Przez osiem lat obiecywałem Czytelnikom, klubom „GP” i naszym sympatykom, że wspólnie z PiS doprowadzimy do takich zmian w kraju, które pozwolą na uczciwe wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej. Drugą obietnicą było postawienie pomnika ofiar Smoleńska w centrum Warszawy. Jeżeli Państwo pamiętają, taką właśnie obietnicę złożyłem po paru tygodniach od tragedii, kiedy okazało się, że śledztwo jest fikcją, a czczenie poległych 10 kwietnia to niemal przestępstwo zwalczane przez wszystkie ośrodki władzy.

10 czerwca w Krakowie, a później w wielu innych miejscach, zapowiedziałem, że będziemy organizowali marsze, aż nasze żądania zostaną spełnione. Cena za to była ogromna. O ile z TVP usunięto mnie nagle 9 kwietnia 2010 r. wieczorem, bez jakiegokolwiek uzasadnienia, co mogło być niesłychanym przypadkiem, o tyle we wrześniu 2010 r. przypadku nie było. Po audycji w Polskim Radiu o Krzyżu na Krakowskim Przedmieściu zdjęto mój program i nieformalnie wydano zakaz wstępu do wszystkich stacji radia publicznego, który obowiązywał aż do 2015 r. Co ciekawe, zostałem potępiony przez specjalnie powołaną komisję „etyki”, której spora część członków zaczynała karierę w stanie wojennym. Podobny los spotkał moją zastępczynię Kasię Gójską i wielu innych współpracowników „GP”. Musieliśmy znosić szyderstwa reżimowej prasy, ale też znacznej części prawicowych publicystów. Wmawiano nam, że organizujemy sektę albo dorabiamy się na Smoleńsku. Tymczasem tworząc kolejne media, bez pieniędzy, i organizując koncerty, odczyty, debaty na temat tragedii smoleńskiej, bez sponsorów, których po prostu nie było, doprowadzałem prowadzone przeze mnie firmy do ruiny, a niewielką grupę bogatszych udziałowców i akcjonariuszy do rozpaczy. Robiliśmy rzeczy bez związku z interesem ekonomicznym, bo inaczej instrumentami ekonomicznymi zatkano by nam usta. Byłem więc naraz niegospodarnym rozrzutnikiem, złodziejem i sekciarskim nieudacznikiem. Opinie te, szerzone niestety również w środowiskach bliskich obecnej władzy, bardzo skutecznie przylgnęły do nas i były używane jako argument w odstraszaniu sponsorów i inwestorów. Pamiętam Boże Narodzenie, kiedy okazało się, że nie da rady zapłacić zaległych pensji. Jaką wiarę musieli mieć dziennikarze, że zostali przy naszych mediach…

To prawdziwi rycerze, którzy oddali Polsce serce.

Dzisiaj rządzi formacja, która w centrum Warszawy właśnie odsłania pomnik ofiar tragedii smoleńskiej. Będzie raport przygotowany przez komisję państwową pod kierownictwem Antoniego Macierewicza.

Póki w Warszawie rządzi PO, pomnik trzeba będzie ochraniać, a raportu niestety trzeba bronić już. Próby zdyskredytowania go, jeszcze zanim ujrzał światło dzienne, odtworzyły dziwną koalicję z 2010 r., kiedy to na garstkę szukających prawdy spadały ciosy ze strony ówczesnego obozu rządowego, ale też różnych osób wpływowych w opozycji czy związanych z nimi publicystów. Być może za dużo mają na sumieniu, by spokojnie czekać. Mimo to uważam, że słowa dotrzymaliśmy. Jeżeli choć tyle zrobiliśmy, to wprawdzie nasza misja się nie skończyła, ale ten etap uważam za zamknięty. Po 10 kwietnia zamierzam przychodzić w miesięcznie na msze św. Co roku, 13 kwietnia, w dniu, kiedy przywieziono trumnę ze ciałem śp. Marii Kaczyńskiej, będę składał tulipany.

Co znaczy koniec tego etapu? Przestaję się sam cenzurować co do mojej oceny różnych ludzi, którzy skorzystali na dobrej zmianie. Robiłem to tylko dlatego, że inaczej w sprawie zasadniczej nie mógłbym dotrzymać słowa. Spojrzałem ostatnio na prenumeratę dziennika czy tygodnika. Okazało się, że zdecydowana większość instytucji państwowych nie była w stanie zamówić nawet jednego egzemplarza gazety. Widać, jaki sort ludzi tam siedzi i po co przyszli po stołki. Wśród dziennikarzy, nawet mediów prawicowych i publicznych, to, co zrobiliśmy w sprawie Smoleńska, jest powodem kpin. Są prokuratorzy, którzy cieszą się, kiedy mogą dokopać Macierewiczowi w związku z jego śledztwem. Tak naprawdę nienawidzą również Kaczyńskiego, a obydwu chcą skłócić. To wszystko musi ujrzeć światło dzienne, bo czas na ich refleksje się kończy. To stanie się już po 10 kwietnia. A tymczasem stawmy się wszyscy dziesiątego w Warszawie.

Tomasz Sakiewicz

Gazeta Polska 14/2018, 4 IV 2018