Ukraina przecina związki z Rosją (internetowe)

Niezależna, rosyjska grupa śledcza, opublikowała wyniki swego dochodzenia w sprawie dyskusji, jaka rozgrywa się w sieci, w sprawie tzw. Programu renowacji Moskwy, polegającego na wyburzeniu ponad 4 tys. bloków komunalnych wzniesionych jeszcze w czasach Chruszczowa. Otóż okazało się, że twórcy i aktywiści stron opowiadających się za zaplanowaną przez władze Moskwy „renowacją”, podający się za mieszkańców likwidowanych i znajdujących się w fatalnym stanie domów, są w istocie młodzieżowymi aktywistami, tzw. rad osiedlowych, hojnie opłacanymi z funduszy, które dystrybuują władze miejskie. Lokalni technolodzy władzy najwyraźniej uznali, że nie można uprawiać już polityki bez „fake news”, bez organizowania fałszywych internetowych wspólnot i propagowania za ich pośrednictwem punktu widzenia przyjaznego rządzącym.
Informacja ta pozwala łatwiej zrozumieć decyzję władz Ukrainy, które postanowiły odciąć ich kraj od rosyjskich sieci społecznościowych i usług internetowych. Rosyjskie media informują, że objęte sankcjami firmy są wśród Ukraińców niezmiernie popularne. I tak Jandeks ma 11 mln użytkowników, z usług platformy Mail.ru korzysta 25 mln osób, 16 mln używa Vkontaktie, zaś 9,5 mln ma konta na Odnoklasczikach, czyli odpowiedniku Naszej klasy.

Wcześniej prezydent Ukrainy Poroszenko powiedział publicznie, że jego kraj spodziewa się rosyjskich operacji w „cyberprzestrzeni”, zwłaszcza w obliczu trudnych, i trzeba to otwarcie powiedzieć wywołujących sprzeciw społecznych decyzji, ale przede wszystkim w trakcie zbliżających się wyborów. Jednocześnie poinformowano o podpisaniu przez prezydenta regulacji rozszerzających ukraińskie sankcje wobec osób, ale również firm, głownie rosyjskich, które nie respektują zasady o nie utrzymywaniu relacji z anektowanym Krymem. Tym razem uderzono głównie w rosyjskich provaiderów internetowych, dostawców oprogramowania a także zarządzających znanymi i popularnymi również na Ukrainie sieciami społecznościowymi. Rosyjskie media informują o rekordowej liczbie wejść na te strony, zanotowanej wczoraj, wejść z Ukrainy od, jak argumentują zaniepokojonych użytkowników, którzy poszukują możliwości obejścia blokad. Nawiasem mówiąc, nieświadomie dostarczają informacji na potwierdzenie tezy, że niezależne firmy, świadczące usługi w sieci, są, co najmniej w bliskim kontakcie z władzami. I mogą być wykorzystywane w tym, co zwykło się określać mianem wojny hybrydowej.

Decyzję w Kijowie podjęto w symbolicznym momencie, w przeddzień podpisania w Parlamencie Europejskim regulacji znoszącej wizy dla Ukrainy. Oznacza ona, i tak wypada ją odczytywać, tak też została odebrana przez część, co roztropniejszych rosyjskich mediów, jako zaproszenie dla firm z branży internetowej z Unii Europejskiej, które winny zastąpić swych rosyjskich konkurentów.

Ale to nie jedyna regulacja przyjęta tego dnia, której zadaniem jest ograniczenie rosyjskich wpływów na Ukrainie. Znowelizowano również ustawę o swobodzie wyznania i organizacjach religijnych. Nowelizacja spotkała się już dziś z ostrą krytyką moskiewskiego patriarchatu, który uważa, że regulacja wymierzona jest w jego wpływy. Przewiduje ona, o zgrozo, że wierni każdej wspólnoty mogą do niej wstąpić na podstawie oświadczenia woli, zaś wspólnota zwykłą większością głosów będzie miała prawo wyboru religijnej obediencji. W pakiecie przyjęto też drugą ustawę - o konieczności ponownej rejestracji wspólnot wyznaniowych, której „centrale” znajdują się na terytorium państw będących wobec Ukrainy agresorami. Tu już nie ma wątpliwości, że chodzi o ograniczenie wpływów cerkwi uznających zwierzchnictwo Moskwy. Jaki jest ich stosunek wobec Kijowa i generalnie statusu Ukrainy? Nie trzeba wiele wysiłku, aby wyrobić sobie pogląd na ten temat – wystarczy otworzyć jakikolwiek portal prawosławny o rosyjskim adresie, aby naczytać się do woli o słowiańskim braterstwie, o tym, że Ukraińcy to nie naród, a w Kijowie rządzi faszystowska klika. Warto też pamiętać, że z podobnymi problemami „na linii” kościelnej boryka się też Gruzja. I chyba tylko naiwni mogą sądzić, że jest to kwestia przypadku.

Tego samego dnia co prezydent Poroszenko, kierujący ukraińska służbą bezpieczeństwa Wasilij Gricak wystąpił publicznie z ostrzeżeniem, aby obywatele ostrożnie podchodzili do uczestnictwa w protestach społecznych. Rosjanie uważają, że jest to kneblowanie protestów opozycji, ale Gricak argumentuje, że niemała ich część organizowana jest za pieniądze rosyjskie, a i spora liczba uczestników pobiera regularny „żołd” od agentów Moskwy. Ujawnił, że służba, którą kieruje zdekonspirowała niemałą liczbę tzw. sotników i tysiączników, czyli ludzi, którzy w odpowiednim momencie zobowiązani są do wyprowadzenia na ulice setek lub tysięcy ludzi. Ukraińskiej bezpiece znane są nazwiska przynajmniej 40 organizatorów protestów i co najmniej 5 tys. płatnych ich uczestników. Przy czym obowiązuje cennik – za dzień protestu 150 – 200 hrywien (ok. 10 dolarów), za rozróby z policją dwa razy tyle. Informował też, że Rosjanie podejmą w najbliższym czasie kolejne próby destabilizacji wewnętrznej sytuacji na Ukrainie. Głównie organizując protesty przeciw planowanym reformom i dążąc do powołanie następnych „republik ludowych” – w Odessie i Równem. Mówił również o próbach wywołania konfliktów z Polską i zastanawiającym zbiegu okoliczności, – kiedy lokalna policja wysłana została do zlikwidowania blokady „rzekomych Polaków” na trasie wiodącej na polsko – ukraińskie przejście graniczne, „nieznani sprawcy” przystąpili do atakowania lokalnych oddziałów banków rosyjskich, działających na Ukrainie.

Mamy, zatem do czynienia z realizacją strategii ciągłego nękania. Uniemożliwia się jakiekolwiek reformy pod dowolnie obranymi hasłami. Z jednej strony przedstawia się Ukrainę, jako kraj dogłębnie przeżarty przez korupcję i układy oligarchiczne. Ale kiedy władze, pod presją Banku Światowego, przystępują do realizowania reform rynkowych, takich jak choćby możliwość sprzedaży gruntów rolnych, to organizowane są protesty, pod niebiosa wołające o ochronie własnych zasobów. Nie wdając się w dyskusję na temat celowości tego rodzaju polityki warto zauważyć, że sektor rolniczy i przetwórstwa żywności jest właśnie jednym z mateczników ukraińskich oligarchów. A zatem dostęp do tego rynku, zwłaszcza w sytuacji, kiedy Unia otwiera w postaci kwotowania swój rynek na produkty pochodzące z Ukrainy, leży w unijnym, ale również naszym, polskim interesie. Bo może prowadzić do dwóch potencjalnie pożądanych efektów – z jednej strony osłabić dominujących tam oligarchów, z drugiej zaś umożliwić polską ekspansję gospodarczą. Bo już dzisiaj, Polska, która jest największym producentem i eksporterem żywności w Unii musi zacząć myśleć o ukraińskiej konkurencji. A czeka, przynajmniej potencjalnie, rynek chiński. Bez rządowego programu wejścia polskich firm na Ukrainę niewiele osiągniemy. Ale czy ktoś w śpiącym polski Ministerstwie Rolnictwa o tym wie? Czy wiedzą tam o tym, że nadzorowana przez nich Krajowa Spółka Cukrowa, największe przedsiębiorstwo w branży w Polsce, ma cukrownię niedaleko Ukrainy - w Mołdowie i musi spodziewać się ostrej walki z cukrem z Ukrainy również na polskim rynku? Ta dygresja zmierza nie tylko do pokazania, że polskie władze uprawiają dyplomację gospodarczą na całym świecie zapomniawszy o sąsiadach, ale również do tego, że spoczywa na nas obowiązek, tłumaczenia, naszym zachodnim partnerom specyfiki postsowieckiego świata. Bo oni tego najwyraźniej nie rozumieją.

Dzisiaj rzecznik niemieckiego ministerstwa spraw zagranicznych wystąpił z krytyką decyzji władz Ukrainy dowodząc, że ograniczenia w dostępie do mediów społecznościowych nie mieszczą się w standardach demokratycznych. Co ciekawe z podobnym poglądem wystąpił rzecznik Kremla Pieskow, broniąc prawa Ukraińców do dostępu do informacji. To polityczna cenzura, niehumanitarny krok uniemożliwiający kontaktowanie się ludzi, głupota, grzmią rozliczni rosyjscy eksperci. Oczywiście można wypowiedź niemieckiego rzecznika potraktować, jako kolejne chybione wystąpienie, socjaldemokratycznego, prorosyjskiego pięknoducha, który nie ma pojęcie, z kim ma do czynienia. A z kim, pozwoli lepiej zrozumieć jedna z ostatnich publikacji z rosyjskiej prasy.

Nowa Gazeta dotarła do jednego z kolegów z wojska, jeszcze z czasów wspólnej walki w Afganistanie, pułkownika Sergieja Dubińskiego, oficera, który po odejściu ze służby zaciągnął się do oddziałów walczących w Donbasie. Dubiński jest tym wysoką rangą wojskowym, którego holenderska prokuratura oskarża o to, iż odpowiada za zestrzelenie malezyjskiego samolotu pasażerskiego lecącego nad terytorium zbuntowanych wschodnich prowincji Ukrainy. Kolega, dziś adwokat, któremu dziennikarze puszczali ujawnione przez Ukraińców taśmy, na których nagrano głosy rozmawiających „Chmurnego” i „Buriata”, a przypomnijmy, że rozmawiali o sp[rowadzeniu z Rosji do Donbasu baterii rakiet Buk, poznał, że jednym z nich jest Dubiński. Rozmowa dotyczyła tej wyrzutni rakiet Buk, z której zestrzelono samolot pasażerski. To kolejny dowód na potwierdzenie wcześniej formułowanych pod adresem Dubińskiego oskarżeń. Na zlecenie redakcji przeprowadzono, ekspertyzę w renomowanym szwedzkim instytucie medycyny sądowej, który potwierdził tożsamość głosów – tego z taśmy i rosyjskiego oficera. Gazeta ujawniła również, że do maja 2015 roku (zestrzelenie miało miejsce w lipcu 2014 roku) otrzymywał on od rosyjskiego resortu obrony regularne miesięczne wypłaty. Teraz dodaje do tego świadectwo kolegi adwokata, który wspomina spotkania, jakie miał z Dubińskim na terenie Doniecka, zaraz po zestrzeleniu samolotu, w trakcie, których ten użalał się, że nie ponosi winy za to, co się stało – wykonywał tylko polecenia „kierownictwa z Moskwy”.

Marek Budzisz/salon24.pl