Funkcjonuje nadal w Polsce relatywnie wąska, jednak niezwykle ustosunkowana i bardzo wpływowa grupa ludzi, która ciągle rości sobie wyłączne pretensje do ról kierowniczych i przywódczych stanowisk w tutejszym narodzie. Nie chodzi tylko o stanowiska w obszarze polityki, biznesu, mediów czy samorządów. Jest to grupa, której z jakiegoś ukrytego dotąd nadania należny jest również rząd dusz i umysłów tej nierozgarniętej i zacofanej społeczności pomiędzy Bugiem a Odrą. Oni mają być tu niepodważalnymi, niewzruszalnymi autorytetami. Nikt jak dotąd nie kwapi się, żeby jasno i konkretnie powiedzieć, jakież to ponadnarodowe, a być może ponadludzkie siły namaściły przedstawicieli tej nadzwyczajnej kasty do pełnienia wszystkich zaszczytnych funkcji. Jedno nie ulega dla nich kwestii: im się należy, nikomu innemu, i koniec.

Dwa lata rządów Prawa i Sprawiedliwości zdają się weryfikować te pozornie nadludzkie i ponadczasowe predestynacje. Z tym, że przyzwyczajenia do wygodnego życia, splendorów władzy, pozycji społecznych, łatwych pieniędzy i posiadania, co do zasady, słuszności w każdej niemal sprawie, są znacznie silniejsze niż wola suwerena, prawo, zdrowy rozsądek, czy podstawowe reguły demokracji. Kilkanaście, może kilkadziesiąt tysięcy wysoko postawionych w kraju osób, które w innych okolicznościach można by nazwać szeroko rozumianą elitą państwa, okazuje się być grupą niewybrednych i bezpardonowych cwaniaków, dla których liczy się jedno: za wszelką cenę, wszelkimi sposobami trwać u władzy, podtrzymywać pasożytnicze układy polityczno-biznesowo-prawno-medialne i delegować pozyskane uprawnienia na swoje dzieci, wnuki i pociotki, którzy przejąwszy schedę, zapewnią im bezkarne i dostatnie życie na starość.

Sęk w tym, że ta swoista lumpeninteligencka arystokracja nie znajduje już poparcia szerokich mas tubylczych. Dysponuje też coraz bardziej kurczącymi się zasobami, posiada coraz mniej gotówki, możliwości i wpływów, żeby próbować przekupić labilną i bezideową klasę średnią, zwaną lemingami, których bardziej teraz interesują niespłacone kredyty „we franku”, niż wygody i przyszłość pseudo arystokratycznej elity. Potencjał „ulicy” wypalił się wraz z ujawnionymi lewymi fakturami i niepłaconymi alimentami Kijowskiego i wyjazdami na Maderę przystojnego Ryszarda. Pozostało wycie, plucie, obrażanie i pogróżki uskuteczniane w kraju, oraz szarganie dobrego imienia Polski w instytucjach europejskich i na arenie międzynarodowej.

Najgłośniej wyje Wałęsa. Być może dlatego, że ma najbardziej rozpoznawalną na świecie plakietkę „noblisty” i nic do stracenia w kraju. Ilość kłamstw, krętactw, zmyśleń, wymysłów, scenariuszy, na swój własny temat oraz na temat przeciwników politycznych, powinny pozycjonować tego pana raczej w zakładach odosobnienia niż na politycznych salonach czy w telewizyjnych studiach. Ostatnio w wywiadzie prasowym, po raz kolejny popisał się wezwaniami do interwencji w Polsce krajów unijnych, do nałożenia sankcji, uderzenia w parlamentarzystów i rządzących z PiS, zablokowania kont bankowych czy blokady dyplomatycznej władz Polski. To apele kierowane na Zachód. Na Wschód skierował inny przekaz, występując w rosyjskiej telewizji, do spółki z byłym członkiem politbiura KC PZPR Leszkiem Millerem, oraz Goebbelsem stanu wojennego, Urbanem, bezpardonowo atakując szefa MON Antoniego Macierewicza.

Inna, dosyć luźno związaną z naszą ojczyzną polityk, Róża Maria Barbara Gräfin von Thun und Hohenstein, której red. Sakiewicz zarzucił kilka miesięcy temu, że jej macierzysta Platforma Obywatelska dba o niemieckie interesy w Polsce, a ona sama „nie czuje się Polką (…) czuje się reprezentantką Niemiec”, swoimi działaniami stara się zasłużyć na te określenia. Dziś w niemieckiej, publicznej telewizji NDR, w antypolskim programie, opartym na kłamstwach i pomówieniach, austriacka grafini bez skrupułów szkaluje i atakuje nasz kraj, twierdząc, że Polska staje się dyktaturą a nie demokracją.

Nie pozostają w tyle przodownicy sztuki, którzy bardzo często swoje kariery rozpoczynali w PRL’u, a ich rodziny są bezpośrednio zakorzenione w komunistycznym systemie. Specjalizują się głównie w snuciu wizji katastroficznych o charakterze ogólnym i zastraszaniu Polaków zamordyzmem i pisowską dyktaturą. Te elementy propagandy mają opanowane do perfekcji. W ostatnim wywiadzie pani reżyser Agnieszka Holland, córka przedwojennego komunisty i prominentnego działacza PZPR, podzieliła się z nami swoimi lękami i niepokojami o zagrożoną w Polsce demokrację, o której zapewne od rana do nocy uczona była w rodzinnym domu. I tak, według narracji pani reżyser, nasz kraj zmierza w tej chwili „w kierunku katastrofy”, „system prawny rozwalony, trójpodziału władzy nie ma”, „religia smoleńska (…) to potworna trucizna wpuszczana w życie narodu” a „PiS chce wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej”.

Ktoś jeszcze? Takich artystów nam nie brakuje. Poświątecznych przemyśleń w stacji TVN24 nie oszczędził nam aktorski duet panów Jurków, Stuhra i Radziwiłowicza. Ten pierwszy przekonywał, że „ustrój w Polsce jest przejściowy do policyjnego” a drugi, że nasz kraj zmierza w kierunku „twardym, dyktatorskim i autorytarnym”. Zasłonę milczenia należy spuścić nad takimi quasi celebrytami jak Manuela Gretkowska czy Jan Hartman, których publiczne wypowiedzi nie trzymają już poziomu pijackich dywagacji z kiepskiej knajpy.

Dziś wielu polityków od prawa do lewa mówi o „wojnie dwóch plemion”, o „wojnie polsko-polskiej”, o „podziale naszego społeczeństwa na dwie połowy”. Bez względu na zajmowane stanowiska i funkcje, jakie pełnią osoby wygłaszające tego typu opinie, dokonują one nadużycia, i opisują wyimaginowaną rzeczywistość, której nie ma. To prawda, że w Polsce trwa wojna, z tym, że jest to wojna prowadzona z 38 milionowym narodem i trzema milionami wypchniętych za granicę, młodych Polaków. Wojna systematycznie prowadzona przez dotychczasowych, wysoko postawionych okupantów, w liczbie kilku, może kilkunastu tysięcy najbardziej zagorzałych cwaniaków politycznych, geszefciarzy, gangsterów biznesowych i darmozjadów, żerujących od lat naszym społeczeństwie i dostatnio żyjących jego kosztem. „W tym kraju” jak sami mówią, czeka ich już tylko infamia, a co poniektórych zasłużone, długoletnie, miejmy nadzieję, wyroki, przed którymi nie obroni ich ani ukochana Bruksela, ani Berlin, gdzie tak chętnie na Polskę donoszą.

Paweł Cybula