«Udar mózgu», jaki według dziennikarzy TASS miał przejść ostatnio Łukaszenka, po raz kolejny pokazuje, że dla większości Białorusinów wszelkie nadzieje na zmiany w kraju związane są wyłącznie z fizycznym odejściem urzędującego prezydenta, wskazuje Witalij Cygankow na portalu Radia Svaboda, cytowany przez Kresy24.pl.

Po pierwsze: O ile jeszcze w latach 90., w domowym zaciszu szeptano o tajemniczym „snajperze”, to teraz wielu przeciwników Łukaszenki może liczyć jedynie na jego słabe zdrowie. Zwróćcie uwagę,  jak szybko ucichły dywagacje na temat tego, czy Łukaszenka zdecyduje się na reformygospodarcze i polityczne, szczególnie aktywnie poruszane po wyborach prezydenckich w 2015 roku. Koniec. Już dawno wszyscy o nich zapomnieli. Nawet rozmowy o „następcy” Łukaszenki ucichły – wszyscy zrozumieli, że dokąd obecna głowa państwa żyje i jest względnie zdrowa, o następcy (nawet noszącym to samo nazwisko) nie można nawet myśleć.

Po drugie, historia „udaru” wyraźnie uwidoczniła problemy prawne i organizacyjne związane ze zmianą władzy. Na Białorusi, to szef rządu przejmuje pełnomocnictwa prezydenta w przypadku wakatu lub niemożności wypełnienia przez niego swoich obowiązków.

Cygankow przypomina, co stało się po tym,  jak w przeszłości media zbyt intensywnie spekulowały o możliwej sukcesji tronu przez kolejnych premierów (na przykład, Siergiej Sidorski). Otóż Łukaszenka nie przypadkiem mianował na szefa rządu Andreja Kobiakowa, politykaurodzonego w Moskwie. Zgodnie z konstytucją Białorusi nie może on być nominowany jako kandydat na prezydenta, bo  nie jest „obywatelem z urodzenia”. Krócej mówiąc, Kobiakow  jest premierem, który nie ma osobistego interesu w tym, by fotel prezydenta został zwolniony.

Po trzecie, nikt chyba nie ma wątpliwości, że nasilają się ataki informacyjne na Łukaszenkę i jego świtę ze wschodu. O ile nie można mówić o wojnie informacyjnej na dużą skalę, można ją już nazwać operacjami partyzanckimi – wszak nie są one prowadzone przez część zwykłej armii informacyjnej, ale przez „jednostki dywersyjne”.  Wynika z tego, że wyboryprezydenckie i parlamentarne zaplanowane na lata 2019-2020 nie będą jak zwykle formalnością dla Łukaszenki. I temat zdrowia przywódcy Białorusi będzie jednym z najwygodniejszych ataków na niego z różnych stron.

Po czwarte.  Nawet przeciwnicy Łukaszenki na tyle przywykli do jego istnienia, że ​​zadają czasem pytanie (być może to logiczne, ale moim zdaniem raczej absurdalne): „Co się stanie bez niego? A co, jeśli będzie gorzej? Co, jeśli Rosja nas zajmie? Tak jakby przy Łukaszence nie groził Białorusi „zachwat”? Albo inaczej, – czy pod Łukaszenką Rosja na Białorusi nie przejęła jeszcze wszystkiego co się dało?

Obiektywna rzeczywistość i cała polityka ostatnich 20 lat pokazują, że obecnego prezydenta Białorusi należy traktować jak „zagrożenie dla suwerenności” niż „gwaranta suwerenności”.

A gwoli ścisłości. Nikt nie zaprzecza temu, że może się pogorszyć. Bez Łukaszenki może być inaczej: zarówno gorzej jak i lepiej. Ale z Łukaszenką nie zmieni się nic. Tylko dalsza stagnacja.

Według politologa Walerija Karbalewicza, informacja o „udarze” Łukaszenki, jaka pojawiła się na portalu należącym do właściciela rosyjskiej agencji TASS, może świadczyć o próbie presji na białoruskiego przywódcę, wywieranej prawdopodobnie przy udziale rosyjskich służb specjalnych. Politolog zwraca uwagę, że atak zbiega się z pojawieniem się informacji o zaproszeniu Łukaszenki przez Władimira Putina na rozmowy w Soczi.

mod/Kresy24.pl, svaboda.org