Grzegorz Schetyna rzucając „konserwatywną kotwicę” kalkuluje, że pomoże mu ona w nawiązaniu bliższego sojuszu z PSL i w lepszych relacjach z umiarkowanymi ludźmi Kościoła.

Grzegorz Schetyna nie pierwszy raz zakwestionował lewicowy zwrot Platformy Obywatelskiej z czasów Ewy Kopacz. Podobnych wypowiedzi Schetyna udzielał wielokrotnie, choćby w styczniu telewizji TVN24. Nie tylko przekonywał wówczas, że „tylko partia centrum z silnym konserwatywnym biegunem, ale też wolnościowa, jeśli chodzi o gospodarkę, jest w stanie wygrać wybory” ale też wprost zadeklarował, że… Platforma „musi wrócić do sojuszu z Kościołem”. „Źle się stało, że w ostatnim czasie staliśmy się takim czarnym ludem. Platforma nie była rozpieszczana przez Kościół. Dziś to kwestia powrotu do źródeł” – przekonywał.

W liberalnym centrum i na lewicy wakacyjny wywiad Schetyny w „Do Rzeczy” wywołał falę oburzenia i dziesiątki komentarzy o „strzelaniu sobie w kolano” i „samobójczych pomysłach” szefa Platformy. Wygłaszający te głosy zdają się zapominać, że wybory wygrywa się zwykle przejmując elektorat partii dotąd rządzącej bądź skutecznie działając na rzecz jego rozdrobnienia. Mało kto z nich dziś pamięta, że erozja poparcia dla Platformy nie zaczęła się od powstania Nowoczesnej, ale od niespodziewanej porażki Bronisława Komorowskiego. Do tego doprowadził Paweł Kukiz przejmując w wyborach prezydenckich istotną część żelaznego elektoratu Platformy (najcelniej analizował to w rozmowie z „Wyborczą” i tekstach na jagiellonski24.pl Krzysztof Mazur, ale jeszcze nieco ponad rok temu dostrzegał to też choćby Sławomir Sierakowski). Dziś komentatorzy zdają się ten fakt ignorować usilnie próbując wepchnąć Schetynę w wyścig z Petru o to, kto będzie lepszą reinkarnacją nieboszczki Unii Wolności.

Wydaje się, że poza doświadczeniem odpłynięcia dawnych wyborców Platformy na prawo w swojej kalkulacji opiera się na trzech potencjałach – obecności w mniejszych ośrodkach, prawdopodobnej konieczności bliższej współpracy z PSL oraz nadziei na poparcie ze strony Kościoła.

W wywiadzie dla „Do Rzeczy” szef PO przekonuje, że „wybory wygrywa się w Końskich, a nie w Wilanowie”. Warto pamiętać, że na prowincji nie tylko wyborcy, ale i sami działacze Platformy są często bardziej konserwatywni, niż w wielkich miastach, a dodatkowo zależy im przynajmniej na neutralności lokalnego Kościoła. Jeżeli rzeczywiście Schetyna chce postawić na odbudowę poparcia w mniejszych ośrodkach i walczyć o samorządy, to centroprawicowy kurs zwyczajnie to ułatwi.

Piotr Trudnowski

CZYTAJ DALEJ