Piszę te słowa tuż po wyjeździe ze Strasburga, gdzie odbyło się przedostatnie w tym roku posiedzenie plenarne Parlamentu Europejskiego. Przemawiał prezydent Włoch, był przewodniczący Komisji Europejskiej Jean Claude-Juncker, znów nie było szefa Rady Donalda Tuska, mówiono o uchodźcach, ale też o, uwaga..., dozwolonej wysokości płomienia świecy!

To nie żart! To nie jakaś „antyunijna” propaganda. Są poważni ludzie, którzy w Unii chcą regulować i takie rzeczy. Skrytykowali to pragmatyczni Niemcy. Cóż, ci sami Niemcy nie protestowali, gdy w interesie francuskich firm ślimaka uznano za... rybę, tylko po to, aby biznes jednej z dwóch „politycznych lokomotyw” Unii (właśnie obok RFN) mógł uzyskać dotacje przeznaczone dotąd wyłącznie dla branży rybackiej. Berlin i inne ważne stolice milczały też, jak ta sama Francja przeforsowała uznanie za „właściwą krzywiznę banana” tylko tą bananów rosnących w jej dawnych koloniach w Afryce – kosztem tych z Ameryki Łacińskiej. Ten sam PE kilka lat temu uznał marchewkę za owoc, bo to opłacało się Portugalii. W tym kraju tradycyjnym przysmakiem jest dżem z marchewki i, żeby producenci z Lizbony i okolic mogli dostać unijne dotacje przeznaczone wyłącznie dla firm robiących przetwory z owoców, musieli poprawić Pana Boga i z warzywa zrobić owoc.

UE jest potrzebna, choćby jako zapora przeciw Rosji, ale unijne głupoty potrzebne nie są. Niech się spalą w płomieniu świecy o dowolnej wysokości...

Ryszard Czarnecki

*pełny komentarz, który ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (28.11.2015)