A może ostatnie ostre spięcia pomiędzy Białorusią a Rosją to tylko trochę mocniejsze przepychanki, których łagodniejsze wersje widzieliśmy już wiele razy w przeszłości?

Ostatnie wydarzenia na linii Białoruś-Rosja podzieliły ekspertów i wywołały lawinę spekulacji i interpretacji. Obserwując wojnę medialną i armaty, jakie wytoczyły w niej Mińsk i Moskwa, może się wydawać, że mamy do czynienia z dwoma zapiekłymi wrogami. A przecież do tej pory Białoruś i jej prezydenta postrzegaliśmy jako podmiot polityczny podległy Moskwie. Nikt nie ma wątpliwości, że za emisją dwuczęściowego dokumentu „Baćka chrzestny” w telewizji należącej do Gazpromu i „Nieznośny Łuka” w satelitarnym państwowym kanale Russia Today, stoi Kreml. Przedstawiono w nich Łukaszenkę w bardzo złym świetle m.in. oskarżając o udział w zabójstwach przeciwników politycznych, wspieranie rosyjskiego oligarchy Borysa Bieriezowskiego, nepotyzm i żerowanie na Rosji. Padło też określenie „ostatni dyktator Europy“. To był dopiero początek zmasowanej fali krytyki wymierzonej w osobę prezydenta Białorusi. Zdaniem licznych białoruskich i rosyjskich ekspertów, ta skomasowana akcja propagandowa jest przede wszystkim skierowana do białoruskiego widza, który częściej ogląda rosyjską telewizję niż rodzime produkcje; jest czytelnym znakiem dla Łukaszenki, że jest na wylocie. On jednak zrewanżował się swojemu wielkiemu sąsiadowi równie bezpardonowo i udostępnił fale białoruskiej telewizji prezydentowi Gruzji Mikhaelowi Saakaszwilemu, który skorzystał z okazji, by opowiedzieć o tym, jacy to demokraci rządzą na Kremlu. Konflikt doszedł do takiego momentu, że jeden z rosyjskich reżyserów zapowiedział sfilmowanie komedii erotycznej, z sobowtórem Łukaszenki w roli głównej.

Medialna wojna toczy się też w prasie. W białoruskiej oskarża się Rosję o to, że chce uzależnić od siebie mniejszego sąsiada, a w rosyjskiej przewiduje się, że Białoruś niedługo będzie mieć nowego prezydenta, bo Kreml ma już dość użerania się z Mińskiem i utrzymywnia jego reżimu. Do złożenia wizyty na Białorusi został zaproszony Mikołaj Gimpu, pełniący obowiązki prezydenta Mołdawii, którego ostatnio Rosjanie bardzo mocno atakowali z powodu ustanowienia święta – Dnia Okupacji Sowieckiej - i jego dążeń do otwarcia się na Zachód. Mińsk zabronił też Białorusinom podróżowania do Abchazji i Osetii Południowej przez terytorium rosyjskie, których, wbrew poleceniu Moskwy, do tej pory nie uznał. Nie przeszkodziło to jednak Łukaszence wyrazić poparcia dla polityki Chin wobec Tybetu oraz Tajwanu, co zacieśniło współpracę między tymi krajami. Z drugiej stony Rosja zrezygnowała z budowy na Białorusi elektrowni atomowej, jak podały tamtejsze media powodem był brak zgody Łukaszenki na przejęcie przez Kreml połowy udziałów w spółce, która miała eksploatować z niej energię.

Przeciąganie liny

Zdaniem prof. Włodzimierza Marciniaka charakter kampanii medialnej wskazuje na to, że władze rosyjskie chcą doprowadzić do zmiany i do odsunięcia Aleksandra Łukaszenki od władzy. Akcja ta ma powieść się już w okresie przyszłych wyborów prezydenckich – w lutym 2011 roku. - Porównanie prezydenta Białorusi do Hitlera, w specyficznej postsowieckiej retoryce oznacza, że Kreml i Mińsk nie mają już ze sobą nic wspólnego. Zarzut rusofobii zaś, to hasło do zjednoczenia się jego wszystkich przeciwników. Wydaje się, że w tej materii zostało osiągnięte porozumienie z Zachodem. Pierwszy film ukazał się dzień po spotkaniu w Krakowie pani sekretarz Hillary Clinton z liderami opozycji białoruskiej. To wyraźny sygnał, że Rosja, Unia Europejska i Stany Zjednoczone zawarły już porozumienie w sprawie odsunięcia Łukaszenki od władzy – ocenia prof. Marciniak.

Innego zdania jest ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich Paweł Wołowski, który uważa, że premier Władimir Putin osobiście nie cierpi Łukaszenki i chciałby, żeby Białorusią kierował inny prezydent, ale zmiennika ciągle nie udało się Kremlowi znaleźć. - Nikt na razie nie może mu zagrozić, ani ludzie z nomenklatury ani z opozycji, i Rosjanie zdają sobie z tego sprawę. A chcą oni wymusić na Łukaszence sprzedaż pakietów kontrolnych w dwóch wielkich białoruskich rafineriach i ostatecznie ugruntować swoją kontrolę w przedsiębiorstwie Biełtransgaz – uważa Wołowski.

Podobnych źródeł tego konfliktu upatruje dyrektor Biełsat TV Agnieszka Romaszewska-Guzy, która uważa, że „kolorową rewolucję” na Białorusi mogą zrealizować tylko grupy zbliżone do aktualnego reżimu. Bardzo ciężko jest bowiem przejąć władzę za pomocą zewnętrznych sił opozycyjnych. - Dzisiaj opozycja na Białorusi jest zbyt słaba, by przeprowadzić taką akcję. Łukaszenko jest niezwykle czujnym politykiem, który zdołał wyczyścić swój aparat ze wszystkich, którzy byliby zdolni mu się przeciwstawić – podkreśla Romaszewska-Guzy. Jej zdaniem Rosja musi uważać na to, by poprzez szczucie obywateli przeciwko Łukaszence nie doprowadzić do gwałtownych zajść, bo może wtedy stracić możliwość kontroli w tym regionie. A że jest to dla Rosji państwo kluczowe, jeśli idzie o przesyłanie surowców na Zachód, musi być stabilną przestrzenią. - Nic nie można wykluczyć, niedawno myślałam, że Rosja nie będzie zdolna do tego, by zaatakować Gruzję, że pozostanie na etapie podsycania separatyzmów. Stało się inaczej – podkreśla dyrektor Biełsatu.

Gazowa wojna – nic nowego

Chociaż to wojna medialna wywołała największą dyskusję wśród ekspertów, to na innych frontach spory trwają od dłuższego czasu. Od początku roku mamy do czynienia z kolejnym konfliktem gazowym, który nie zakończyła zgoda na podniesienie stawek za przesył gazu przez Białoruś (nota bene są one wyższe niż przez Polskę!) a także wzrost hurtowej ceny surowca dla odbiorców w tym kraju. Kwestie sporne wciąż pozostają nieuregulowane i obie strony wrócą do nich na początku przyszłego roku. A wraz z nimi wzajemne oskarżenia. Zdaniem obserwatorów, konflikt został sztucznie wywołany przez Moskwę, która przykręciła Białorusi kurek z gazem z powodu jej zadłużenia. Mowa jest jednak o stosunkowo niewielkiej kwocie, porównywalnej do tej, którą za przesył surowca Gazprom nie uregulował wobec Mińska. Dlatego też ostra reakcja Moskwy była całkowicie nieadekwatna do sytuacji, co tym samym sugeruje, że mieliśmy do czynienia z akcją polityczną mającą na celu pogorszenie wizerunku Łukaszenki w Europie i przymuszenie go do wstąpienia do Unii Celnej, tworzonej przez Rosję i Kazachstan.

Zdaniem Iwony Wiśniewskiej z OSW Unia Celna jest w rzeczywistości tworem służącym do umacniania w tym regionie wpływów politycznych Rosji i kolejną próbą integracyjną na obszarze byłego ZSRS. W rzeczywistości, w interesie rosyjskim jest chronienie swojego rynku przed towarami z tych państw i nie respektowanie zawieranych porozumień. Ta pozornie absurdalna sytuacja miała miejsce przy zawieraniu niejednej umowy w tym regionie (np. niezrealizowana deklaracja z 1995 roku o stworzeniu Unii Celnej pomiędzy tymi krajami). Inicjatywa ma za zadanie ograniczyć Białorusi i Kazachstanowi możliwości włączania się w inne struktury integracyjne, jak choćby współpracę z UE czy z Chinami, i podnieść prestiż Rosji.

Wzorem Hodży

To właśnie obawa, nie tyle o zwrócenie się Łukaszenki w stronę obojętnej na Białoruś Brukseli, ale o skierowanie przez Mińsk swojego zainteresowania na Chiny, może być w tej sprawie drugim dnem. Obawy Kremla potwierdza informacja, że kraj ten może rozmieścić pod Mińskiem systemy nasłuchu radioelektronicznego, dzięki któremu Pekin będzie mieć możliwość gromadzenia danych wywiadowczych z Rosji i Europy Środkowej. Białoruskie media podały, że centrum ma być sztabem kierowania lotami kosmicznymi, a Łukaszenko zapewnił, że przyniesie to jego krajowi krocie. Nikt chyba jednak nie wierzy w to, że Białorusi nagle zaczęło zależeć na tym, by podbijać kosomos. W ostatnich miesiącach rozbudowywano kontakty chińsko-białoruskie w dziedzinach nowoczesnej technologii i wojska, a także kontynuowano współpracę gospodarczą. Ingerencja wywiadu chińskiego pod bokiem Moskwy, jeżeli nie jest to wyłącznie forma szantażu i blef Mińska, mogłaby bardzo namieszać w regionie. - Trochę przez przypadek sytuacja potoczyła się w takim kierunku, że Łukaszenko stał się nagle, wbrew swojej woli i interesom, czołowym antyrosyjskim politykiem na obszarze postsowieckim – twierdzi prof. Marciniak. - Zauważył on, że opcja prozachodnia niewiele daje i że nie jest wystarczającym zabezpieczeniem przed naciskami z Moskwy. Dlatego też próbuje grać kartą chińską, licząc na wsparcie Pekinu. W przypadku Albanii taka taktyka okazała się być na dwa dziesięciolecia skuteczna. Dlatego na tę kwestię powinniśmy patrzeć bardziej w kategoriach geopolitycznych niż ideologicznych. Kraj ten ma unikalne położenie i jeśli Chiny myślą - a uważam, że tak jest - o ekspansji światowej, to mają ku temu niebywałą okazję – podkreśla prof. Marciniak.

Obrońca Białorusi?

Zdaniem ekspertów Białoruś dysponuje poważnym potencjałem i błędem było patrzenie na nią przez pryzmat postsowietyzmu, myląc go z uleganiem wpływom z Moskwy. Ta nostalgia za czasami ZSRS została wykorzystana przez Łukaszenkę do stworzenia w miarę sprawnego mechanizmu politycznego, który ma mocne poparcie społeczne. Nie chce on stracić władzy – dlatego nie dopuszcza do tego, by Białoruś była całkowicie kontrolowana przez Rosjan. - To jest przecież prywatny kołchoz Łukaszenki – podkreśla Romaszewska-Guzy. - W pewnym momencie był on gotowy pełnić rolę wielkorządcy w wielkim kraju sojuszu Białorusi z Rosją. Doszedł jednak do wniosku, że kariery w takim układzie nie zrobi. Każdy kolejny etap wchłaniania gospodarczego Białorusi przez Rosję jest krokiem, który zmniejsza jego władzę. Aleksandr Milinkiewicz podkreśla, że jest to dramatyczna sytuacja Białorusi, iż jej narodowy interes jest w pewien sposób zbieżny z interesem osobistym Łukaszenki – dodaje dyrektor Biełsatu.

- Białoruś ma spore kłopoty finansowe i te problemy będą się pogłębiać. Mińsk musi jak najszybciej zdecydować się na bardziej radykalne posunięcia gospodarcze, prywatyzację i liberalizację gospodarki – twierdzi Wołowski. - Ten stary model gospodarczy, oparty na subsydiach rosyjskich dla sektora przetwórstwa ropy i na dużej otwartości rynku białoruskiego dla towarów rosyjskich, niekonkurencyjnych na innych rynkach, odchodzi w przeszłość. Część białoruskiego kierownictwa zdaje sobie z tego sprawę. Nie wiem, czy Łukaszenko rozumie, że ratunku nie znajdzie w wojnie propagandowej z Rosją – uważa ekspert z OSW. - A za pieniędzmi rozgląda się on w każdym kierunku, puszcza oczko w stronę Brukseli, licząc na kredyty, niedawno zachęcał do inwestowania na Białorusi przedstawicieli amerykańskich koncernów (m.in. Microsoft, Honeywell), dając do zrozumienia, że liczy na poprawienie kontaktów z Waszyngtonem. Ta taktyka przynosi rezultaty, gdyż pod koniec marca uzyskał ok. 700 mln dolarów z obiecanych w zeszłym roku 3,5 mld kredytu z Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Aleksandr Sprytny

Widać, że dla ratowania fianansów Alaksandr Łukaszenka gotowy jest zrobić bardzo wiele. Przez lata udawało mu się wychodzić zwycięsko z konfliktów z Kremlem i drogo sprzedawać swoje wsparcie na arenie międzynarodowej, poza tym niszczyć tożsamość Białorusinów i zabezpieczać interesy rosyjskie w tym regionie. Dlatego coś, co z zewnątrz wydaje się być ostrym kryzysem międzypaństwowym, w rzeczywistości może być zwyczajną tranzakcją handlową i licytowaniem się o to, kto na kim wywrze większą presję. Łukaszenko zdaje sobie sprawę z tego, że Białoruś, jako kraj tranzytowy, jest dla Moskwy niezwykle ważnym regionem, dlatego nie godzi się na to, by Rosjanie płacili mu mniej niż mógłby od nich uzyskać. Pokazuje im przy tym, że potrafi nawiązywać kontakty z innymi państwami i nie jest zdany na łaskę i niełaskę Kremla, co wywołuje jego wściekłość.

Gdyby Łukaszenko rzeczywiście obawiał się pohukiwań Moskwy, to na pewno nie czekałby na wybory prezydenckie następne pół roku, tylko zorganizowałby je już na jesieni. Skoro tego nie robi, a cenzuruje „jedynie” dostęp swoich rodaków do internetu, to znaczy, że jest pewny swego. Nie ma więc dzisiaj sensu pytać o to, czy Putin z Miedwiediewem chcieliby zmienić prezydenta Białorusi, czy też nie, warto zastanawiać się nad tym, czy Rosjanie potafią znaleźć w tak krótkim czasie odpowiedniego do tego kandydata. - Z punktu widzenia Rosji, optymalną sytuacją byłoby mieć demokratycznie wybranego prezydenta. Musiałby on spełniać trzy warunki: przekonać do głosowania na siebie ludzi, Łukaszenko nie mógłby mu przeszkodzić w zdobyciu popularności i musiałby on być jeszcze prorosyjski – wylicza Romaszewska-Guzy. Czy jednak Kremlowi uda się znaleźć białoruskiego Władymira Janukowycza? Dziś wydaje się, że zwycięzcą „bratobójczego konfliktu” ponownie okaże się „Baćka chrzestny”.

Petar Petrović

Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia.

/