W niemieckim parlamencie już  kilka miesięcy temu zaczęła się debata nad wykreśleniem z kodeksu karnego zakazu reklamowania aborcji.

Przeciw usunięciu zakazu byli deputowani CDU/CSU i AfD, za ci z SPD, FDP, Lewicy i Zielonych.

Sprecyzujmy, że obecnie niemieckie prawo stwierdza, że „oferowanie, ogłaszanie lub reklamowanie” aborcji w celu „odniesienia korzyści finansowej” lub w „rażąco nieprzyzwoity sposób” jest zabronione.

Jednak tworzące tak zwaną „Wielką Koalicję” CDU i SPD uzgodniły wreszcie projekt nowelizacji cytowanej ustawy. Przewiduje on, że lekarze i kliniki jeżeli zechcą, będą informować publicznie (np. na stronach internetowych) o swoich usługach aborcyjnych. Dodatkowo, powstanie centralny rejestr aborterów aktualizowany co miesiąc. Oprócz informacji teleadresowych, rejestr będzie informował także o stosowanych przez placówki medyczne sposobach uśmiercania nienarodzonych.

Nowelizacja wydłuży także czas refundacji tabletek antykoncepcyjnych dla kobiet. Teraz refundacja trwa 20 lat, do róeych zostaną dodane jeszcze 2 lata. Według niemieckiej minister zdrowia Jens Spahn pomoże to kobietom uniknąć „niechcianych ciąż”, kosztując przy tym Niemcy około 40 mln euro rocznie.

Dodajmy tu, że w Niemczech można swobodnie i legalnie dokonać aborcji do 12. tygodnia ciąży. Potem, zabójstwo prenatalne jest dopuszczone wtedy, kiedy zagrożone byłoby życie matki, dziecko ma wady rozwojowe, ewentualnie poczęło się na skutek gwałtu. Jednak zawsze co najmniej na trzy dni przed „zabiegiem”, matka chcąca aborcji musi pójść do poradni planowania rodziny i porozmawiać z jej pracownikiem na temat tego, co ma się stać. Mimo tego „bezpiecznika”, tylko w 2017 roku w Niemczech zginęło ok. 101 tys. nienarodzonych.

Erł/rmf24, Fronda.pl