- Tylko komuniści mogą planować odebranie komukolwiek 75 proc. jego przychodów przez podatek – mówi publicysta Łukasz Warzecha.

 

Jakub Jałowiczor: Po wczorajszej debacie Adrian Zandberg z partii „Razem” został okrzyknięty przyszłością polskiej polityki i nową gwiazdą. Czy taka postać rzeczywiście jest coś, czego w Polsce jeszcze nie było?

Łukasz Warzecha: Takich nowych gwiazd w polskiej polityce było mnóstwo. Nową gwiazdą miała być Barbara Nowacka, którą Zandberg przykrył podczas wczorajszej debaty. Swego czasu nową gwiazdą miał być Janusz Palikot. A Adrian Zandberg wbrew pozorom wcale nie jest nowa postacią. Jego teksty ukazywały się kilkakrotnie na łamach Gazety Wyborczej, a on sam krążył w okolicach „Krytyki Politycznej” i nie był anonimowy. Nie jest tak, że nagle wyskoczył jak diabełek z pudełka. Czy może coś zmienić? Myślę, że niewiele. To, co teraz obserwujemy, ma kilka poziomów. Po pierwsze mamy zachwyt, że wśród dyskutantów po lewej stronie pojawił się jeden, który wydawał się autentyczny i rozumiał, o czym mówi. To w zasadzie powinno być normalne, ale okazuje się czymś wyjątkowym. To jest zatem pewna nagroda za sam występ w debacie, niekoniecznie za treść wypowiedzi. Drugi poziom to rozpaczliwe na lewicy poszukiwanie lidera. Platforma Obywatelska to najpotężniejsza partia na lewicy (podkreślam to, bo PO jest de facto partią lewicową) i nie można jej pominąć, ale wiadomo już, że Ewa Kopacz nie jest wymarzonym przywódcą. „Gazeta Wyborcza” ma tendencję do szukania punktów zaczepienia gdzieś poza tą partią. Ryszard Petru którego środowisko „GW” mocno pompowało wypadł wczoraj średnio. Może zatem teraz przerzucą się na Zandberga, który zresztą ma jeszcze mniejszą publiczność niż Petru. Idee głoszone przez partię „Razem” są nie tylko absurdalne, ale i egzotyczne. To jest absolutnie skrajna lewica. W tym sensie dziwią mnie zachwyty nad Zandbergiem, które płyną niekiedy także z centrum i prawej strony. Ja na temat „Razem” mam od dawna wyrobione zdanie. Obserwowałem ich postulaty i mogę krótko stwierdzić: mamy do czynienia z niezwykle niebezpiecznymi neokomunistami. To, co głoszą, to nie jest socjaldemokracja, etatyzm, czy nawet socjalizm. To jest po prosu komunizm. Tylko komuniści mogą planować odebranie komukolwiek 75 proc. jego przychodów przez podatek.

Co najmniej od odejścia Marka Borowskiego z SLD słyszymy, że musi powstać w Polsce nowa lewica. Takie partie co jakiś czas są tworzone, ale nie zdobywają większego poparcia. Może w Polsce nie ma na nie zapotrzebowania?

Oczywiście, że tak. Jeśli spojrzeć na hasła, które głosi partia „Razem”, to czym one się różnią od tego, co głosili absolutnie egzotyczni „Zieloni”, którzy wegetują na kompletnym marginesie? W zasadzie niczym. „Razem” wydaje się mieć lepiej te propozycje przepracowane merytorycznie. Byli w stanie na przykład skonstruować kalkulator podatkowy i umieścić go na swojej stronie, czego „Zieloni” nigdy nie zrobili. No i „Zieloni” kładli nacisk na kwestie obyczajowe, a mniej na ekonomiczne, ale również te się pojawiały w ich postulatach, więc nie bardzo rozumiem, dlaczego los partii „Razem” miałby się różnić od losu „Zielonych”. I mam nadzieję, że „Razem” skończy w ten sam sposób. Polacy są generalnie społeczeństwem konserwatywnym. Jest granica, przy której większość wyborców zaczyna się obawiać, że ktoś im może zabrać to, co mają. Do pewnego stopnia się z tym zgodzą, ale nie wtedy, kiedy te zakusy mogą oznaczać kompletny krach. A to jest propozycja partii „Razem”. Jak to ujął w jednym z tweetów mój kolega Sławek Jastrzębowski z „Super Expressu”, skrót jej programu to: „jak zabierzemy wszystko wszystkim, wszyscy będziemy szczęśliwi”. Na tego typu propozycje Polacy reagują alergicznie. To był zresztą jeden z powodów, dla którego PiS przegrał w 2007 r. - Polacy, którzy sobie nagromadzili pewne dobra w w wyniku dobrej koniunktury zaczęli się obawiać, że rządy PiS spowodują, że to stracą. Z tym że propozycji Prawa i Sprawiedliwości, nawet najbardziej etatystycznych absolutnie nie można porównywać z tym, co proponuje „Razem”.

A czy właśnie dla PiS napompowanie Zandberga i „Razem” nie jest kłopotem? Jeśli chce przyciągać elektorat hasłami socjalnymi (w skrajnej wersji), to odbierze go raczej PiS niż PO, nie mówiąc o Petru.

Nie sądzę. Po pierwsze są to zbyt mali gracze bez publicznych pieniędzy, więc nie będą w stanie przeskoczyć partyjnego aparatu PiS, choćby nie wiem jak byli pompowani choćby przez „GW”. Do tego dochodzi element obyczajowy, który wielu Polaków zraża. To pokazały losy Janusza Palikota. Poza kawiarniami w dużych miastach na szczęście nie ma rynku na skrajne lewackie pomysły obyczajowe. Jest jedno niebezpieczeństwo: „Razem” mimo wszystko uda się zebrać więcej niż 3 proc., a to będzie oznaczało subwencje budżetowe. Nawet będąc w opozycji i nie wchodząc do sejmu (bo absolutnie nie wierzę, żeby weszli) mogą wtedy zacząć konstruować w miarę normalny aparat partyjny i za kolejne 4 lata wystartować z lepszą kampanią i większą siłą rażenia. Jeśliby wtedy zdobyli np. 5,5 proc., to kilkunastu neokomunistycznych fanatyków w sejmie może bardzo zaszkodzić.