Jak można „wyrwać” Białoruś z rosyjskich stref wpływu?

Po pierwsze należy zdefiniować czy naszym interesem jest „wyrwać” Białoruś z rosyjskiej strefy wpływów, czy mieć za sąsiada niepodległy, niezawisły kraj, który jest pomiędzy nami a Rosją i pełni – chociaż jest to słowo, którego nie wypada używać – rolę strefy buforowej. Są to jednak dwie różne rzeczy.  Chciałbym, żeby Białoruś nie była podporządkowana Rosji, żeby nie była pod jej kontrolą. Jednak jeżeli jest się słabszą stroną, należy stawiać sobie realistyczne cele. W tym wypadku realistycznym celem byłoby to, żeby Białoruś była gdzieś pośrodku. Sformułowanie „wyrwać” sugeruje, że chcemy Białoruś włączyć do świata zachodniego,  przeciągnąć na naszą stronę. To jest plan maksimum – ja jestem zdania, że w tej chwili zupełnie nierealny.  W sytuacji, gdy białoruska niepodległość może być  zagrożona przez Rosję, warto stawiać sobie cele realistyczne i najpierw zrealizować plan minimum, a dopiero potem przystąpić do formułowania bardziej dalekosiężnych celów. My przez25 lat nic innego nie robiliśmy jak formułowaliśmy plan maksimum, a – jak to się potocznie mówi – „w realu” ustępowaliśmy pola.

Jak wyglądałby plan minimum?

Plan minimum jest teraz niestety planem maksimum. Jeśli zdefiniujemy sobie cel - Białoruś w UE i w NATO, to najlepiej żebyśmy od razu zrezygnowali z podjęcia tej rozgrywki, bo jest po prostu nierealistyczna. Wyzwaniem jest to, żeby Białoruś nie została połknięta przez Rosję, a nie żeby weszła do świata zachodniego. My wciąż żyjemy mirażami „perspektywy euroatlantyckiej”, a za tymi słowami nic się nie kryje.  Jest takie powiedzenie Alberta Einsteina: „powtarzanie tych samych czynności i oczekiwanie innego skutku jest objawem kretynizmu”. Jeżeli powtarzamy w polityce zagranicznej cały czas te same czynności od 20 lat i z uporem maniaka chcemy Białoruś „wyzwalać” używając tych samych metod,  a działania te nie przynoszą żadnego skutku, to należy sobie odpowiedzieć na pytanie o naszą kondycję intelektualną.  Trzeba się pogodzić z tym, że na Białorusi istnieje określony system polityczny, który nie musi się nam podobać. Ja jestem przekonanym demokratą, ale jeżeli ojczyzną demokracji są Stany Zjednoczone, a mimo to mają świetne relacje z Arabią Saudyjską,  to może z tego wynika jakaś lekcja i dla nas. Trzeba przyjąć do wiadomosci, że zmiany w tej części Europy dzieją się od góry, nie od dołu (i Majdan na Ukrainie niczego nie zmienia, bo Majdan był tylko końcem pewnego procesu politycznego, a nie jego początkiem). My tymczasem de facto nie mamy kontaktów z białoruską elitą i klasą średnią. Postawiliśmy na dialog wyłącznie z opozycją, przy czym sama  opozycja na Białorusi ma mniej złudzeń co do swej realnej siły, niż my w Warszawie. Warto spojrzeć na to, co robił Zachód w stosunku do PRL.  Przypominam, że w latach 70. na stypendia Fulbrighta do Stanów Zjednoczonych nie jeździli opozycjoniści, ale głównie nomenklatura. I ta nomenklatura we wczesnych latach 90. z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych odegrała korzystną rolę – Polska stała się krajem proamerykańskim.  Po drugie trzeba zrehabilitować pojęcie realpolitik. Jednak realpolitik nie w wykonaniu środowisk z okolic ruchu narodowego, czy tego, co ja nazywam „komuno-endecją”. I nie „Realpolitik” rozumiane jako żyrowanie wszystkiego, co robi Berlin. Skądinąd ciekawe jak bardzo różne środowiska łączy poczucie, że Polska nie może prowadzić własnej polityki.

Czym wobec tego jest realpolitik?

Prawdziwa realpolitik różni się od taniego pseudorealizmu. Realpolitik nie polega więc na tym, że robi się to, co jest najbardziej realistyczne, bo czasem najbardziej realistyczne jest poddanie się. Realpolitik to taka polityka, w której definiujemy nasz interes narodowy i  szukamy najbardziej realistycznej metody realizacji naszego celu. Zarówno cel jak i metoda może być – to scenariusz optymalny – zbieżny z  interesami możnych tego świata. Czasem bywa jednak sprzeczny. Obawiam się, że w odniesieniu do Białorusi możemy mieć do czynienia z tym, iż nasz interes nie będzie zbieżny z tym, czego chcą nasi partnerzy.  Szczególnie jeśli zdefiniujemy nasz interes jako „wyrwanie” Białorusi. Tym bardziej warto zastanowić się, czy nie ograniczając naszych ambicji (do dania Białorusi pola manewru, a nie „wyrywania” jej z objęć Rosji) nie zwiększamy szans na uzyskanie wsparcia dla naszych działań ze strony całej UE.

Czy demokracja na Białorusi jest naszym celem?

 W mojej opinii demokracja nie jest celem. 25 lat temu przyjęliśmy założenie, że demokracja jest systemem, który w sposób skuteczny będzie zabezpieczał nasze interesy na wschodzie.  W przypadku Białorusi okazało się to tylko konceptem. W którymś momencie zaczęliśmy traktować demokrację Białorusi jako nasz cel. Naszym celem jest jednak posiadanie strefy buforowej, a także to, aby istniała niepodległa, suwerenna i możliwie niezależna od Rosji Białoruś. Jeśli jest to możliwe do zrealizowania przy pomocy demokracji, to byłoby cudownie. Jednak jeżeli się nie da, to trzeba szukać innych metod. Pomyliliśmy cel z metodą.

[koniec_strony]

Jakie są inne metody?

Układanie się z tym reżimiem, który jest, chyba że istnieją przesłanki, że ten reżim upadnie. W mojej opinii nie ma takich przesłanek. Oczywiście to nie jest najlepsza opcja. Niestety jeżeli  20 lat prowadziło się nieskuteczną politykę, to nie ma się już najlepszej opcji. Trzeba było 10 - 15 lat temu robić rewizję naszych założeń, ale nikt nie miał odwagi politycznej, by się tego podjąć. Teraz została nam już tylko opcja „second best”.

Jak można zdefiniować rosyjski wpływ na Białorusi?

Jest to kilka nakładających się na siebie elementów. Między innymi są to wpływy gospodarcze, kulturowe, wpływ w elitach, związki ze studiów, to, że Białorusini mogą jeździć do Rosji bez wizy, a do nas nie. Najistotniejszy jest jednak element gospodarczy, ponieważ jeśli w wyniku naszego sporu z Aleksandrem Łukaszenką, pozostanie on sam przeciwko Rosji, będzie zmuszony wyprzedawać składniki majątku gospodarczego.  Proszę sobie wyobrazić Białoruś w 2020 roku, w której większość gospodarki jest kontrolowana przez Rosjan i w której są 3 prywatne kanały telewizyjne – jeden należący do Gazpromu, drugi do Łukoilu, a trzeci do Rosoboroneksportu. W takim scenariuszu nie będzie już nawet opcji „second best”. Będzie tylko napis „game over”.

A co z prześladowaniem mniejszości polskiej zamieszkującej Białoruś?

Mniejszość jest prześladowana wówczas, gdy obywatel danego kraju i zarazem członek określonej mniejszości narodowej,  ma z racji przynależności do mniejszości, mniejszą ilość praw, niż obywatel danego kraju, który nie przynależy do mniejszości.  Praw politycznych nie mają wszyscy Białorusini, więc nie sądzę, by Polacy zostali tutaj jakoś szczególnie uhonorowani.

Czy polskie uczelnie mogłyby wyedukować nową elitę białoruską?

Teoretycznie jest to możliwe, ale ja w to nie wierzę. Nie jesteśmy w stanie zrobić tak podstawowych rzeczy, że ja przestaję wierzyć w większe projekty w naszym wykonaniu. Jesteśmy sąsiadem, mamy wspólną granicę, dwa duże miasta Brześć i Grodno sa w istocie na polskiej granicy, a nam nie udaje się od lat udrożnić granicy. Należy się poza tym zapytać co jest naszym celem. Czy celem jest to, by ci ludzie przyjechali, u nas studiowali i u nas zostali, albo pojechali dalej na zachód, czy naszym celem jest to, by wrócili do siebie? Mam wrażenie, ze nie mamy odpowiedzi na te pytania. Mamy dużo studentów białoruskich, ale nie jest to masa krytyczna, która zmieniałaby zasadniczo rzeczywistość.

Skąd wziął się tak negatywny wizerunek Białorusi w Polsce? Czy jest uzasadniony? Czy może media w Polsce wyolbrzymiają problem kraju Łukaszenki i samego prezydenta?

Podstawowe pytanie jest takie, jak to się stało, że w pewnym momencie Białoruś stała się u nas synonimem „obciachu”. Proszę zwrócić uwagę, że te same osoby, które w Polsce głosiły reset z Rosją Putina, jednocześnie optowały za bardzo twardą polityką wobec Białorusi. Mam tu na myśli ekspertów, dziennikarzy i urzędników państwowych. Ci sami ludzie, którzy jeszcze trzy lata temu mówili o Rosji (Rosji po Czeczeni, Rosji nie oddającej nam wraku, Rosji, w której ginęli dziennikarze), że należy ją „przyjmować taką, jaka jest” – w tym samym momencie głosili, że Białoruś jest straszna. Polska po 19 grudnia, mimo, że ma największe interesy na Białorusi z całej UE, postanowiła być w forpoczcie sankcji wobec Mińska. W efekcie mieliśmy przez kilka lat chyba najgorsze relacje z Mińskiem spośród wszystkich państw członkowskich UE. Żeby było to jeszcze wynikiem jakiegoś pomysłu to byłoby to od biedy to zrozumienia, ale u nas po prostu PR wziął górę nad polityką zagraniczną.  W zeszłym roku Rosja dokonała aneksji Krymu i rozpętała wojnę na Ukrainie – w Polsce zaczęto przebąkiwać o zagrożeniu militarnym Polski. Logiczne byłoby, aby zmieniło to nasze postrzeganie Białorusi, ale nic takiego nie ma miejsca.  Więcej -  od dwóch lat wiemy o tym, iż Rosja planuje przebazowanie pułku myśliwców rodziny Su-27 do Lidy na Białorusi, a Polska od dwóch lat absolutnie niczego w tej sprawie nie robi, nie próbuje nawet podjąć dialogu z Białorusią w tej sprawie, nie podnosi na forum międzynarodowym sprawy przybliżania się rosyjskiej infrastruktury wojskowej do granic RP (Rosja od 20 lat o niczym innym jak o przybliżaniu się infrastruktury NATO nie mówi). Pat w relacjach z Mińskiem jest w tak oczywisty sposób sprzeczny z naszymi interesami, że powstaje pytanie czy mamy tutaj do czynienia z aż taką niedojrzałością naszej polityki czy też z czymś znacznie gorszym. Jest tylko jeden kraj, w interesie którego jest to, żebyśmy się w życiu nie dogadali z Białorusią. I jest to niestety Rosja.