Głośna sprawa Przemysława Wiplera, który został oskarżony o defraudację pieniędzy fundacji, z którą był związany, oznacza dla polityka kres kariery i pokazuje jak cienki jest lód, po którym stąpają osoby publiczne. 

Wipler miał przeznaczać środki fundacji, którą kierował na cele niekoniecznie statutowe takie jak spa, drogie ubrania i posiłki w drogich restauracjach. Jak donosił "Fakt", na podobne przyjemności niedawny współpracownik Janusza Korwin-Mikkego miał wydać nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Obecnie sprawę Wiplera bada prokuratura, a jego sytuacja rysuje się w wyjątkowo czarnych barwach. O możliwości popełnienia przestępstwa przez polityka poinformował Łukasz Wróbel, wiceprezes fundacji Wolność i Nadzieja oraz wieloletni współpracownik Wiplera. Jak stwierdził w komentarzu dla "Do Rzeczy", przeanalizował wyciąg z karty kredytowej fundacji, którą posługiwał się Wipler i to, co tam zobaczył, było dla niego wstrząsające.

Wipler co prawda próbował się tłumaczyć, że wydawał pieniądze tylko na ważne spotkania, podczas których załatwiał istotne sprawy również związane z fundacją, ale jednocześnie w swoim wpisie na Facebooku, w którym tłumaczył się z afery, zadeklarował, że kończy z działalnością polityczną. Rzeczywiście w jego sytuacji to chyba jedyne rozsądne posunięcie.

Wipler znalazł się bowiem na drodze bez powrotu. Już wcześniej jego wizerunkowi szkodziła sprawa bójki z policjantami, do której doszło parę lat temu. Alkoholowe ekscesy to jednak nic w porównaniu z tak poważnymi oskarżeniami o defraudację. To plama z rodzaju wyjątkowo trudnych do wywabienia, plama która najpewniej zmaże Przemysława Wiplera ostatecznie z mapy polskich polityków.

daug