"Niepokorny" odsłania niezbyt znaną kartę dziejów Bronisława Wildsteina. Publicysta opowiada o pierwszych latach swojego życia, tułaczce i losach rodziny. Rodziny żydowskiej, która przez lata musiała zmagać się z koszmarami II wojny światowej i piętnem Holocaustu. Tak bohater książki mówi o swoich rodzicach: "[Matka] Z jednej strony wierzyła, z drugiej nienawidziła Boga za wojnę. Czasem się modlitwa, a potem potrafiła krzyczeć i przeklinać Boga. Z kolei ojciec opowiadał mi, jak w jego rodzinnym domu, on i jego rodzeństwo zrobii sobie coś niekoszernego - nie używał tego slowa, mówił o wieprzowinie - do jedzenia. Byli już dorosłymi ludźmi. Zobaczyła to ich matka, a moja babcia. Rozpłakala się".

 

Jednocześnie Wildstein nie ukrywa, że jego ojciec był członkiem PZPR, ale - jak sam mówi - rozczarowanym, a matka (walcząca w szeregach Armii krajowej antykomunistka) w końcu wstąpila do partii. "Namówili go, żeby został w wojsku jako lekarz. Matka robiła ojcu ciągłe awantury o komunę. Ojciec przeważnie o tych wojnach na słowa ustępował, bardziej słuchał, niż mówił. Ale matka sama pod koniec lat czterdziestych zapisała się do PZPR, wychodząc z założenia, że coś dzięki temu można zrobić. Oczywiście na poziomie walki o mleko dla dzieci. Śmieszne, bo wystąpiła z partii w 1956 r. Ojciec był zaciekłym ateistą, osobistym wrogiem Pana Boga" - relacjonuje publicysta.

 

To właśnie o własną tożsamość Wildstein musiał - najpierw nieświadomie - toczyć pierwsze boje. "Kolega uderzył mnie w twarz, krzycząc: "Ty parszywy Żydzie". Chodziło chyba o to, że nie zdjąłem czapki. Oddałem mu, zaczęliśmy się bić. Kiedy indziej pobiłem sie o to samo w szkole. Powiedziałem potem rodzicom: on zaczął, nazwał mnie parszywym Żydem. Pamiętam reakcję ojca i matki, traktowali to dużo poważniej niż ja". Co ciekawe, Wildstein nie widzi we współczesnej Polsce problemu antysemityzmnu. Jego zdaniem to raczej kulturowy atawizm, kwestia obelg, jakie ludzie bezrefleksyjnie powtarzają. "Jakieś odruchy. Ewentualnie ideologia skrajnego marginesu. W sumie rzeczy nie takie ważne. Tropienie ich dziś uważam za obsesję, a czasami dobry, a więc podejrzany interes. Znam trochę ludzi, którzy się z tropienia antysemityzmu dobrze utrzymują, a nawet robią na tym karierę. Europa nie szczędzi pieniędzy na walkę z polskim obskurantyzmem. Dość to paskudne" - mówi Wildstein, czym może przyprawić o mdłości przedstawicieli nowowczesnej europejskiej lewicy i "młodych, wykształconych, z wielkich miast".

 

Pisarz opowiada historię swojego życia, która zmienia się jak w kalejdoskopie. Bez skrępowania opowiada o swoich młodzieńczych przekonaniach, zainteresowaniu marksizmem, fascynacją buntem Ernesto "Che" Guevary czy determinację grupy... Baader-Meinhoff. "Mówiłem, że ich metody są oczywiście nie do zaakceptowania, ale że należy docenić ich poświęcenie, konsekwencję. Że można ich widzieć w heglowskich kategoriach tragedii. A Michnik na to: "Co ty gadasz, kurwa? To bandziory". I to on miał rację, nie ja" - szczerze przyznaje Wildstein.

 

Postać Michnika nie powinna nikogo dziwić. Wildstein opisując swoje opozycyjne losy, przedstawia sylwetki wielu osób, które - niezależnie od przekonań - stanęły po jednej stronie frontu przeciwko wspólnemu wrogowi - komunizmowi. Pojawią się i katolicy z Ruchu Młodej Polski na czele z Aleksandrem Hallem, ludzie związani ze środowiskiem oazowym, ale również KOR-owcy: Antoni Macierewicz czy Jacek Kuroń, który w świetle opowieści Wildsteina jawi się jako oddany człowiek-dusza, którego późniejsze - niezbyt rozsądne - wypowiedzi tłumaczy śmiercią żony, alkoholizmem i - po prostu - starzeniem się opozycjonisty. "Akurat przyjechałem do Warszawy. Jego żona Gajka, normalnie bardzo opanowana i przyzwyczajona do wszystkiego, denerwuje się i pyta, czy nie wiem, z kim poszedł Jacek. A on wrócił rano z włóczęgi, opowiadał, że jakieś pedały wykorzystały pijanego żołnierza. On mu mówi: "Chodź, wpierdolimy im", ale żołnierz był za bardzo pijany" - opowiada rozmówca Piotra Zaremby i Michała Karnowskiego.

 

W wywiadze pada również pytanie o przynależność Wildsteina do masonerii. "Nie będę się tego wypierał. Byłem w Wielkiej Loży Narodowej Francji. Nie należy jej mylić z Wielkim Wschodem, który jest lożą ateistyczną. " - przyznaje pisarz. Tłumaczy również, dlaczego zdecydował się na wstąpienie do loży, a także co skłoniło go do opuszczenia tego środowiska. Wildstein nie chce jednak wyjawiać tajemnic swoich dawnych kolegów. "Odszedłem od nich ostatecznie, choć według ich reguł jestem uśpiony. Ale tego akurat nie będę opowiadał" - mówi publicysta i podkreśla, że jest lojalny wobec masonów w tym sensie, że poczuwa się do pewnej dyskresji.

 

Nie brakuje również opisu barwnego życia na emigracji, gdzie czasem było i głodno i chłodno, ale nigdy nie brakowało życzliwych ludzi, którzy byli gotowi udzielić schronienia opozycjoniście: od skrajnych lewaków czy feministek żyjących w żeńskich komunach (sic!) po... aktywistę przedwojennego ONR-Falanga Włodzimierza Sznarbachowskiego!

 

Oczywiście nie mogło zabraknąć wątku śmierci Stanisława Pyjasa i bolesnej zdrady Lesława Maleszki. "Zadzwoniłem do niego i mówię: wiem kim jest "Ketman". A on do mnie lekkim tonem: a to wpadnę do ciebie. Ja mu na to: nie, nie wpadniesz. Spotkaliśmy się w kawiarni "Rozdroże". Czekałem w ogródku i myślałem: to może być absurdalny zbieg okoliczności. A potem zobaczyłem go i od razu wiedziałem. Wyglądał jak zbity pies" - relacjonuje Wildstein.

 

Podobnych ciekawych historii na kartach książki nie brakuje. Rację ma wydawca książki, pisząc, że życiorysem pisarza można spokojnie obdarować kilku publicystów. "Niepokornego" napisało samo życie, życie ciekawe, pełne dramatycznych zwrotów akcji. Szczerość Wildsteina jest jej dodatkowym atutem. Bohater książki jawi się jako facet z cojones. W dobie przeintelektualizowanych wapniaków, potrzeba właśnie takich świadectw.

 

"Na pohybel wszystkim"...

 

Aleksander Majewski

 

Bronisław Wildstein "Niepokorny" (rozmawiają Piotr Zaremba i Michał Karnowski), Warszawa 2012 (wyd. Fronda)