Dzisiaj obchodzimy 18. rocznicę śmierci Zbigniewa Herberta, "żołnierza Polski Podziemnej, odważnego i szlachetnego człowieka, niezłomnego o wolność, prawdę i sprawiedliwość" - jak mówił o nim płk. Kukliński. Z tej okazji przytaczamy tekst autorstwa Przemysława Piętaka pt: "Wiara Herberta". Artykuł ukazał się na blogu Teologii Politycznej.


Wydany w 2002 r. w Bibliotece „Więzi”, niewielki tomik pochodzącej z lat 1949-1967 korespondencji Zbigniewa Herberta i Jerzego Zawieyskiego pozwala nam poznać nieco lepiej duchowość jednego z najwybitniejszych polskich poetów. Listy Herberta są intymnym zapisem poszukiwań Boga – często po bardzo krętych ścieżkach


 

„Jest Pan jedynym człowiekiem, przed którym gotów jestem wyspowiadać się.” – 8 kwietnia 1950 pisze 26-letni Zbigniew Herbert do starszego o 22 lata Jerzego Zawieyskiego. „Pana osoba i Pana twórczość są mi bardzo drogie i konieczne do odnalezienia Boga”.

Ten list jest przede wszystkim świadectwem młodzieńczych zmagań. „Na początku był niepokój.” – pisze Herbert. „Budziłem się stale z uczuciem zdziwienia zaprawionego strachem „że istnieję”, było to uczucie wewnętrznej czczości. Potem głowa zajęła się niepokojem. Rozpoczęły się moje wariackie studia, uczyłem się ekonomii, polityki, prawa, literatury i z zapałem, bez planu czytałem książki filozoficzne. Dopiero teraz po pięciu latach rozumiem, że był to niepokój religijny, który chciałem uciszyć szelestem kart, naiwnym wodzeniem piórem po białym papierze. Szukałem systemu, podziałów, definicji, formułek oczywistej prawdy i wszystko wydawało mi się mało prawdziwe albo równie prawdziwe. Odkryłem rozkosz (o jakże gorzką!) relatywizmu.”

Herbert stawia samemu sobie szereg pytań. „Dlaczego lubię samotność? Dlaczego nie ufam bliźnim? Dlaczego mam dla nich tanią uprzejmość? Dlaczego boję się wyznać im uczucia i myśli? Dlaczego wierni w kościele nie są mi braćmi? Dlaczego śpiewamy każdy swemu Bogu? Dlaczego?”

A jednak, pomimo tych wszystkich zmagań, rozterek i pytań, młody Herbert zdaje się już coraz bardziej pewny jedynej prawdziwej odpowiedzi. „Trzeba się zaangażować w miłość całym sobą. To jest jedyna droga do Najwyższego, o którym Św. Augustyn mówi ślicznie „o moja słodyczy”. Nie wiem, jak długo jeszcze będę się zmagał z łaską Tego, który jest „bardziej mną niż ja sam”. Nie chcę łatwego zwycięstwa, nie chcę łatwej przygody i wiem, że trzeba będzie szukać dalej, byle tylko dojść, byle dojść do progu. (...) I tak się męczę i szarpię, prosząc o łaskę, aby nie zginąć w przeczuciu bliskiego szczęścia na granicy Wielkiej Przygody.”

Od powyższego, nieco idealistycznego listu, mija pół roku. 4 października 1950, Zbigniew Herbert pisze do Jerzego Zawieyskiego kolejny list, będący świadectwem trudnego zderzenia kształtującej się jeszcze religijnej wiary z codziennością życia. „Więc jest to, krótko mówiąc, miłość, pierwsza, męska” – pisze Herbert o swoim uczuciowym związku z Haliną Misiołkową, starszą od niego o 9 lat kierowniczką biura Związku Literatów Polskich w Sopocie, mężatką. „Początek był jeszcze bardzo idealistyczny, bardzo zielony. Pragnąłem mieć wpływ na sferę intelektualną, duchową kochanej, nieszczęśliwej istoty, pomagać, walczyć razem z nią, zdobywać prawdę, Boga, radość, wiarę w sens życia. Wkrótce jednak wszystko na przekór wzajemnym ślubom czystości zaczęło się stawać bardzo niebezpieczne, bardzo zmysłowe, bardzo cielesne. Jestem starym bykiem, mam za sobą niejedno doświadczenie, ale w tym wypadku, dlatego właśnie, że to była miłość prawdziwa, a to znaczy bezinteresowna i czysta – nie mogłem, nie chciałem zgodzić się na ten brutalny schemat, jaki narzuca życie.”

Herbert cierpi. „Była to dla mnie (a właściwie jest) – próba człowieczeństwa, konkretna, angażująca mnie całego, trudna, czasem rozpaczliwa i beznadziejna. Była to walka pełna upadków i buntów, i grzechu, to znów pogodzenia i ufności. W takich wypadkach najprostszym rozwiązaniem jest samobójstwo albo ucieczka. Oba rozwiązania, pozorne rozwiązania, są wstrętne. Kobieta, którą kocham, jest w sakramentalnym związku, który musi być uszanowany. A zatem wyrzeczenia. Ale nie mogę wyrzec się miłości, przez którą żyję, tylko tego, co w niej grzeszne. A zatem dramat trwa.”

W swoim cierpieniu, młody poeta potrafi odnaleźć jednak ścieżkę wiary. „Widzę, że jest to jedna z dróg do Boga.” – pisze w dalszej części listu. „Świat wydaje mi się inny, głębszy, życie trudniejsze. Ale wdzięczny jestem Bogu za to doświadczenie. I wierzę, że zaprowadzi ono nas do Prawdy. „Nas”, bo już nie tylko za swój los jestem odpowiedzialny.”

Trudne doświadczenie miłości znajduje również swój poetycki oddźwięk. „Nasza miłość wyzwolona od pieszczot / nasza miłość wysoka i gorzka / bliższa gwiazd niźli bicia serca / dobranoc / dobranoc kochana”,w tym samym liście do Zawieyskiego cytuje Herbert fragment swojego wiersza „Oto pora wyrzeczeń”, w całości ogłoszonego drukiem dopiero w 1999 r., zresztą bez woli zmarłego poety i bez zgody spadkobierców praw autorskich po nim.

Kolejny list zachowany list do Zawieyskiego pochodzi z początku marca 1951 r. Herbert wciąż przeżywa swoją nieszczęśliwą miłość. „Jest mi po prostu bardzo ciężko. Czasem wydaje mi się, że nie udźwignę mojej miłości. Modlę się tylko na oślep bardzo zmęczony walką o drugiego Człowieka. Nie ma rzeczy, której bym dla niego nie poświęcił.”.

A potem następuje niezmiernie wzruszające – i tragiczne zarazem świadectwo. „Kiedy byłem jeszcze młody, kiedy miałem 16 lat, zachorował poważnie mój braciszek” – pisze Zbigniew Herbert o swoim młodszym o 7 lat bracie, Januszu. „Byłem wówczas autorem dwóch wierszy, z których jeden, długi poemat na wzór „Statku pijanego” uważałem za genialny. Wiedzialem, że aby brata uratować, trzeba poświęcić coś, co ma się najdroższego. Spaliłem wiersze i poprzysiągłem, że nie będę nigdy pisał. Mały umarł mi na rękach, pamiętam: miał dużą gorączkę i opowiadałem bajkę, która podobała mu się. Umarł, więc mogłem już zostać lichym poetą. Teraz znów chciałbym coś poświęcić.”

Herbert coraz wyraźniej widzi związek pomiędzy swoim życiowym doświadczeniem a swoją twórczością.„Tymczasem nawet moje cierpienie pracuje na moją korzyść. Pogłębiam się (wiadomo, co dla artystów znaczą takie przeżycia). Ale w jego przypadku, stawanie się poetą jest również jednoznaczne ze stawaniem się człowiekiem wiary. „Po krętych drogach przez grzech i upadki coraz nieuchronniej idę do Boga. Mobilizuję siły intelektualne, buduję filozofię wyrzeczenia, subtelny system moralny – i to jest jakaś wielka niesprawiedliwość. Bo tamten, drugi człowiek, czeka na prostą, bezpośrednią miłość. I ma prawo żądać, aby nie używał jego uczucia do budowania mojej spokojnej i moralnej samotności. I ma prawo żądać, abym odpłacał mu czymś więcej niż wierszami.”

Odpowiedź Jerzego Zawieyskiego na ten list nie zachowała się, ale sądząc z kolejnego listu Herberta, z 20 marca 1951, przyniosła ulgę. „List kochanego Pana sprowadził na mnie jakiś spokój i ufność” – odpowiada Herbert. „Jestem Panu nieskończenie wdzięczny za pomoc, za braterstwo w cierpieniu. Czuję już ląd pod nogami, mimo że nie przestaję cierpieć. Nie chcę przestać. Proszę o mnie się nie troszczyć, natomiast gorąco polecam Pana skutecznym modlitwom drugiego człowieka”. Końcówka tego listu przynosi również bardzo namacalne świadectwo religijnego doświadczenia późniejszego autora „Epilogu burzy”. „Dzisiaj przystąpiłem do Komunii Świętej. Jestem uciszony, szczęśliwy, ale smutny. Po raz pierwszy po przyjęciu Komunii płakałem – oparty czołem na promykach łaski, na najniższym stopniu do Boga.”

Przemysław Piętak

za: www.teologiapolityczna.pl

Źródło: Zbigniew Herbert, Jerzy Zawieyski, „Korespondencja 1949-1967”, Biblioteka „Więzi”, Tom 143, Warszawa 2002.