Damian Świerczewski, Fronda.pl: 11 lipca Polacy oddają cześć pomordowanym przez Ukraińców Polakom na Wołyniu, gdzie łącznie zginęło 100 tysięcy osób. Tej ogromnej krzywdy zadanej Narodowi Polskiemu nie sposób zapomnieć, jednak musimy współpracować z Ukrainą – to nasi najbliżsi sąsiedzi, na dodatek skonfliktowani z Rosją. Jak ten dialog powinien wyglądać?

Witold Jurasz: Przede wszystkim my przez lata Ukraińców przyzwyczailiśmy do tego, że jesteśmy gotowi wszelkie problemy historyczne zamiatać pod dywan. Okazało się jednak, że to, co wydawało się być skutecznie zepchnięte na dalszy plan, wróciło ze zdwojoną mocą – tak zresztą zazwyczaj jest z tematami, które są spychane na margines, pomijane, że one zawsze wracają i potem zatruwają rzeczywistość w jeszcze większym stopniu niż zatruwałyby, gdyby zawczasu się nimi zająć. W wypadku Wołynia ta metoda dała fatalne skutki. Inna sprawa, że wydaje mi się, że Polska tak a nie inaczej podchodziła do tego tematu nie tylko z racji relacji z Ukrainą, ale również dlatego, że Wołyń, w przeciwieństwie do np. Powstania Warszawskiego, był w głównej mierze chłopską tragedią i to się w jakiś mierze nałożyło na to, że nasz pamięć była kształtowana raczej przez inteligencję, która po prostu nie była przywiązana do pamięci o rzezi wołyńskiej, tak jak była przywiązana do kultu Powstania.

Co zatem powinna robić Polska, aby problemy historyczne z Ukrainą rozwiązywać?

Pamiętać musimy przede wszystkim, że alternatywą dla milczenia nie jest krzyczenie, ale mówienie. Problem polega na tym, że Polska przeszła z jednej skrajności w drugą, co jest niestety naszą słabością w tej sprawie, bo i po naszej stronie nie brak oznak braku szacunku dla wrażliwości ukraińskiej, przy czym mówię tu o innych sprawach niż Wołyń, bo ws. Wołynia próby stawiana jakiegokolwiek znaku równości są manipulacją. Niestety takich słabości po naszej stronie jest więcej.

To znaczy?

Jesteśmy tak skonfliktowani wewnętrznie, że strona ukraińska musi zadawać sobie pytanie, czy warto się w tej trudnej dla nich sprawie w ogóle układać ze stroną polską. Mogą przecież dojść do wniosku, że lepiej będzie przeczekać rządy PIS-u i mieć nadzieję, że nowy rząd wróci do „starych, dobrych czasów” jeśli chodzi o stosunki z Ukrainą. Na tym polega obecny problem w całej, nie tylko ukraińskiej, polityce zagranicznej – przy braku minimalnego kompromisu wewnętrznego w polityce zagranicznej, gdzie wszyscy się nawzajem nienawidzą, skuteczne prowadzenie polityki zagranicznej staje się po prostu niemożliwe.

Po stronie ukraińskiej oczywiście mamy do czynienia ze skandalicznymi i prowokacyjnymi działaniami, np. takimi jak nazywanie ulic w cześć zbrodniarza jakim był Roman Szuchewycz z jednej strony, ale też z drugiej – nie możemy nie dostrzegać ogromnej dawki życzliwości dla Polski ze strony Ukraińców jako narodu.

Jak to rozumieć?

W wymiarze relacji międzyludzkich po jednej i drugiej stronie, jeśli wierzyć sondażom, spór o historię wydaje się być bez znaczenia. To niewątpliwie pozytywny sygnał. Trudno jednak nie zauważyć, że po obu stronach granicy jest również wiele osób, które chciałyby doprowadzić do wzrostu napięcia. To bardzo niepokojące zjawisko. Pamiętajmy jednak, że zawsze łatwiej jest naprawiać coś, co jest od nas zależne. Z tego też względu zajmujmy się raczej prowokatorami po naszej stronie granicy, a nie tymi po stronie ukraińskiej, choć na nich oczywiście musimy Kijowowi zwracać uwagę. Ale zacznijmy od własnego podwórka - powinniśmy przyjrzeć się w Polsce części środowisk, które mylą pamięć o Wołyniu ze wspieraniem Rosji. To dwie zupełnie różne sprawy. Niestety, część skrajnej prawicy i środowisk kresowych nie rozróżnia tych dwóch spraw. Reasumując: sądzę, że na tym etapie nie możemy już udawać, że nie ma problemu i ponownie zamiatać go pod dywan. Musimy podejmować konkretne kroki, ale też unikać takiego stawiania sprawy, które jedynie usztywni stanowisko strony ukraińskiej. Chodzi koniec końców nie o to by im narzucić naszą pamięć (bo tego się nie da zrobić), ale o to, by oni zechcieli ją przyjąć sami z siebie.

12 VII 2017