"Zawsze szanujący siłę i charakter Rosjanie z większą atencją (choć oczywiście połączoną z żywiołową niechęcią) mówili o prezydencie Polski, niż Francji. Rosyjscy dyplomaci nie kryli, że inicjatywa dyplomatyczna prezydenta RP zmieniła dynamikę sytuacji i spowodowała zmianę już ustalonego porozumienia" - pisze Witold Jurasz, wspominając wydarzenia z sierpnia 2008 rokuw Gruzji.

"Paradoksem historii jest to, że z większym szacunkiem mówiono o Lechu Kaczyńskim w Moskwie, niż w Warszawie. W Warszawie skupiano się na tym, że Lech Kaczyński chciał zmusić pilota do lądowania w Tibilisi, a nie w sąsiednim Azerbejdżanie. Krytycy prezydenta mają formalnie rację, a i odpowiadający za życie prezydenta (i czterech innych przywódców) pilot miał rację odmawiając lotu do stolicy Gruzji, skoro przestrzeń powietrzną nad Gruzją kontrolowała Rosja" - czytamy w artykule.

"W Polsce prezydenta Kaczyńskiego atakowało nie stronnictwo moskiewskie, ale ci, którzy uważali, że Polska nie może mieć innego zdania niż Paryż czy Berlin. Nawet jak Paryż jest zdania, że niepodległość i granice krajów, o ktorych premier Neville Chamberlain, powiedziałby, że "leżą daleko i nic o nich nie wiemy" nie mają fundamentalnego znaczenia. Zainicjowany przez Lecha Kaczyńskiego i - o czym wielu nie wie lub chce zapomnieć - soordynowany z administracją amerykańską wyjazd oznaczał oczywiście otwarty konflikt z prezydentem Sarkozym, ale wbrew temu, co mówiono nie oznaczał załamania żadnego "europejskiego consensusu", bo takowego Paryż nigdy nie próbował nawet wypracować, a Francja uzurpowała sobie prawa, których nigdy z racji sprawowania prezydencji w UE nie miała" - pisze Jurasz.

Prezes Ośrodka Analiz Strategicznych jednoznacznie określił, że krytykowany wówczas Lech Kaczyński nie popełnił żadnego politycznego błędu, a wręcz przeciwnie podjął historyczną decyzję, która odmieniła losy Gruzji i Europy.

"Dzisiaj, po 10 latach, widać że prezydent Kaczyński nie mylił się ani w tym, co wówczas zrobił, ani w swych przewidywaniach, że następna będzie Ukraina. W ciągu tych 10 lat Polska stała się krajem, w którym nienawiść i pogarda dla przeciwnika politycznego stały się normą. Język, którym posługuje się władza jest skandaliczny i nawet jeśli i po drugiej stronie zdarzają się słowa niegodne, to trudno dziś nie przypisać PiS większej winy za stan polskiej debaty publicznej.

10 lat temu jednak niektórzy w Polsce nie dostrzegli wielkości prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a inni dworowali sobie z niego tak, że nawet Rosjanie zachowywali się doń z większą atencją. 10 lat i wojna na Ukrainie to dostatecznie dużo czasu, by zdobyć się na przeprosiny. Warto chociażby dlatego, że ktoś w Polsce musi zacząć robić to jako pierwszy." - podsumował prezes Ośrodka Analiz Strategicznych.

mor/onet.pl/Fronda.pl