Jacy byli bohaterowie pana młodości?

 

- Jestem z pokolenia, które chodziło przed wojną do szkoły, a maturę robiło na tajnych kompletach w czasie okupacji. Nie tylko ja, ale i większość kolegów wyrastała w atmosferze szukania bohaterskich ideałów. To było szalenie modne i może potrzebne. Jako chłopiec czytałem bardzo wiele książek historycznych, poza Sienkiewiczem było dwóch interesujących pisarzy dla młodzieży: Gąsiorowski i Przyborowski. Ich książki były wręcz rozchwytywane. Oni uczyli nas historii poprzez postacie, sytuacje czy barwne opisy bitew.

 

Miał pan jako chłopiec swojego ulubionego bohatera?

 

- Tak, był nim książę Józef Poniatowski. Był wtedy bardzo modny i przewijał się przez książki. Jego postawa, czyny, mundur – to wszystko oddziaływało na mnie. Był dla mnie bardziej atrakcyjny i ukochany niż skromny i surowy Kościuszko. Był żyjący ówczesny bohater, ogromnie popularny wśród młodzieży – marszałek Józef Piłsudski. Był żywym bohaterem, miał osobowość, wygląd, wiele mówiono o jego skromności. Pan zdaje sobie sprawę, że jego córki jeździły do szkoły tramwajem, choć istniały wtedy samochody? Marszałek, jego legenda Legionów, Cudu nad Wisłą oddziaływała na moje pokolenie mimo różnic politycznych, które były bardzo czynne.

 

A rotmistrz Witold Pilecki?

 

- O nim dowiedziałem się po wojnie. To jest postać, której dramat życia, bohaterstwo jest tak ułożone... Był dobrowolnym więźniem obozu w Oświęcimiu. Dobrowolnie wraca do kraju, choć groziło mu niebezpieczeństwo. Upraszczam to, ale on pracuje dla odzyskania przez Polskę niepodległości. Była inwigilacja służb specjalnych i jego cudowne oddanie, niemal szalone. Koniec straszny.

 

Są marsze jego pamięci, wielkie flagi na stadionach piłkarskich z jego portretami. Jest ważny dla współczesnej młodzieży?

 

- To pytanie jaka jest dzisiejsza młodzież? Czy młodzież jest zainteresowana sferą takich spraw i ludzi. To, co jest dobre w najlepszym gatunku bohaterstwa musi się przebić. Jest też przecież inny wspaniały tragiczny bohater - generał „Nil” Fieldorf. Zrobiono o nim film, który w ogóle nie miał reklamy czy dyskusji. Przeszedł i przestał istnieć, choć była tam dobra rola Olgierda Łukaszewicza. To był dobry film dla młodzieży, choć promuje się rzeczy mniej wartościowe.

 

Patrzy pan z optymizmem na młode pokolenie?

 

- Widziałem tak wspaniałą młodzież w swoim życiu, która jak każda młodzież rozrabiała, ale się uczyła. Proces pedagogiczny Polski przedwojennej zdał egzamin, bo młodzież wspaniale się podczas wojny spisała. Dlaczego? Bo był wspaniały system edukacji i wychowania. Teraz o edukacji wolałbym nie mówić.

 

Chyba każdy młody chłopak naśladuje kogoś, dziś są to idole popkuktury.

 

- Idole, ale to straszny banał, bo oni idą w zupełnie innym kierunku. To idzie w stronę masowej rozrywki. Ale może jakiś wybitny sportowiec, dobrze ukształtowany...? Pokolenia przedwojenne pasjonowały się szalenie bohaterstwem wojennym, tymi co walczyli za nasz kraj. To nas fascynowało. Może to były echa odzyskanej wtedy niepodległości? 1920 roku? Nasi rodzice przenosili to na dzieci.

 

Dziś można pozazdrościć tego, jak byliście wtedy bardzo dumni z Polski.

 

- Tak. Podczas świąt 3 maja, czy 11 listopada nikt nie nawoływał w mediach aby wywieszać flagi. To, żeby jakiś dygnitarz wtedy powiedział, że święto narodowe ma być pogodne - uznalibyśmy to za głupstwo. To było automatyczne, że pogodnie było nawet w ponurej listopadowej porze roku. My odczuwaliśmy po prostu, że to jest wyjątkowy dzień. Nie było zachęcania do tego, to wynikało samo z siebie. Dorośli wytwarzali tą atmosferę i ona trafiała do młodzieży, która nie była wcale taka znowu święta. Mówię to szczerze.

 

Rozmawiał Jarosław Wróblewski