"Nasz Dziennik" informuje, że przypuszczenia, że taki proceder może mieć miejsce, pojawiły się po tym, jak opublikowano, że aż 57 proc. kobiet przyjmujących środek Depo-Provera to Etiopki wyznające religię żydowską, pomimo że odsetek tej społeczności w całym Izraelu jest naprawdę znikomy. Początkowo zarówno organizacja dystrybuująca leki w obozach dla uchodźców, a także samo ministerstwo zdrowia zaprzeczały, jakoby przybywające na teren Izraela kobiety tej narodowości były zmuszane do przyjmowania zastrzyków z nieznaną sobie zawartością.

 

Jak informuje dziennik „Haaretz”, który pierwszy dotarł do tych skandalicznych danych, wszystkim Etiopkom przybywającym do Izraela w czasie ich pobytu w tzw. obozach przejściowych mówiono, że zastrzyki antykoncepcyjne są obowiązkowe, lub okłamywano je w inny sposób, twierdząc, że są to jedynie szczepienia wzmacniające ich odporność. Jeżeli którakolwiek odmawiała przyjęcia zastrzyku, wówczas informowano ją, że nie zostanie wpuszczona na teren Izraela oraz że zostanie pozbawiona jakiejkolwiek pomocy medycznej. – Bardzo się bałyśmy – gazeta cytuje jedną z kobiet, która wyemigrowała z ojczyzny już ponad osiem lat temu. – Tak naprawdę nie miałyśmy żadnego wyboru. Bez nich i bez ich pomocy nie mogłybyśmy opuścić obozu. Dlatego też akceptowałyśmy zastrzyk – tłumaczy imigrantka z Etiopii.

 

Jak wyjaśniają komentatorzy, takie działanie izraelskich władz ma nacechowanie eugeniczne. – Wiele wskazuje na to, że jest to metoda redukcji urodzeń w społecznościach czarnoskórych i głównie biednych – uważa Hedva Eyal, autorka raportu na temat przymusowych zastrzyków. Jak wyjaśniła, to nie pierwsze tego typu działanie władz w Tel Awiwie jawnie dyskryminujące i godzące w etiopskich imigrantów. Kilka lat temu media opisywały bowiem liczne przypadki odmowy rejestracji dzieci pochodzenia etiopskiego w szkołach podstawowych - pisze Łukasz Sianożęcki.

 

JW/Nasz Dziennik