Grono zagorzałych zwolenników polityki Władimira Putina rozczarowanych „zdradą” najbardziej imperialnych jej elementów staje się aktywne politycznie. Póki co organizowane przez nich wiece nie cieszą się dużą frekwencją, zaś wymierzone we władze hasła unikają bezpośredniego atakowania Putina, ale nie można wykluczyć, że w przyszłości to środowisko może stać się problemem dla reżimu.

 

17 marca w Moskwie odbył się wiec przeciwko socjalno-ekonomicznej, zagranicznej i wewnętrznej polityce władz Rosji. Na demonstracji na placu Suworowskim zebrało się kilkaset osób. Organizatorzy nazwali akcję „jednoczeniem wszystkich patriotów – i z prawicy, i z lewicy”. W komitecie organizacyjnym znaleźli się m.in. lider Lewicowego Frontu Siergiej Udalcow, były tzw. minister obrony tzw. Donieckiej Republiki Ludowej Igor Girkin vel Striełkow, publicysta Maksym Kałasznikow i duchowny Cerkwi prawosławnej Wsiewołod Czaplin. To nie pierwsza akcja tej grupy ludzi. Podobny zestaw organizatorów niedawno stał za wiecem przeciwko oddaniu Wysp Kurylskich Japonii. Obecnie główny postulat demonstrantów to wycofanie się władz z reformy emerytalnej. Inne żądania to dymisja rządu, podwyżka minimalnej płacy do 30 tys. rubli oraz uznanie przez Rosję tzw. republik ludowych w Donbasie.

Udalcow (ma już na koncie pobyty w więzieniu za działalność opozycyjną) mówił, że chcą pokazać alternatywę i dla Putina i dla „prozachodnich liberałów opozycjonistów”. Można o nich rzec, że są bardziej putinowscy niż sam Putin (no może z wyjątkiem Udalcowa). Łączy ich przekonanie o konieczności wojny. To ich misja. Wojna o tradycyjne wartości, o ziemie, o „wyzwolenie bratniej Ukrainy do faszystowskiej junty”. Zbierają ludzi rozczarowanych polityką Putina w ostatnich latach. Po wybuchu wielkoruskiego nacjonalizmu i imperializmu w 2014 roku, szybko okazało się, że władza nie potrzebuje ideologicznych zwolenników. Nacjonaliści i imperialiści wzywający do odbudowy stalinowskiego imperium mogą czuć się wręcz zdradzeni przez władzę. Reżim Putina nie potrzebuje takich putinistów, którzy pamiętają wszystko, co lider powiedział i nawet obiecał. Reżim potrzebuje ludzi intelektualnie, poliyucznie i morlanie gotowych zmieniać poglądy i dostosowywać się do aktualnego kursu wskazanego przez Putina. Takich, którzy z antyzachodnich szowinistów w mgnieniu oka staną się liberałami i entuzjastami współpracy z Zachodem – np. gdyby doszło do jakiegoś nowego resetu. Tacy ludzie jak Girkin czy Udalcow mają zbyt sztywne kręgosłupy i są niewolnikami swoich niezmiennych przekonań. A w polityce to nie zawsze jest zaletą – zwłaszcza we współczesnej Rosji.

bb/Warsaw Institute