Dlatego prezydent Lublina, który przekazał środki na marsz, został potępiony i uznany za człowieka, którego wyborcy PO muszą zapamiętać, a małżonkowie z dziećmi, którzy przyszli na marsz uznani za „prawicowych radykałów”. „Tak oto lekką ręką za pieniądze podatnika grupa prawicowych radykałów wykrzykiwała szkodliwe hasła całkowitego zakazu sztucznego zapłodnienia - metody, dzięki której tysiące par mogą się doczekać upragnionego potomstwa. Nie rozumiem też, co wspólnego z kulturą i sztuką ma zmuszanie kobiet, by rodziły nawet wtedy, gdy grozi im śmierć czy gdy płód jest śmiertelnie uszkodzony. A może dla urzędników częścią sztuki są drastyczne, zmanipulowane filmy kolportowane przez działaczy pro-life, na których aborcja przedstawiana jest właściwie jak rzeź niemowląt?” - pytała Wiśniewska.

Nie zabrakło także obrażania prolajferów i uznania, że pochody komunistyczne były bardziej odpowiednim miejscem dla dzieci, niż Marsze dla Życia i Rodziny. „Ośmielam się zresztą sądzić, że PRL-owskie pochody były imprezami znacznie bardziej odpowiednimi dla dzieci niż demonstracje pro-life, na których karnie stawiają się ONR-owcy ze swoimi bon motami w rodzaju "Zakaz pedałowania", które to ich zdaniem mają bardzo wiele wspólnego z tzw. obroną życia)” - pisała Wiśniewska.

Można by oczywiście polemizować z Wiśniewską, przekonywać ją, że aborcja jest rzezią dzieci, ale w zasadzie nie ma powodów. Tekst dziennikarski „GW” to nie dziennikarstwo, ale zwyczajna próba szantażowania polityków, którzy mają z niego zapamiętać jedno, że gdy dają pieniądze na promowanie zboczeń i dewiacji, to wówczas są dobrzy, ale gdyby – nie daj Boże – zdecydowali się popierać rodzinę, to wówczas muszą się liczyć z odpowiednio srogim potępieniem. A i tak powinni się cieszyć, że nie zostali uznani za faszystów...

Tomasz P. Terlikowski