Donald Tusk zrobił prawicy świństwo. Ogólnie ten Donald jest straszny. Miał się stawić na przesłuchaniu jak potulne cielę i dać się rozjechać w sprawie, która jest na pierwszy rzut oka dęta, a się nie dał. Nie cielę to a prawdziwy prosiak. Gdy słyszę red. Lisickiego, który stwierdza w TVP Info, że „przyjazd (Donalda Tuska – przypis WJ) na przesłuchanie jest angażowaniem się w bieżąca politykę i służy Tuskowi do budowania pozycji w kraju” oraz, że „mamy do czynienia z akcją polityczną zorganizowaną przez Donalda Tuska i jego zwolenników” to zasugerowałbym panu redaktorowi dwie rzeczy: żeby po pierwsze nie zapominał, że D. Tusk nie przyjechałby jakby go nie wezwano (serio – tu Panie Redaktorze występuje tzw. związek przyczynowo – skutkowy), a po drugie, że fakt, iż zwolennicy Donalda Tuska, w przeciwieństwie do prawej strony (nie licząc krótkich okresów, które jednak szybko mijają) nie szukają definicji PR w słowniku wyrazów obcych to problem formacji Pana redaktora, a nie „zwolenników D. Tuska”. Ja rozumiem, że polska prawica cierpi na chroniczny zespół waszczyzmu, polegający na tym, że ogłasza zwycięstwa zawsze, gdy akurat koncertowo przegrywa, ale żeby oczekiwać tego samego od drugiej strony to już jednak przesada. To, że Donald Tusk i jego „zwolennicy” mieli być cielętami, to jeszcze nie powód, by samemu być osłami.

W sprawie, w której do Polski został wezwany D. Tuska kluczowe jest jednak coś innego. To mianowicie, że sprawy nie ma. Robienie bowiem afery z faktu współpracy z – owszem – wrogimi nam służbami specjalnymi świadczy, że służbami zaczęli zajmować się ludzie niepoważni. Służby współpracują bowiem zawsze, czy to w sprawach terroryzmu, narkotyków, czy też po to, by – gdy zachodzi taka potrzeba – wymieniać zatrzymanych agentów (no chyba, że się postępuje jak polskie służby, które boją się dokonywać wymian, w efekcie czego potem nasi ludzie też siedzą, a i zawerbować jest trudno, bo ryzyko większe).

Skoro już o współpracy służb mowa to warto wspomnieć, że przez lata w ambasadzie RP w Moskwie pracowali oficerowie Agencji Wywiadu oraz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oficjalnie akredytowani przy SVR i FSB. Ciekawe, czy nadal tam pracują? Pytałem skądinąd i odpowiedziano mi, że to tajne (no tyle, że chyba jednak nie, skoro mówimy o oficerach, o których wiedzą Rosjanie), a potem odmówiono mi odpowiedzi. Tym bardziej więc warto sprawę pociągnąć – tym razem w trybie prawa prasowego. Jeśli bowiem nadal utrzymujemy oficjalne kontakty z rosyjskimi służbami to określenie sprawy, w której do Polski wezwano D. Tuska mianem objawu schizofrenii byłoby łagodnym określeniem. Nawet jeśli jednak nie, to informuję, że oficerowie łącznikowi AW i ABW pracowali w ambasadzie RP w Moskwie w latach 2005 – 2007, czyli za rządów PiS.

Wracając jednak do meritum - jeśli „dowodami” w sprawie b. szefów służb ma być fakt, iż pozostały dokumenty mówiące o wejściu Rosjan do budynków należących do Sił Zbrojnych RP, czy też wystąpienia o przepustki dla gości z Rosji, to mamy do czynienia przecież z dowodami, że cała rzecz miała charakter jawny, a skoro tak to na logikę przytaczanie tych „argumentów” jako dowodów winy świadczy o wyjątkowej głupocie.

Jeśli podnosi się fakt, że w siedzibie SKW wisiało logo FSB, a pomija się fakt, iż wisiało ono w towarzystwie szeregu podobnych to znaczy, że przekaz kieruje się do najprymitywniejszej części społeczeństwa, która kieruje się wyłącznie instynktami („Ruskie Panie są złe, z skoro są złe, to jak masz Pan coś ruskiego toś Pan ruski szpieg”), a o służbach wie tyle, co zobaczyło w filmach o Bondzie. Zwyczajem (głupim czy mądrym to inna sprawa) ludzi służb jest wieszanie sobie nie tylko logo wrogich służb, ale nawet portretów przywódców innych państw na ścianach (a to jak te portrety są potem przerabiane to już inna sprawa). Znam przypadek oficera, który udawał, że nie jest ze służb, a jego koledzy z MSZ udawali, że nie wiedzą, że jest ze służb (a on udawał, że nie wie, że oni wiedzą), który załatwił sobie portret Władimira Putina z autografem (co jak rozumiem psychologicznie dawało mu radość, że Władimir Władimirowicz podpisał mu portret a on mu domalował na nosie wielkiego…..). Bo o to tak naprawdę chodzi w tej męskiej zabawie. Chodzi o to kto ma większego. No i wyszło (ku rozpaczy prawicy), że na krajowym podwórku największego ma jednak Donald Tusk. I nie ma .....wątpliwości.

Witold Jurasz

P.S. a co słychać w aferze reprywatyzacyjnej w Warszawie? Bo tym, a nie pseudo-aferami należy się zajmować.

źródło: facebook