Za swoje „usługi” dostają dużo więcej, niż przeciętna prostytutka z burdelu albo tzw. tirówka. Kwoty idą w tysiące, a nawet dziesiątki tysięcy (czasem złotych, zdarza się, że nawet euro). Wszystko zależy od pojemności kieszeni klienta, jego hojności i oferty „damy do towarzystwa”. I wcale nie chodzi tylko o walory fizyczne czy wyszukane umiejętności, gwarantujące zadowolenie w łóżku ale także o wykształcenie. Mają sprawiać nie tylko przyjemność w sypialni, ale budzić pełne podziwu spojrzenia biznesowych partnerów. Po prostu błyszczeć.

Opakowanie piękne, a w środku gorzej niż pusto. Zwykłe (przepraszam, ale nie znajduję innego słowa) k... . Najnowszy „Newsweek”, który na swoich okładkach wypromował już chyba wszelkie możliwe dewiacje, od związków jednopłciowych, przez praktyki sado-maso aż po poliamorię, czułym okiem spogląda na dziewczyny, które oddają się za kasę (i to grubą kasę).

W tekście Anny Szulc nie znajdziemy wprawdzie chwalenia sponsoringu wprost, ale autorka wyraźnie daje do zrozumienia, że seks za pieniądze to nic złego. Bohaterki, które wypowiadają się w „Newsweeku” nie mają żadnych wyrzutów sumienia. Co z tego, że ich klientami bywają mężowie i ojcowie dzieci. Co z tego, że zwykle zaczynało się od jednorazowej przygody. Wszystko „gra”, póki facet płaci. A im płaci więcej i zabiera na luksusowe wyprawy do Singapuru, Tajlandii, Chin czy Australii, tym lepiej. Panie nie czują się pokrzywdzone, bo a.) przecież lubią seks, b.) nikomu nie robią krzywdy (pozornie!), c.) dostają za swoją pracę należne wynagrodzenie.

I to właśnie o pieniądze wszystko się rozbija. Bo życie w luksusie szybko uzależnia. Piękne mieszkanie, świetny samochód, luksusowe kosmetyki, markowe ubrania, zagraniczne podróże... To wszystko kosztuje, a jeśli nie umie się na to zarobić inaczej, niż najłatwiejszym z możliwych sposobów... Dziewczyny, uprawiające sponsoring, jak ognia unikają nazywania rzeczy po imieniu. Podobnie zresztą, jak autorka tekstu w „Newsweeku”. Usprawiedliwiają się tym, że przecież w małżeństwie też uprawia się seks „za spokój, ciszę w domu, wakacje”.

Najbardziej bulwersujące jest to, że Anna Szulc pokazała jedynie jasne strony sponsoringu (o ile takie w ogóle mogą być). Pomijając już ogromne korzyści materialne, wyeksponowana jest kwestia seksualnego wyzwolenia, niezależności czy nawet życiowej zaradności... Nie ma ani słowa o tym, jakie poczucie własnej wartości mają te dziewczyny, kiedy po latach kończą pracę w branży .. Ani słowa o tym, że klient, który za weekend płaci kilkanaście tysięcy euro może ze swoją „księżniczką” zrobić dosłownie wszystko... Jest wprawdzie drobna wzmianka o Ani, którą sponsor chciał pobić, ale się nie dała, bo trenuje krav magę i damskiemu bokserowi rozkwasiła nos. Najbardziej kuriozalny jest komentarz „Newsweeka”: „Zapewne gdyby była cichodajką pracującą na kasie w supermarkecie, nie miałaby ani czasu, ani pieniędzy na uprawianie sztuki walki”. To już bliższa prawdy była w swoim filmie „Sponsoring” Gośka Szumowska, która choć w jednym epizodzie napomknęła o tym, jak ciężki jest los „luksusowych dam do towarzystwa” i pokazała makabryczną scenę gwałtu butelką po szampanie...

I na tym w sumie kończyła się prawdziwość filmu „Sponsoring”, który celnie podsumował Rafał A. Ziemkiewicz: „Wszyscy zostaliśmy przez Małgorzatę Szumowską zrobieni w konia, bo jej film nie jest o żadnym sponsoringu, tylko o zwykłej prostytucji. Zresztą oryginalny tytuł "Elles" nawiązuje do cyklu obrazów impresjonisty Henriego de Toulouse’a-Lautreca przedstawiającego paryskie prostytutki. Ze "sponsoringiem" nie ma to nic wspólnego. W filmie widzimy młode dziewczyny, które ogłaszają się przez Internet, podają telefon, klienci dzwonią, uzgadniają stawkę... Co to ma wspólnego z układem bogaty kochanek – utrzymanka?”.

Niestety, w dyskursie publicznym mało kto nazywa rzeczy po imieniu, a wokół sponsoringu panuje politycznie poprawna zmowa milczenia. A może nie tyle milczenia, co po prostu aprobaty dla takiego sposobu zarabiania. Najbardziej kuriozalna była wypowiedź czołowej polskiej feministki Kazimiery Szczuki, która stwierdziła, że sponsoring jest formą życiowej zaradności, dzięki której dziewczyny mogą zarobić na przykład na studia. I ani słowa o tym, że nawet jeśli facet płaci za seks kilka tysięcy złotych, to kobieta wciąż jest dla niego takim samym przedmiotem, jak gdyby zapłacił za nią pięć dych. Ot, towar z wyższej półki.

Więcej zrozumienia mam dla prostytutek z burdeli czy tirówek, które czasem naprawdę chwytają się ostatniej deski ratunku, żeby zarobić parę groszy na utrzymanie rodziny albo przemocą są zmuszane do nierządu. Dziewczyny, które robią „to”, żeby kupić sobie lepsze auto albo zapłacić czynsz za luksusowej mieszkanie nie sięgają im do stóp. To, co one robią to nie żaden „sponsoring”, ale zwykłe k...

Marta Brzezińska-Waleszczyk