Wiadomo było, że to żaden ekonomista, koledzy po fachu robili mu jak najgorszą opinię. Polityk? No dopiero się wykluwał. Mąż stanu? Mamy teraz wyłącznie mężów stanu, np. Francja może się w ostatnim czasie takimi szczycić – Francois Hollande na koniec swojej prezydentury ma dwu procentowe poparcie. Jedno jest dobre i przyciągające - Pan Petru jest rzeczywiście przystojny. Tak przynajmniej twierdzą moje koleżanki. Niestety to jednak trochę za mało. Trzeba mieć jednak coś w głowie. A politycy z reguły mają wszystko zupełnie gdzie indziej.

Nowoczesna to chyba dobra nazwa. Niestety reszta wręcz przeciwnie – ramota. Mieli sporo pokazać ale okazało się że to były tylko złudne nadzieje.

Ogłupiani przez liczne służalcze telewizje dali po raz kolejny wiarę obietnicom. Dwie główne partie straciły zwolenników i tak urodziła się Nowoczesna. Teraz się zastanawiamy na czym ta nowoczesność miałaby polegać. I nie bardzo wiadomo.

Pan P. dobrał sobie kilka pań – wśród nich są urodziwe ale również grubaski a nawet jędzowate. Panie wyróżniały się tym, że zajadały cichcem ciasteczka siedząc w ławach plenarnej sali. Sporo było ich na ekranach telewizorów, wkrótce się okazało, że nie bardzo jest o czym gadać ale z rozpędu, po staremu wszystko się toczyło. Mogłoby to trwać dłużej gdyby nie hormony. Zagrały przede wszystkim u przewodniczącego.  Po prostu musiał wraz z partyjna zastępczynią wyrwać się do Portugali. Można to zrozumieć. W końcu stanąć sobie w miłym towarzystwie na urwistym brzegu nad Atlantykiem i patrzeć w siną dal – to ślicznie i romantycznie. Co prawda znacznie bliżej i taniej byłoby wleźć na górę Lubeck na półwyspie helskim i równie miło delektować się widokiem spienionego morza. W dodatku naszego kochanego bałtyckiego. Może by - dla dobra prezesa - nikt wówczas eskapady nie zauważył. Ale niestety Pan Petru już jest dość popularny i z piękną blondyną nie przejdzie bezszelestnie przez lotniska zaludnione ciekawskimi. Paparazzi są wszędzie. To czujne chłopaki.

Podoba mi się tylko, że Pan Prezes to człowiek niebojący się ryzyka. Wyleciał z Warszawy do Lizbony a teraz niestety wyleci z własnej partii. Może  zresztą tak będzie a może nie, bo kogóż w końcu Nowoczesna mogłaby posadzić na głównym stołku. Prezesa ma wysokiego, ale ławę rezerwową krótką. Zresztą to wszystko w polityce trwa krótko. I chyba dobrze. Teraz zapowiada się wprawdzie pogonienie lokalnych długowiecznych władców. Takie samorządowe przewietrzenie. I bardzo dobrze.

Posłowie „nasi kochani” pobiegali trochę korytarzami po Sejmie, posiedzieli u Hawełka, pogaworzyli. Ci bardziej niecierpliwi wychodzą jeszcze na ulice z transparentami. Taki spacer na świeżym powietrzu politycznie niczego nie załatwi ale na mięśnie dobrze zrobi. Szkoda tylko, że oddychać muszą smogiem miejskim. „Nowocześni” szybko się starzeją ale zawsze będą mogli kontynuować pozorowanie pracy w przyszłości w powiecie lub w gminie. Będą jak to się rzekło wolne miejsca. I ci, którzy przybędą na „swoje” tereny na pewno korzystać będą z pierwszeństwa wyboru, tak jak kobiety w ciąży. Jaki będzie tego skutek - zobaczymy.

Podróże kształcą, ale tak naprawdę to uczyć się trzeba było na uniwersytetach. Niestety nasz system wysokiej oświaty to jeszcze większe nieporozumienie niż dotychczasowe gimnazja. Minister, który miał się tym wszystkim zająć - też bardzo przystojny – ma zdaje się zupełnie inne ambicje. Szkolnictwo wyższe, które mu powierzono interesuje go tak samo jak mnie pani „ciuciubińska”, która okropnie się postarzała.

Portugalskie „Porto” nie wszystkim smakuje. Dla niektórych jest zbyt kwaśne, u innych powoduje gazy. Eksperymentować oczywiście można byleby za własne pieniądze. Jeśli to szmal państwowy, publika ma prawo wiedzieć co i jak, za co i ile. Tracenie pieniędzy to jednak wcale nie najgorsza strata. Natomiast stracenie zaufania u ludzi jest bardzo bolesna. Na usprawiedliwienie rzec by można, że zakochani ludzie i tak coś bardzo ważnego zyskują. Osobiste szczęście to cud natury. W młodości robi się różne głupstwa i niekoniecznie należy antycypować skutki. Przysłowia znamy, ale któż tak naprawdę przejmowałby się kózką, która by nie złamała – gdyby nie skakała.

Dziennikarze skaczą, podskakują. Ale rzadko im się uda coś tak naprawdę do końca załatwić. Podobnie jak Giertychowi uznanemu podskakiewiczowi. Taki duży to zwykle szybko się zmęczy i musi się położyć, bo go boli kręgosłup.

- Niechaj mnie Pan Petru (i inni na uchodźstwie) o wierszyk nie prosi, bo kiedy wreszcie z tułaczki do ojczyzny wróci – może stwierdzić, że na obczyźnie to był czas zmarnowany. Dzieci rzadko oglądane wyrosną i pójdą sobie precz, żona zmarniała i się postarzała, a w skarbonce nie tyle ile być miało. Można wrócić do kraju i ze zdziwieniem dostrzec, że społeczeństwo bardzo się zmieniło. Nikt już nie chce cierpieć za całą ludzkość, wyrzekać się przyjemności – ludzie chcą mieć pracę, rodzinę, zarabiać przyzwoicie i żyć.

Bojący się Bierut wyjechał onegdaj w futerku a wrócił w kuferku. Podobnie było z kilkoma innymi wodzami. Wszędzie nie tylko u nas politycy walczą o te swoje pięć minut władzy. Co prawda niektórzy cumują na dłużej. Aby ją zdobyć knują w kraju, albo zagranicą. U nas najpierw wyprowadza się „rajskie pieniądze”, a dopiero potem wyjeżdża licząc na powrót w chwale. Na ogół jest jednak na szczęście inaczej. Wyjechałeś dziadu to lepiej już nie wracaj, bo już nie czekają. Już lepiej jest gdy wyjeżdża się z miłości, bo wtedy można się odkochać i wrócić.

Stefan Truszczyński/sdp.pl