Ksiądz Jacek Międlar, nieformalny kapelan środowisk narodowych, o którym w ostatnim czasie za sprawą kontrowersyjnych wypowiedzi oraz wypowiedzeniu posłuszeństwa przełożonym głośno było w mediach, poszedł po rozum do głowy i podporządkował się  władzom zakonnym. Przestał udzielać wywiadów, ograniczył swoją aktywność w mediach społecznościowych, a przede wszystkim wrócił do zgromadzenia. Od kilku dni pracuje w jednej z tarnowskich parafii i, jak twierdzą jego przyjaciele, zamierza też podjąć studia.

Jeszcze kilka dni temu wydawało się, że sprawa zakończy się w inny sposób. Na księdza Międlara mogła zostać nałożona kara suspensy, czyli zakaz sprawowania funkcji kapłańskich. Jednym z powodów byłoby zapewne złamanie zakazu wystąpień medialnych, który na kapłana nałożono w kwietniu tego roku po słynnej homilii wygłoszonej w katedrze w Białymstoku. Suspensę w każdej chwili – po stwierdzeniu poprawy – można zdjąć wydając stosowny dokument. Ale księdzu Międlarowi groziło także wydalenie z zakonu, a w konsekwencji także stanu duchownego.

Ksiądz Jacek po przeniesieniu go pod koniec ubiegłego roku z Wrocławia do Zakopanego pod Giewontem spędził zaledwie kilka dni. Wystąpił tam na wiecu ONR co spowodowało, że kolejny raz został przeniesiony. Tym razem do zamkniętego klasztoru. Po jego opuszczeniu otrzymał pozwolenie na zamieszkanie poza domem zgromadzenia do czasu wyznaczenia mu nowego miejsca pracy. I tu zaczynają się jego kłopoty. Przełożeni zaproponowali mu bowiem wyjazd na studia do USA. Nie zgodził się na to, bo jak mówił w jednym z wywiadów bał się, że do Polski już nie wróci. Prowincjał polecił mu zamieszkanie w domu prowincjalnym w Krakowie, ale duchowny znów odmówił przyjęcia dekretu. Kolejny dekret kierował go do parafii w Tarnowie z wyznaczeniem konkretnej daty stawienia się do pracy. Do tego czasu kapłan mógł mieszkać poza domami zgromadzenia. Ksiądz Międlar w Tarnowie się pojawił i pracę rozpoczął.

Co stałoby się gdyby nie podporządkował się przełożonym? Zawiła procedura, opisana szczegółowo w Kodeksie Prawa Kanonicznego, mówi, że gdyby w Tarnowie się nie stawił byłby traktowany jako uciekinier. Najpoważniejszą konsekwencją w sytuacji trwania w tzw. uporze mogłoby być wydalenie z zakonu. W przypadku ks. Międlara oznaczałoby to także automatyczny zakaz wykonywania święceń. Mógłby on ustać gdyby duchowny znalazł biskupa, który przyjąłby go do swojej diecezji bądź zezwolił na wykonywanie święceń. W niedawnej rozmowie z „Rzeczpospolitą” ksiądz Międlar mówił jednak, że na przyjęcie do którejkolwiek diecezji w Polsce nie ma raczej szans, bo „jeden z biskupów, który mnie  delikatnie mówiąc nie lubi, przekonał innych, że przyjęcie mnie do diecezji będzie kardynalnym błędem”. Wiódłby zatem żywot banity. W tej sytuacji nie pozostawało mu nic innego jak tylko podporządkowanie się decyzjom przełożonych. Było również inne wyjście: spektakularne zrzucenie sutanny i przejście do stanu świeckiego. Ksiądz Jacek postanowił jednak zawalczyć o swoje kapłaństwo. Pozostaje mieć nadzieję, że w tym postanowieniu wytrwa. Na pewno nie ułatwią mu tego śledztwa prowadzone przez prokuraturę w sprawie słynnej homilii oraz obraźliwych komentarzy, które zamieszczał w portalach społecznościowych. Nieprzychylni kapłanowi zapewne wykorzystają fakt, że nie może się wypowiadać, i parę razy mocno w niego uderzą. Ale przecież stare powiedzenie mówi, że co nas nie zabije, to nas wzmocni.


Tomasz Krzyżak

Autor jest dziennikarzem i publicystą „Rzeczpospolitej”