Po tragicznym wypadku w Zgorzelcu znane są już wyniki sekcji zwłok ofiar, które zginęły w pędzącym samochodzie, prowadzonym przez ojca rodziny. Dzieci żyły w chwili czołowego zderzenia samochodu z ciężarówką, miały zapięte pasy bezpieczeństwa - co potwierdził dla tvp.info Piotr Pietrykiewicz, zastępca Prokuratora Rejonowego w Zgorzelcu.

W dzień poprzedzający tragiczną śmierć rodziny, ojciec dzwonił do szkoły i uprzedził o nieobecności najstarszego syna z powodu choroby. Dwójka młodszych dzieci w dniu tragedii nie była ani w szkole, ani w przedszkolu. Gdy ojciec dzwonił do szkoły, rozmowa wg zeznań świadków nie była ani niepokojąca, ani też nerwowa.

,,Czekamy teraz na wyniki pracy biegłych z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych, aby dokładnie ustalić prędkość, z jaką samochód uderzył w ciężarówkę. Nie możemy przyjąć kategorycznie, że ojciec celowo doprowadził do wypadku, ale tego także nie wykluczamy ''

- poinformował zastępca prokuratora ze Zgorzelca.

W mieszkaniu rodziny W., w którym po tragedii na drodze pojawiła się policja, znaleziono zabitą matkę trojga dzieci. Kobieta zmarła wskutek 4 ciosów, zadanych w głowę. Jej ciało ułożone było w łóżku.

Nie jest jasne, czy dzieci przed śmiercią wiedziały o tym, że ich matka została zamordowana.

W mieszkaniu zabezpieczono wszelkie dowody, które mogłyby naprowadzić prokuraturę na ślad wydarzeń, poprzedzających tragedię: komputery, telefony i nośniki elektroniczne. Znaleziono też aparat do inhalacji, co świadczyłoby o tym, że najstarszy syn był chory, tak jak twierdził jego ojciec. 

25 października w Działoszynie na Dolnym Śląsku osobowy seat toledo, którym poruszał się mężczyzna z trojgiem dzieci w wieku 6, 11 i 13 lat, zderzył się czołowo z nadjeżdżającą ciężarówką. Pojazd osobowy wcześniej zjechał na przeciwległy pas ruchu. Kierowcą samochodu był 44-letni Robert W.

Ojciec i troje dzieci zginęli na miejscu. Zdaniem świadków, seat jechał z prędkością około 150 km/h i nie stwierdzono, aby kierowca próbował hamować.

LDD/tvp Info/fronda.pl