułkowników” nie byłoby ani tego rządu, ani spektakularnych karier większości z tych polityków. To z jednej strony pieniądze od Niemców, ale też pieniądze Kubiaka i wywiadu wojskowego pozwoliły na wykreowanie całego ugrupowania, tego sztucznego politycznego establishmentu, który wywierał decydujący wpływ na polską politykę przez następnych kilkadziesiąt lat. To „pułkownicy” i Wiktor wyciągnęli ich z politycznego niebytu czy co najmniej z marginesu i stali się fundamentem powstania Kongresu Liberalno Demokratycznego, z którego potem powstała Unia Wolności i dalej Platforma Obywatelska. We wszystkich przypadkach to byli ci sami ludzie. To są fakty. Oczywiście w tej rzeczywistości nie było sentymentów, obowiązywała zasada przysługa za przysługę. Wiktor bardzo szybko wystawił rachunek swoim podopiecznym. Kiedy ministrem do spraw przekształceń własnościowych został Janusz Lewandowski, musiał powołać swojego niedawnego promotora na stanowisko doradcy do spraw prywatyzacji. Kubiak i przede wszystkim „pułkownicy” zdyskontowali tę nominację na wszelkie możliwe sposoby. Słyszałem od Paradowskiego, że zrobili na tym wiele świetnych interesów. Z wyprzedzeniem poznawali plany prywatyzacyjne i szereg innych tajemnic, a taka wiedza miała konkretny wymiar finansowy. Nie byle jaki wymiar.
- Mówisz w czasie przeszłym? Przecież z takich układów nigdy się nie wychodzi. To dożywocie.
- Fakt. Koniec końców Kubiak źle skończył. Słyszałem, że powstał jakiś problem w rozliczeniach z „pułkownikami” i w efekcie stracił parasol ochronny, bez którego błyskawicznie popadł w problemy z prokuraturą. Dalej to już równia pochyła. Po klęsce „Metra” na Broadwayu zadłużył się u „Pershinga” i Baksika, ale próbował jeszcze odbić się od dna przy „Zielonym Bingo”. Prosili go o to koledzy z KLD, którzy po krótkim okresie pierwszej prosperity w kolejnej kadencji nie dostali się do Sejmu. Na chwilę trafili do „zamrażarki” i znów potrzebowali pieniędzy. By temu sprostać nie mając zaplecza „pułkowników”, Kubiak wszedł w układ finansowy z Pokorskim. Gdy upadł projekt „Zielone Bingo” i Pokorski uciekł do Stanów Zjednoczonych, przestałem utrzymywać kontakty z Kubiakiem. Zwyczajnie nie było już po co".

(Fragment książki "To tylko mafia" Wojciecha Sumlińskiego, Tomasza Budzyńskiego i Jarosława Sokołowskiego pseudonim „Masa” – premiera 13 04 18, godź..19 00 Kino Wisła w Warszawie. Informacja: sumlinski.pl)

CDN.

sumlinski.pl

Opublikowano: 12.04.2018 08:01.