Sytuacja w kraju jest dramatyczna. Zagrożona jest demokracja, Trybunał Konstytucyjny sparaliżowany, za chwilę stanie cały wymiar sprawiedliwości. Władza ogranicza wolność mediów, a policja i inne służby za moment zaczną inwigilować nowonarodzone dzieci. Ograniczane są prawa kobiet, przemoc wobec nich jest duża, a tak w ogóle równość płci to jedynie teoria, bo kobiety mają trudności z rozwojem swojej kariery. Żadnych praw nie mają homoseksualni… Polsko, popraw się, bo inaczej cię ukarzemy! – grzmią urzędnicy Komisji Europejskiej, a wtóruje im Komisarz Praw Człowieka Rady Europy, który właśnie przedstawił swój raport o sytuacji w Polsce – sporządził go po trzydniowym pobycie w naszym kraju. Winnych tego stanu rzeczy upatruje się w polityce PiS.

Można byłoby nad tym przejść do porządku dziennego. Ani urzędnicy KE, ani komisarz od praw człowieka nie mieszkają na stale w Polsce. Nie znają naszej codzienności, itp. Ale… Rodzime media donoszą, że ludzie na masową skalę porzucają pracę. Pracodawcy załamują ręce i alarmują, że za moment nie będzie miał kto dla nich pracować, a ich firmy upadną. Plantatorzy truskawek martwią się, że owoce zgniją w polu, bo nie ma ich kto zebrać, a oni sami nie dadzą rady. Efektem tego zjawiska będą droższe niż przed rokiem truskawki, a co za tym idzie, zdrożeją przetwory na zimę. To samo za moment dotyczyć będzie porzeczek, śliwek i jabłek... Na Pomorzu i Mazurach wyludniła się ponoć branża gastronomiczna. Niemal w każdym sklepie czy restauracji pojawiły się ogłoszenia z ofertami pracy dla kasjerek, pomocy kuchennych czy sprzątaczek. Kto za to odpowiada? Oczywiście PiS, bo ofiarował ludziom kasę z programu 500+. Za moment może być jeszcze gorzej, bo już zapowiedziano kolejny program – tym razem mieszkaniowy – a od nowego roku ma wzrosnąć stawka najniższego wynagrodzenia. Minimalną stawkę za godzinę pracy już zresztą ustalono.

Słucham tych wszystkich głosów i zastanawiam się nad tym, czy na pewno mieszkam w Polsce. Zaczynam mieć wątpliwości. Demokracja jakoś się trzyma, pozwalają mi pisać to co chcę…

Urzędnikami z UE zajmował się nie będę. Za komentarz wystarczy niewielki cytat z listu jaki w 1882 roku do Konstancji Górskiej napisał Cyprian K. Norwid: „[…] Cała Europa jest małpą sprzedająca wszystko za pieniądze i nikczemna ze wszech miar. Człowiek u niej szanowany jest ten, który jest wygodny i dopóki jest wygodny – sądu w niczym – smak uliczny – lenistwo ducha i osłabienie serca, a skora nerwów pochopność – oto obraz tej małpy”. I tyle w temacie.

Słów kilka o słynnych pieniądzach od rządu, które powodują, że ludzie porzucają zatrudnienie, a przedsiębiorcy z Pomorza i Mazur narzekają, że nie mają rąk do pracy. Załamywanie rąk nad tym, że ktoś rezygnuje z pracy, by poświęcić się wychowywaniu dzieci, jest co najmniej kuriozalne. Najpierw trzeba zauważyć, że pracę porzucają najsłabiej wynagradzani. Ci, którzy po potrąceniu wszystkich składek i podatków dostają do ręki po 1,3 tys. zł lub mniej. Ubolewający nad tym pracodawcy powinni przemyśleć, czy przypadkiem nie płacą swoim ludziom za mało. Czy pomnażając swój majątek, nie wyzyskują innych. Dlaczego o braku rąk do pracy donoszą tylko przedsiębiorcy z Pomorza i Mazur? „Mądre” głowy zrzucają wszystko na 500 zł. Nigdzie jednak nie usłyszałem, że podobne głosy z tych regionów kraju pojawiały się w tym samym czasie także w latach poprzednich. A takowe były. Nikt nie wpadł na to, że za chwilę zaczynają się wakacje i nad morze oraz jeziora ruszą tłumy wczasowiczów. Na deptakach, plażach, parkach swoje podwoje otworzą sezonowe smażalnie i bary, które zawsze narzekały na brak pracowników! Prościej zwalić na rząd, bo dał ludziom pieniądze.

Na marginesie warto też zerknąć w statystyki. Otóż w latach 2004-2013 z Warmii i Mazur wyjechał co piąty mieszkaniec. Region stracił 17,5 proc. ludności. Jeszcze gdy Polska wchodziła do UE, region ten zamieszkiwało ok. 700 tys. osób. Teraz, według oficjalnych statystyk,  zameldowanych jest 674 tys. Ale naprawdę żyje ich tam 556 tys. Co stało się z tymi ludźmi? W czasie, gdy Donald Tusk mówił, że Polska jest „zieloną wyspą” ci ludzie po prostu wyjechali za pracą do Wielkiej Brytanii, Irlandii, Norwegii, Niemiec czy Holandii. Wielu nigdy tu nie wróci. Ale po co o tym mówić skoro można wszystko zwalić na „dyktatorskie” rządy PiS?

Obecna sytuacja w Polsce, gdy kontestuje się niemal wszystkie poczynania rządu, do złudzenia przypomina tę sprzed dekady, gdy PiS po raz pierwszy stanęło u władzy. Po wyborach parlamentarnych w 2005 roku idące wspólnie (dziś trudno to sobie wyobrazić!) do wyborów Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska wbrew obietnicom z kampanii wyborczej nie stworzyły wspólnego rządu. Pojawiły się tarcia i rywalizacja. A kiedy w tym samym roku Lech Kaczyński wygrał wybory prezydenckie (pokonał w nich Donalda Tuska)

 opozycyjna Platforma, wspierana przez część mediów, zaczęła traktować rząd z Kazimierzem Marcinkiewiczem (PiS) na czele, jakby był nielegalny. To samo działo się gdy w fotelu premiera zasiadł Jarosław Kaczyński. PO kilka razy groziła wyjściem z Sejmu i utworzeniem alternatywnego parlamentu. Polaków straszono wizją powrotu do totalitaryzmu. Ta narracja trafiła do społeczeństwa i przedterminowe zwyciężyła Platforma. Między niedawnymi partnerami z obozu solidarnościowego zaczęła się otwarta wojna nienawiści. Wtedy jednak do konfliktu nie zaprzęgano instytucji unijnych. Dziś wszystkie chwyty są dozwolone. Byle tylko znów wrócić do władzy… Nie liczy się godność i narodowa duma.

 

Tomasz Krzyżak

Autor jest dziennikarzem i publicystą „Rzeczpospolitej”